[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Więc powstrzymało cię uczucie do Marcosa? - spytałaLouise, z zazdrością zaprawioną goryczą.- Ależ skąd? Marcos mnie do tego skłonił - powiedziałaMissy.- Marcos cię skłonił? - pisnęła zdumiona Louise.- Aha, dasz wiarę? Dupek.Powiedział:  Jeśli wyjdziesznaprzeciwko, to nie będziesz taką dziwką".Sukinsyn ogarnięty manią rymowania.Tak, Marcos, prawdę mówiąc,wystawił mnie temu facetowi.To on, z przeproszeniem,spuścił wodę.- Co ty mówisz, Miss?- Kiedy ostatni raz spałam z Rogerem, miałamdwadzieścia dwa lata, no i oczywiście nie urodziłam dwójkidzieci, rozumiesz, prawda? Gdybyś ty widziała moje cycki.Wiszą do kolan.Mogłabym znalezć się na okładce  NationalGeographic".Zrozumiałabyś, dlaczego muszę nosić wodnystanik.- Jaki?- Taki jak łóżko wodne.Biust jest w nim wysoki isprężysty.Louise zerknęła na słuchawkę.- Wygłupiasz się.Ale mówiłaś, że Roger jest gruby.- Zawsze był przy kości - zapewniła Missy.- Ale ja wtedymiałam zderzaki.Louise westchnęła.Ona nigdy nie miała zderzaków.- Daj spokój, Miss, zawsze musiałaś nosić stanik.- Przespałaś się z kimś - stwierdziła czujnie Missy.Czyżby była nieślubnym dzieckiem mamy?- Co takiego?- Kiedy idziesz z kimś do łóżka, zawsze jesteś dla mnieprzykra - powiedziała Missy.Czyżby?- Kto to jest?- Nie wiem - przyznała się Louise.Missy westchnęłagłęboko.- Stary i bogaty? - zapytała bez tchu.- Nie.- O cholera.Więc młody i biedny.Szczęściara.Nienawidzę cię, Louise.Gdybyś wiedziała, pomyślała Louise. - Nie odpowiadasz.Pieprzysz się z jakimś gołym jakświęty turecki aktorem, nie, z pisarzem, o Boże, nie, pieprzyszsię ze zdychającym z głodu malarzem.Cisza.- Nienawidzę swojego życia - oznajmiła Missy.CzyżbyMissy rzeczywiście nienawidziła życia, którego Louise tak jejzazdrościła?- Bóg mi świadkiem - powiedziała Missy tonem ScarlettO'Hary.- Chciałabym być w twojej skórze.Tego wieczoru Louise i Peter spotkali się na rogu przedsklepem spożywczym prowadzonym przez Koreańczyka.Przywejściu stał ulubiony świr Petera, podstarzały Latynos,trzymający kartonik z informacją, że przy upadku na głowęuszkodził sobie mózg.Jak więc zdołał to napisać? KiedyLouise skręciła za róg, ujrzała ich obu w blasku światełulicznych, Peter trzymał w ręku portfel i wyjmował drobne.- To wszystko - usłyszała jego głos - co mam dla ciebie nadzisiaj.%7łebrak, mamrocząc, rozpływał się w podziękowaniach.- Kup sobie coś do jedzenia - powiedział Peter, jej Peter.-Na przykład porcję pizzy, co?- Dobry pomysł - odezwała się Louise, stając za nim iobejmując go ramieniem.- Kto to? - Peter obejrzał się zdziwiony, na jegoprzystojnej twarzy pojawił się uśmiech.- Pomyślałam, że porcyjka pizzy uświetniłaby naszespotkanie.Louise dawno już nie była taka miła dla Petera.Uścisnęłalekko jego ramię.Oboje zdziwił ten gest, przebiegł ichprzyjemny dreszczyk, przyjemność okazała się równadoznaniom wyrafinowanej pieszczoty.Rzadka rzecz.- Hmm - odezwał się Peter.- Jeśli raz człowiek zrobi cośdobrego, miejmy nadzieję, że będzie w tym trwał. Szczera prawda, pomyślała Louise.- Robisz wiele dobrego - powiedziała stanowczo.- Jesteśdobrym człowiekiem, Peter.- Mówiąc to, była pełna podziwudla jego dobroci.- Ach, nawyk starego poczciwca - odparł uśmiechniętyszczerze Peter.Mocniej przytulił jej rękę.- Odwiecznaśpiewka.Czy to nie zdumiewające, zastanowiła się Louise, jakświetnie wypada Peter na tle innych facetów? Ta jegopewność siebie i stanowczość najbardziej ją urzekły.Przycisnęła policzek do jego ramienia.Wieczór byłchłodny i jasny.Broadway lśnił w smogu i wiosennej mgiełce.Szli przytuleni.Wiatr roznosił śmieci.- Piwo czy cola? - wyszeptał Peter do ucha Louise.Poczuła ciepło jego wilgotnego oddechu.- Cola - odparła.Czuła się bezpiecznie.Minęli koreański bazar.Skierowali się do  Sal &Carmine".Ostatnia dobra pizzeria w tym mieście.Gładkie,nieprzypalone ciasto.Niezbyt słony ser i tradycyjny sos dospaghetti.- Dobry wieczór - powiedział Peter.- Dwie pizze.Bezdodatków.Dwie cole.Normalna dla mnie i niskokalorycznadla damy.W zamówieniach był mistrzem.Louise popatrzyła naniego czule.Jak cudownie sięgał do kieszeni.- Wezmy na wynos, dobrze? - poprosiła.- I pójdziemy domnie? - Uścisnęła go pytająco za ramię.- Oczywiście - zgodził się Peter.Miał głęboki, dzwięcznygłos.- Wspaniale.W szaroniebieskiej miejskiej poświacie, niczym przyzachodzącym słońcu, Peter wydawał się solidny, pewny,dojrzały.Bez tatuażów, zrobionych za ciężko zarobione przezrodziców pieniądze.W normalnych spodniach i zwyczajnej marynarce, które kupił przy jej pomocy w  Brooks Brothers".Normalny, prawdziwy mężczyzna.Kiedy dotarli do mieszkania Louise, pizza zdążyła jużwystygnąć, ale to nie miało znaczenia.Wyłożyła ją, zakrzepłąi lśniącą od oliwy, na talerze z chińskiej porcelany, któredostała na prezent ślubny.Z bielizniarki wyjęła staranniezłożone lniane serwetki.Wróciła do kuchni i wygrzebałabutelkę czerwonego wina - wytrawny Cabernet.Otworzyłaserwantkę, chcąc wyjąć kieliszki, i na widok tego, co tamzobaczyła, wrosła w ziemię.Pudełko.Puste pudełko podoskonałych czekoladowych ciasteczkach polewanychsmakowitym kawowym lukrem.Obok liścik -  Aby osłodzićTwoje sny" - i jedna malutka czekoladka z czekoladek oznamiennej nazwie  Pocałunki Hersheya".F.Scott.Jak się darzy, to się darzy.Czy to nie zabawne, jak to, co ci się zdarzyło z jednymfacetem, ułatwia obcowanie z drugim? To tak, jakbyzaproponowano ci pracę, kiedy już jedną świetną masz.Mężczyzni spadają z nieba niczym manna.Dziwne.Wróciła do Petera.Czy to nie fajne, myślała, że oszukuję i F.Scotta, i męża.Jak to oszukujesz, skoro z żadnym nie jesteś w stałymzwiązku?Nie słucham tego.Niewidzialnymi dłońmi zasłaniam sobieniewidzialne uszy.Louise usiadła ze skrzyżowanymi nogami naprzeciwmęża.Eks.Nawet F.Scott uznał, że ten przedrostek jestrajcujący.Nalała colę i wino.- Powiedz mi, Peter - zagadnęła - co porabiasz.Opowiedzmi, co porabiasz, a ja ci opowiem, co ja porabiam.Peterowi zaczerwieniły się czubki uszu.Nie przypominałasobie, aby przedtem zdarzało mu się coś takiego.Szczerzemówiąc, poróżowiał też na twarzy. - Peter - odezwała się Louise.- Dlaczego sięzaczerwieniłeś? - Pewnym głosem, gdyż zdawała sobiesprawę, że jest dla niego równie ważna, jak on dla niej, że potych wszystkich latach, wzlotach i upadkach znów jakimścudem coś między nimi zaiskrzyło.Ale Peter, zamiast wziąć ją w ramiona, jak się tegospodziewała, zakrztusił się winem i zaczerwienił po uszy.- Peter? Uderzyć cię w kark?- Nie, nie, Lou - wychrypiał.- Już mi przeszło.- Walnąłsię pięścią w piersi.Najwyrazniej to przywróciło murównowagę, jak gest samobiczowania.- Naprawdę, wszystkow porządku.- To dobrze - powiedziała Louise.- Dobrze - zawtórował Peter.Wszystko dla mojej Louise.- Dobrze?- No, tak - zapewnił Peter.Ale w niej nagle serce zamarło.Czyżby zle zrozumiałajego intencje? Czyżby okazała się nie dość doświadczona, niedość mądra, aby zdać sobie sprawę, że jeśli ona coś czuje, jeśliona czuje się świetnie, nie znaczy to wcale, że jej partner czujeto samo?- No cóż, podejrzewam, że się domyślasz, właściwiejestem pewien, że już wiesz.Spotykam się z kimś.To znaczy,spotykam się z pewną osobą [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •