[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie mogę Panusprostać  odpowiedział taksówkarz patrząc na nas uważnie wewstecznym lusterku.Jego szczęka przeżuwała starannie słowa:  Aleswoje zdanie mam i wcale się go nie wstydzę. Popatrz, popatrz. A właśnie, że tak.Tyle tylko, że nauczyłem się trzymać językza zębami.Z przyzwoitości.Dlatego pewnych rzeczy już nie mówię. Lepiej mieć zamknięte usta, niż oczy, szefie  padła mrożącaodpowiedz.Wyjeżdżaliśmy ze skupiska ukośnie pobudowanych domów ojaskrawych kolorach, oddzielonych pasmami ogrodów zawsze zjakimś drzewem pośrodku, do których prowadziły pretensjonalniepomalowane bramy.Kościół w oddali, niski i nowy, zbudowany był zjasnego kamienia i miał niską dzwonnicę.Plac przed kościołem byłsuchy, jakby tutaj nie padało. Naprawdę chce pan, abym tam poszedł? Mogę tutaj zaczekać.Jest nawet bar  odezwałem się. Bar? To cud, od razu zamawiamy kawę.%7łeby umyć sobie głosprzed wodą święconą!  Podekscytował się. Dlaczego miałbyś namnie czekać? Lepiej będzie, jak pójdziesz ze mną.On możezwariować i chcieć mnie wyspowiadać.I jak wtedy ucieknę?!Kawałek ogrodu za kościołem był absurdalny.Znajdowały się wnim pokryte żwirem poletka, na których spokojnie rosły sobie po-midory, i zagrzebane w ziemię wazony z różnymi kaktusami,wszystko w bezładzie.Przy murze znajdowała się pomalowana ławka, żelazny stół i olbrzymie geranium rozsadzające swojąskrzynię. Usiądzmy tutaj  nieśmiałym gestem zaprosił ksiądz. Tujest chłodniej.Mówicie, że słyszeliście burzę? Ale u nas tylko pokro-piło.Zawsze tak jest.Był wysoki i szczupły.Obaj byli do siebie podobni.Szybkowymienili pierwsze pozdrowienia i pytania.Towarzyszyły im słabeuśmiechy i rumieńce na policzkach księdza.On poruszył prętem,prawie dotykając jego kolan. Och  zauważył  ty ciągle jeszcze zakładasz sutannę! Nie, nie  ksiądz pośpieszył z odpowiedzią. Mam także izwykłe ubranie.Ale zakładam je jedynie do podróży.Wiesz, jakjest. Nie wiem  odparł. Dlaczego, wstydzisz się?Ksiądz zaczerwienił się znowu. Nie, ale chodzi o ludzi.Jestem jeszcze młody i zle by na mniepatrzyli.Lepiej tego uniknąć. I po tych słowach zwrócił się domnie, przymykając oczy:  A ty nie nazywaj mnie księdzem, ojcemczy wielebnością.Nazywaj mnie po prostu Fausto.Tak, tak, właśnietak, jak jego.Jesteśmy prawie blizniakami, wiesz? I mów mi na ty. Uważaj z tymi blizniakami  sprecyzował. Ja jestem Wod-nikiem, a ty Koziorożcem. Nie ma nawet dwudziestu dni różnicy między nami uśmiechnął się ksiądz. Według waszego kalendarza, ale nie według gwiazdozbiorów. odparł, a ksiądz śmiał się jeszcze, nieco łagodniej, ciągle zaplatającnerwowo ręce. Ale gdzież to cię teraz znajduję, do licha?! Kilkamiesięcy temu pisałeś do mnie z jakiegoś kolegium.Mylę się czyzostałeś zdegradowany do rangi proboszcza? Nie zostałeś uczonym?Co się stało? Stara kobieta w kwiecistym kapeluszu podeszła skrzypiąc nażwirze i położyła na stole tacę.Butelka wody i trzy szklanki zesencją miętową na dnie. Dziękuję pani, do jutra.Dziękuję za wszystko. Proszę księdza, zrobiłam tak, jak ksiądz kazał.Ale w kuchninie ma nic gotowego.Może chce ksiądz, bym zamówiła coś w mle-czarni? Nie zajmie mi to dużo czasu  odezwała się jeszcze kobieta. Dziękuję pani, sam się tym zajmę.To nie jest takie ważne.Dowidzenia, do jutra  zmieszany odpowiedział ksiądz. Kto to jest? Twoja gospodyni? I mówisz do niej na pani? natychmiast się zainteresował. Cicho bądz  wyszeptał nerwowo ksiądz. To dobra kobieta,naprawdę mi pomaga.Mieszka w pobliżu.Ja nie mam stałejgospodyni, muszę sam dbać o wszystko. Hotel pierwszej kategorii, gratuluję. Ale co ty, dobrze mi tutaj.To ja sam poprosiłem o przenie-sienie do parafii.Dzisiaj potrzeba bardziej czynu niż myślenia.Miał głos niski i pokorny, z niespodziewanymi zmianami tonu iwysokimi nutami.Wypiliśmy.Mięta była zbyt słodka, a woda prawie ciepła. Nie słyszę kur. Ależ Fausto, co się z tobą dzieje?!  zaśmiał się ksiądz zmie-szany. O jakie kury ci chodzi? Parafia znaczy także kury, to jest: co najmniej gospodyni ikury, no nie?  upierał się przy swoim. A ja nie słyszę tutaj kur.Igdzież to cię zesłali.Bo jesteś na zesłaniu, prawda? Przecież dopiero co wyjaśniałem ci, że. zaczął ksiądz, aleszybko przerwał ciężko oddychając.  Aadnie tutaj  usiłowałem podtrzymać rozmowę. Och, tak!  natychmiast podjął ksiądz. A wieczorami widzęcały Rzym w dole.Spektakl, który nie przestaje mnie zdumiewać.Och, przepraszam, Fausto! Przepraszam za co?  zabrzmiała spokojna odpowiedz.Gwiżdżę na Rzym.Dla mnie to stolica Turcji. Zawsze to samo  uśmiechnął się ksiądz zasłaniając sobiedłonią usta. Jakże się cieszę, że jesteś tutaj.Niech Bóg ciębłogosławi, jesteś zawsze taki sam. Ty zaś nie.Coś przeskrobałeś, mogę się założyć.Mniemógłbyś przecież powiedzieć.W przeciwnym razie nie zesłaliby ciebiei nie pogrzebali za płotem. Pogrzebali, zesłali, niby dlaczego?  Słabym głosem z wysił-kiem odparł ksiądz. Czuję się tutaj dobrze.Wreszcie czuję siędobrze.Jestem do czegoś przydatny.Człowiek studiuje i studiuje, awszystko to z powodu ambicji.Problemy zostają takie jak były,ludzkość zaś ciągle czeka.A zatem, w tej sytuacji, lepiej stać się uży-tecznym dla innych.Przepraszam, nie potrafię tego jasno wytłuma-czyć. Ależ tłumaczysz jasno, i to jak jeszcze.A mimo wszystkogłupstwa gadasz.Być przydatnym, ludzkość, blizni.Bajania starejpanny.Iść na prowincję i zostać proboszczem  dopiero to znaczy wtej sytuacji to samo.Ale proboszczem jak się patrzy, z brzuchem, zwillą, spiżarką pełną kiełbasy, i tak dalej.Ksiądz ukrył twarz w dłoniach, jakby chciał zmyć z twarzy niewiedzieć jakie zmęczenie. Chcesz znać prawdę, Fausto?  dodał po chwili półgłosem.Zazdroszczę ci, zawsze ci zazdrościłem.Powiesz może, że bluznię, aletak myślę.Masz szczęście, bo twoje cierpienie jest zawsze z tobą, w każdej minucie.To ci dodaje sił, wyzwala.Przerwij mi, proszę, niepozwól mi mówić. A właśnie, że nie  westchnął głęboko. Mów, mów. Naprawdę nie robię nic złego? Nie chciałbym.Gdybyś tylkowiedział, dużo o tobie myślałem w tych latach.Drżał prawie niezauważalnie.Jego uniesione ręce błądziły mię-dzy policzkami a skroniami.Pomyślałem, że powinienem wstać, ale żwir nie pozwoliłby misię oddalić w milczeniu tak, jakbym to chciał uczynić. Odwagi, mów  uśmiechnął się spokojnie. Nic już mnie niedziwi.A zatem: słucham cię. Nie mów tak  zasmucił się ksiądz. Znam ciebie dobrze,usiłujesz się bronić tą pewnością siebie, ale tak naprawdę. Co tak naprawdę? Odwagi. Nie wiem, nic już nie wiem. Ksiądz wydawał się poddawać.Był bardzo blady i widziałem, jak cienie sińców pod jego oczamidrżały wraz z delikatnymi żyłkami.Jego głos przybrał jednak na sile,jakby w sobie samym szukał potwierdzenia: Wydaje mi się, że twój krzyż może obdarzyć cię światłem.%7łebędzie, że może stać się racją twojego istnienia.To znaczy zbawie-niem.Ty jesteś zbawiony.I tego ci zazdroszczę.Bo zostało ci jużwybaczone [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •