[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Otwiera drzwi po stronie kierowcy.Obraca się, stawia na ziemi wielkie stopy, wstaje.Zesztywniał w tym samochodzie.Przeciąga się, podpierając o dach.Zamyka drzwi.Przechodzi przed maską swojego radiowozu.Idzie najpierw podjazdem, potem ścieżką.Widzisz, jak wchodzi na ganek.Widzisz jego dłoń na przycisku dzwonka.Widzisz, jak cofasię i czeka.Nie dostrzegasz jej w drzwiach, nie ten kąt obserwacji.Ale gliniarz kiwa głową,uśmiecha się z jakiegoś powodu, wchodzi do środka.Czekasz, nie opuszczając lornetki.Trzy,może cztery minuty pózniej znów pojawia się na ganku.Odchodzi, ogląda się przez ramię,coś mówi.Idzie najpierw ścieżką, potem podjazdem.Przechodzi przed maską samochodu.Wsiada.Zawieszenie ugina się lekko od jego strony.Trzaskają drzwiczki.Obraca głowę.Znów pełni wartę.*Zjechała na prawo, na pobocze.Przyspieszyła do pięćdziesięciu, pięćdziesięciu pięciukilometrów na godzinę.W ten sposób mijała korek po zewnętrznej.Pobocze było nierówne,pełne żwiru i śmieci.Po lewej stała osiemnastokołowa ciężarówka.Każde z jej kół byłowiększe od jej samochodu.- Jakie pomyłki? Jakie złe założenia? - spytała.- Bardzo, bardzo ironiczne, biorąc pod uwagę okoliczności - powiedział.- Ale niewszystko to nasza wina.Myślę, że uwierzyliśmy także w kilka wielkich kłamstw.- Jakich?- Wielkich, pięknych, zapierających dech w piersi kłamstw.Tak wielkich i takoczywistych, że nikt nie zauważył, czym są w istocie.*Kiedy gliniarz wyszedł, oddychała ciężko i długo próbowała się uspokoić.Wchodził iwychodził, wchodził i wychodził, i tak przez cały czas.Nie pozwalał jej się skoncentrować.%7łeby właściwie zagrać ten utwór, trzeba być w czymś w rodzaju transu, a on nic, tylkoprzeszkadzał i przeszkadzał, cholerny głupiec.- 303 - Usiadła do fortepianu i znów grała, dziesięć razy, piętnaście, dwadzieścia, odpierwszego do ostatniego taktu.Nie pomyliła się ani razu, ale co z tego? Czy w jej grze byłajakaś głębia? Czy dzwięk niósł w sobie emocje? Idee? Uznała, że, ogólnie biorąc, do pewnegostopnia tak.Zagrała jeszcze raz.I znowu.Uśmiechnęła się do siebie.Spojrzała na swojeodbicie w lśniącej czerni pokrywy klawiatury, uśmiechnęła się ponownie.Jednak robiłapostępy.Pozostało jej już tylko przyspieszyć.Ale nie przesadnie.Wolała Bacha granegowolno.Za szybkie tempo trywializowało jego muzykę.To oczywiście element jegointelektualnych igraszek - pomyślała.Bach z rozmysłem pisał trywialną muzykę, aż proszącąsię o to, by wykonywać ją niezmiernie uroczyście.Wstała i przeciągnęła się.Opuściła pokrywę klawiatury, przeszła do holu.Kolejnyproblem stanowił lunch.Zmuszała się do jedzenia.Może to problem wszystkichmieszkających samotnie ludzi? Kiedy je się samemu, jedzenie nie jest przesadnie atrakcyjne.Na parkiecie holu pozostały ślady wielkich, ubłoconych butów.Cholerny glina,wszystko psuje.Uniemożliwia koncentrację, uniemożliwia utrzymanie porządku w domu.Wpatrywała się w brudną podłogę, a wtedy znów odezwał się dzwonek.Idiota! Znowu? Cosię z nim, do cholery, dzieje? Nie potrafi kontrolować pęcherza?Omijając ślady podeszła do drzwi i otworzyła je.- Nie - powiedziała.- Co?- Nie, nie może pan skorzystać z toalety.Mam tego dość.- Ale ja muszę! Taka była umowa.- Zmieniam naszą umowę.Nie chcę, żeby właził pan do mojego domu.To śmieszne! Idoprowadza mnie do szaleństwa!- Przecież muszę tu tkwić!- To śmieszne - powtórzyła Scimeca.- Nie potrzebuję waszej ochrony.Niech pan jużsobie idzie, dobrze?Zamknęła drzwi bardzo stanowczo.Zamknęła je na wszystkie zamki.Poszła dokuchni, oddychając ciężko.*Nie wchodzi do środka.Obserwujesz to bardzo uważnie.Stoi na ganku i najpierwtylko się dziwi, a potem sprawia wrażenie zawiedzionego.Widać to po jego zachowaniu.Mówi cztery słowa, odchylając się lekko, jakby w samoobronie, a potem chyba drzwizamykają mu się przed nosem, ponieważ cofa się nagle.Sprawia wrażenie urażonego.Stoi- 304 - tak, gapiąc się na nie, a potem odwraca się i wraca ścieżką, dwadzieścia sekund po tym, jakszedł nią w przeciwnym kierunku.Co tu się właściwie dzieje?Przechodzi przed maską samochodu.Otwiera drzwiczki.Nie, nie wsiada, siedzi nasiedzeniu bokiem, z nogami na ulicy.Pochyla się, bierze do ręki mikrofon radia.Trzyma gotak trzydzieści sekund, wpatrując się w niego i myśląc, a potem odwiesza go na miejsce.Czyli jednak nie ma zamiaru meldować się centrali.Co mógłby powiedzieć? Paniekomendancie, ona nie pozwala mi się wysikać?No więc.co zamierza zrobić? Czy to coś zmienia?*Do Andrews dojechali poboczem, czasami tylko wjeżdżając na prawy pas i zjeżdżającz niego gdy tylko okazywało się to konieczne.Sama baza była oazą spokoju.Nie działo się tuprawie nic.W powietrzu unosił się wprawdzie helikopter, tak daleko jednak, że w ogóle niebyło go słychać.Trent poinformował wartownię o Reacherze.Było to jasne, ponieważwartownik się ich spodziewał.Podniósł szlaban i poinformował ich, że mają zaparkowaćprzed biurem transportu marynarki, gdzie wszystkiego się dowiedzą.Harper ustawiła swój żółty samochodzik w rzędzie typowych oliwkowychchevroletów.Wyłączyła silnik.Dogoniła idącego parkingiem Reachera, weszła do barakuzaraz za nim.Kapral obejrzał ją sobie i przekazał sierżantowi.Sierżant obejrzał ją sobie iprzekazał kapitanowi.Kapitan obejrzał ją sobie i poinformował ich, że trasa lotu próbnegonowego boeinga została zmieniona: zamiast do San Diego poleci do Portland.Mogą się mmzabrać.Będą jedynymi pasażerami na pokładzie.Start ma nastąpić za trzy godziny.- Trzy godziny? - powtórzył Reacher.- Portland to lotnisko cywilne - wyjaśnił kapitan.- Były jakieś problemy z planemlotu.Reacher milczał.Kapitan wzruszył ramionami.- Pułkownik nie mógł zrobić nic więcej.28Kapitan zaprowadził ich do sali dla oczekujących na odlot, mieszczącej się na piętrze.Było to pomieszczenie stricte użytkowe, oświetlone jarzeniówkami, z podłogą pokrytąlinoleum.Plastikowe składane krzesła otaczały niskie stoliki w nieporządnych formacjach.Kubki kawy odcisnęły kręgi na blatach, stojący w rogu kosz na śmieci był ich pełen.- 305 - - Nie wygląda to najlepiej - powiedział kapitan - ale nic więcej nie mamy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •