[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Zwietnie wyglądasz  mówił lekarz.Owszem, ponieważ te cuda wybijały z naszych piersi serce.W ciągu dnia dyżur pełniło pół tuzina pielęgniarek, licząc w tym Valerie i jedną, dwie salowe.Nocnązmianę tworzyły trzy niezwykle spokojne i cycaste Irlandki, które zwracały się do nas per  słoneczko".Odczasu do czasu pojawiała się niezwykle spokojna i cycasta Murzynka, która zwracała się do nas per  mojakochaneczko".pielęgniarki na nocnej zmianie przytulały nas, jeśli potrzebowałyśmy trochę ciepła.Pielęgniarki na dziennej zmianie stosowały się do zasady unikania kontaktu fizycznego.Między nocą a dniem rozciągał się ciemnoszary wszechświat zwany wieczorem, który zaczynał się już opiętnastej piętnaście.Wtedy cały personel dziennej zmiany gromadził się w salonie, by poplotkować o nas z pracownikami zmiany wieczornej.Kwadrans pózniej, o wpół do czwartej, wszyscy opuszczali salon.Władza została przekazana.Od tej chwili aż do jedenastej wieczorem, kiedy to obowiązki przejmowałycycaste Irlandki, znajdowałyśmy się w rękach pani McWeeney.Być może to właśnie pani McWeeney sprawiła, że zmierzch był dla nas tak niebezpieczną porą.Zmierzchzapadał dla nas zawsze o piętnastej piętnaście, kiedy pojawiała się pani McWeeney, bez względu na poręroku.Pani McWeeney była oschła i zwięzła, niskiego wzrostu i korpulentnej figury, i miała wąskie, świńskieoczka.O ile doktor Wick była zamaskowaną przełożoną któregoś oddziału szpitalnego, o tyle paniMcWeeney była nie zamaskowaną przełożoną zakładu karnego.Miała krótkie, sztywne, siwe włosyzaczesane w grube fale, które zaciskały się na jej głowie niczym migrena.Pielęgniarki z dziennej zmiany, naczele z Valerie, nosiły rozpięty biały kitel, narzucony bezpośrednio na ubranie domowe.Pani McWeeneynigdy nie pozwalała sobie na takie nieformalności.Nosiła biały, zawsze zapięty, skrzypiący uniform prostood magla i pielęgniarskie pantofle o miękkich podeszwach, które przy stawianiu kroków wydawałyznaczący, cichy szmer.Na początku każdego tygodnia pastowała pantofle białą pastą i od poniedziałku dopiątku mogłyśmy podglądać, jak na obuwiu marszczy się i odpada biała powłoczka.Pani McWeeney i Valerie nie lubiły się.To było dla nas fascynujące  jak podsłuchana kłótniawłasnych rodziców.Takim samym karcącym spojrzeniem pani McWeeney obrzucała nas, jak i ubranie iwłosy Valerie.O piętnastej trzydzieści stała w drzwiach dyżurki i cmokała niecierpliwie czekając, aż Valeriezabierze swój płaszcz, książkę i opuści miejsce pracy.Valerie ignorowała ją.Umiała ona w oczywisty sposóbokazywać innym ignorancję.Dopóki Valerie przebywała na oddziale, czułyśmy się wystarczająco bezpieczne i silne, aby nienawidzićpani McWeeney.Ale kiedy tylko jej smukłe plecy oddalały się w głębi korytarza i znikały za naszymipodwójnie zamykanymi podwójnymi drzwiami, natychmiast ogarniała nas porażająca trwoga: teraz władzanależy do pani McWeeney.Jej władza me była absolutna, ale niewiele do tego brakowało.Dzieliła ją z tajemniczym dla nas lekarzem w pogotowiu".Nigdy jednak do niego nie telefonowała, mówiła:  Sama dam sobie radę".Miała więcej wiary w swoje umiejętności zaprowadzenia porządku aniżeli my.Niejeden wieczórspędziłyśmy dyskutując, czy  lekarz w pogotowiu" powinien się pojawić na oddziale. Będziemy musiały się pogodzić z brakiem zgody  powtarzała pani McWeeney dziesięć razykażdego wieczoru.Posiadała niewyczerpalny zasób podobnych komunałów.Kiedy pani McWeeney mówiła:  Pogodzić się z brakiem zgody" albo:  Małe dzbanki mają wielkie uszy",albo:  Uśmiechnij się, a świat zaśmieje się z tobą, zapłacz, a płakać będziesz sama", na jej twarzy pojawiałsię ledwie dostrzegalny, ale zachwycony uśmieszek.Oczywiste, że była stuknięta.Przez osiem godzin w ciągu doby byłyśmy zamknięte z wariatką, która nasnienawidziła.Pani McWeeney była nieprzewidywalna.Czasami, kiedy wieczorem podawała nam lekarstwa, bezpowodu krzywiła twarz i trzaskała za sobą drzwiami, znikając w dyżurce.Musiałyśmy czekać na nasze głupie jasie" w pigułkach do czasu, aż pani McWeeney uspokoi się i wróci do nas, co trwało niekiedynawet pół godziny.Każdego ranka skarżyłyśmy się Valerie na panią McWeeney, choć nigdy nie wspomniałyśmy słowem otym, że musimy czekać nasze lekarstwa.Wiedziałyśmy, że pani McWeeney jest szaloną osobą, która musizarabiać na życie.Nie zależało nam na tym, żeby straciła licencję, tylko na tym, żeby zniknęła z naszegooddziału.Valerie przyjmowała nasze skargi bez sympatii. Pani McWeeney jest profesjonalistką  mówiła  pracuje w tym zawodzie dłużej ode mnie. No to co?  oponowała Georgina. Ona jest kompletnie świrnięta!  krzyczała Lisa. Nie musisz krzyczeć, Lisa.Stoję tuż obok ciebie  odpowiadała Valerie.W pewnym sensie wszystkie osłaniałyśmy więc panią McWeeney.Zresztą nie była ona jedyną osobą,której potrzebna była tu osłona.Od czasu do czasu miałyśmy do czynienia z prawdziwym najazdem studentek.Należały do gatunkupielęgniarek wędrowniczek, przepływały przez nasz szpital w drodze do sal operacyjnych albo nakardiochirurgię.Na oddziale niczym pisklęta podążały stadkami za prawdziwymi pielęgniarkami, właziły impod nogi i zamęczały tuzinem pytań. Och, ta Tiffany, przyczepiła się do mnie, jak rzep psiego ogona" narzekały pielęgniarki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •