[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Walocha!  Mateusz podbiegł do dowódcy Legionu, który krzyczał coś do swoich ludzi. Co się stało?! Dlaczego. Nie teraz!  Prus odepchnął przemytnika. Wez czterech ludzi i ubezpieczaj ogród! Zachwilę mogą uderzyć również z tamtej strony! Szybko!Posiłki przybyły w ostatniej chwili.Pospolite ruszenie było już na dziedzińcu. Granatami w nich!  wrzasnął Sołtys.Kilka metalowych jaj wyleciało przez okna.Bojowie przywarli do ścian.Głucheeksplozje wstrząsnęły budynkiem.Gdy ustąpił dym, pospolitego ruszenia już nie było.Dziedziniec zasłany był ciałamipoległych i rannych.Poprzez chaotyczny ogień dobiegający z parku przebijały sięrozpaczliwe wołania o pomoc. Wstrzymać ogień!  zarządził Walocha. Ludzie z kompanii Sokołów na górę, resztaniech trzyma broń w pogotowiu! Strzelać tylko, gdy znowu spróbują podejść!Na dziedzińcu zapadła nagle cisza.Napastnicy również przerwali ostrzał.Dowódca Legionu podszedł do Mateusza, przysiadł obok niego i wbił zasępiony wzrok wzieleń ogrodu.Przemytnik otworzył usta, lecz widząc wściekłość na twarzy olbrzyma,zrezygnował z wszelkich pytań.Właściwie nie było o co pytać. Chyba mają już dość  odezwał się po chwili Otto. Chyba nie będą tędy się pchali,prawda? Nie muszą już nas wcale atakować  mruknął ponuro Kuna. Opanowali montownię imogą sobie zabrać te przeklęte bomby.  Gówno tam opanowali  obruszył się Sołtys. Póki tu jesteśmy, nie wywiozą ich. Otóż to. Walocha ożywił się nagle, jakby wypowiedziane przez przemytnika słowadodały mu sił. %7łeby je odzyskać, muszą stąd najpierw nas wykurzyć, a to łatwo im nieprzyjdzie. Jak stoimy z amunicją?  dopytywał się Brandenburczyk, przyglądając się niespokojnieswoim towarzyszom. Kiepsko  odparł niechętnie Dymitr. Większość jej zużyliśmy do walki z pospolitymruszeniem.Jeśli zaatakują, nie wytrzymamy dłużej niż godzinę, może dwie.To, oczywiście,tylko przypuszczenia.Wszystko zależy od tego, co zrobią Krzyżacy. Ktokolwiek dowodzi tą hałastrą, na pewno zależy mu na czasie  zaczął Mateusz. Tonasza jedyna szansa.Może popełni jakiś błąd? Może. Zamknij się!  wrzasnął Sołtys. Słyszycie?!W salonie zapadła cisza.Gdzieś z góry dobiegał dziwny, narastający stopniowo odgłosprzypominający grzmot burzy. Samolot!  krzyknął jeden z Prusów pilnujących okna. To Rzeplita! Widzę gowyraznie! Przylecieli! Naprawdę przylecieli!Walocha bez słowa sięgnął do swojego plecaka, wyjął z niego zabraną Morgajlerakietnicę i podszedł do okna.Odczekał, aż samolot wykona nawrót i pociągnął za spust.Zielona raca wystrzeliła w niebo.Odrzutowiec przemknął nisko nad dworem.W salonierozległy się okrzyki radości. Spokój!  Krzyk dowódcy Legionu zabrzmiał wyjątkowo donośnie. Obserwujciepark!Bojowie natychmiast przywarli do okien.Za plecami Prusa stanął Mateusz. Mam nadzieję, że właściwie odczytają ten sygnał  powiedział z nadzieją. Myślisz, żezrozumieli przekaz? To okaże się już niebawem. Walocha spojrzał zasępiony na zegarek. Wszystkowyjaśni się w ciągu najbliższej godziny.* * *Kapitan Kądziela zatrzymał się w pół kroku, gdy nad jego głową rozległ się grzmotodrzutowego silnika.Odruchowo przypadł do ziemi i spojrzał w pokryte chmurami niebo.Samolot nadleciał z południa na niewielkiej wysokości.Przemknął nad majątkiem izatoczywszy krąg nad wsią, zawrócił ponownie.Leciał teraz znacznie wolniej.Dowódcakomturialnych obserwował z niepokojem zbliżającą się maszynę.Natychmiast rozpoznał typsamolotu.Był to myśliwski  Trzmiel używany przez większość europejskich armii. Niech to szlag!  rzucił z wściekłością, gdy dostrzegł na skrzydłach niebiesko-żółtekręgi.Samolot należał do któregoś z mazowieckich pułków myśliwskich.Maszyna zatoczyła nad majątkiem kolejny krąg.Nagle z okna dworu w powietrze poszybowała zielona raca.Kapitan zmarszczył brwi.Cóż to, do cholery, znaczy? Prusowie dają znaki pilotowi? W jakisposób nawiązali łączność? Przestrzelił przecież kabel telefoniczny! Obserwował ponurooddalający się samolot.Jego dłonie bezwiednie zacisnęły się w pięści.Przebiegł szybko przezpark, przycupnął za klombem róż i ruchem ręki przywołał leżącego obok posterunkowegoSchmidta. Niech pan tu podejdzie! Musimy zamienić słowo!Policjant zerknął na komturialnego chmurnie, rzucił szybkie spojrzenie w stronę dworu,po czym jednym susem przesadził odkrytą przestrzeń dzielącą go od dowódcy komturialnych. Czego pan chce?  burknął. Muszę wiedzieć, ilu ludzi z pospolitego ruszenia pozostało zdolnych do walki?  spytałszybko Kądziela. Ilu?  Schmidt spojrzał na niego wrogo. Skąd mam to niby wiedzieć? Myśli pan, żemiałem czas ich policzyć? Większość albo zginęła, albo jest ranna.Można przyjąć, że nikt. Muszą raz jeszcze uderzyć na dwór  powiedział twardo Kądziela. Prusów pozostałojuż niewielu.Jeden atak załatwi sprawę. Pan chyba kpi! Albo oszalał!  Policjant nawet nie próbował ukryć narastającejwściekłości. Chce pan wysłać tych ludzi wprost pod kule?! Raz już spróbowali, niech panspojrzy, co się stało. Wskazał ciała poległych na dziedzińcu. Zrobili co mogli.Na więcejich nie stać. Panie Schmidt  syknął ze złością kapitan. Ja pana nie proszę, ja panu wydaję rozkaz!Skoro ich sołtys nie żyje, teraz pan jest dowódcą.Musi pan ich poprowadzić! Widział pansamolot? Rzeplici mogą pojawić się tu w każdej chwili! A wy?  warknął policjant. Będziecie przypatrywać się, jak giniemy? Jak do tej poryniewiele zdziałaliście.Teraz wasza kolej! Dokończcie, cośmy zaczęli! Pan chyba nie zdaje sobie sprawy z konsekwencji, które wobec pana zostanąwyciągnięte!  Miotał się komturialny. Osobiście przypilnuję, żeby trafił pan pod sąd. Niech pan sam im to powie!  wybuchnął posterunkowy. Ja tego nie zrobię!Kądziela sięgnął po pistolet i wymierzył go w pierś policjanta. Zastrzelisz mnie?  Posterunkowy uśmiechnął się szyderczo [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •