[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Clair.- Oskarża mnie pan o brak dobrych manier, ale pańskie zachowanieprzekracza wszelkie dopuszczalne granice! Pewnych rzeczy nie można się nauczyć.84SR Mówię o uprzejmości.W jednakowej mierze dotyczy to mleczarki, szlachcica iarystokraty, ale z pewnością nie człowieka, który brnie przez życie na podobieństwodzika ryjącego w polu.Odrzucam pańskie pomówienia.- A ja mam przyjąć porównanie do ryjącego dzika?- Wedle uznania! - Celia rzuciła mu zjadliwe spojrzenie.Na pozór nie zrobiłoto na nim wrażenia.Wciąż uśmiechał się złośliwie, lecz w jego oczach nie byłośladu wesołości.Był zły jak diabli.Do tej pory nie bała się Northingtona.Był grozny, ale na dystans.Za to teraz.Celii zrobiło się na przemian zimno i gorąco.Co mi strzeliło do głowy? - pomyślała.Przecież to syn Morelanda, który był zdolny do gwałtu i morderstwa.Odruchowo, wobronnym geście, uniosła drżącą rękę do szyi.Dobrze chociaż, że z tyłu siedziałaprzyzwoitka.W razie czego mogła pełnić rolę świadka.Jeżeli nawet Northington zauważył zdenerwowanie Celii, to nie skomentowałtego ani słowem.Ze skupieniem powoził końmi.Ulice Londynu okazały się niemniej zatłoczone niż alejki Hyde Parku.Kiedy zatrzymali się przed domem Lever-tonów, Celia zdołała już odzyskać dawny rezon.- Do widzenia, milordzie - powiedziała chłodno i szybko zeskoczyła napodjazd, nie chcąc, żeby Northington asystował jej przy wysiadaniu.Niestety, przyokazji zaczepiła spódnicą o jedno z wystających okuć.Zimny powiew przeszedł jejpo nogach, osłoniętych jedynie cienkimi pończochami.Szarpnęła się, złym okiemspojrzała na przyzwoitkę i powiedziała:- Wysiądz i pomóż mi, Janey!Ku jej zmieszaniu, Northington pierwszy pochylił się na kozle i odczepiłspódnicę.- Kuszący widok, panno St.Clair.- Roześmiał się, kiedy Celia wyrwała mutren z dłoni.Dla niej ten dzień nie należał do udanych.85SR To będzie prawdziwy cud, jeżeli jeszcze kiedyś go zobaczę! - pomyślała oNorthingtonie.Zresztą.nie bardzo mi na tym zależy.Pytanie tylko, jak w tejsytuacji dotrzeć do hrabiego Morelanda?Colter wszedł do biura panów Guiterreza i Barclaya.Na dobre zdążył jużzapomnieć o sprzeczce z Celią St.Clair.Guiterrez i Barclay wydawali się zupełnie niedobraną parą, a mimo to ichinteresy szły wręcz znakomicie.Okna budynku wychodziły na East India Dock -istny gąszcz składów, magazynów i chybotliwych masztów.Panował tu straszliwyzgiełk i hałas.Władze miasta przebąkiwały o budowie nowego portu, na wschód odTower, w miejscu, w którym obecnie wznosił się szpital Zwiętej Katarzyny.Przyokazji z mapy Londynu znikłaby przynajmniej jedna dzielnica biedoty.- Czekaliśmy na pana, milordzie - przywitał go Barclay.Colter zajął miejsce w fotelu, ale odmówił kieliszka porto.Rozsiadł się,wyciągnął przed siebie długie nogi i zerknął na Barclaya.- Co pan ustalił? - spytał.- Proszę o szczegóły.- Tak, tak.- Barclay był niskim rumianym mężczyzną, z pochodzeniaSzkotem.Rude włosy przetykała siwizna i wyglądał niczym spaniel.- To.tobardzo intrygująca sprawa.Wedle doniesień  India" zatonęła wraz z całą załogą iładunkiem, a tymczasem ostatnio część wspomnianych towarów została sprzedanaw pewnym sklepie w Paryżu.Co prawda, większość ładunku stanowiły korzenie, alestatek przewoził również stare chińskie wazy.Chyba nie muszę dodawać, że byłybardzo cenne.Otóż właśnie one trafiły na Rue de Ile, oferowane - o ile się nie mylę -przez osobę prywatną.Aż trudno w to uwierzyć.Tak krucha porcelana ocalała zburzy, której nie przeżyli wytrawni żeglarze? To doprawdy niezwykłe.- Zdobył pan spis towarów, które trafiły do Paryża? Na pewno figurowaływcześniej w manifeście statku?- Tak, milordzie.Co do tego nie ma najmniejszej wątpliwości.To wazy zokresu dynastii Ming.Ogromna rzadkość.To prawdziwy cud, że przetrwały86SR katastrofę.- Westchnął z zadumą [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •