[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wrócili do pracy.To oczywiste.Nie byli aż takimi głupcami, aby występować przeciwko właścicielowi,pracodawcy i panu w jednej osobie.W czasie przerwy obiadowej Brien przyjechał do dworu i oznajmił, żepraca ruszyła, a płoty są stawiane szybko. Ale im pani powiedziała!  stwierdził z uwielbieniem. Powinna pani widzieć ich twarze.To ichzłamało.A co dopiero, gdybyśmy sprowadzili Irlandczyków! Wieś z miejsca zerwałaby się na nogi! Ale kiedypani odjechała, wyglądali na załamanych.Dała im pani cięgi!Spojrzałam nań zimno.To opluwanie moich ludzi uświadomiło mi, jaką rolę sama w tym wszystkimodgrywałam.Metody, do których musiałam się uciec, napawały mnie odrazą.Skinęłam głową. No, wracaj do pracy  poleciłam szorstko. Chcę mieć te grunty gotowe pod wiosenne zasiewy.Tym razem nie oszczędziłam sobie widoku przyłączanych terenów.Pojechałam o zmierzchu, którywczesną wiosną zaczynał się około czwartej.Niewiele było widać, lecz zapach ziemi, zamarzłe paprocie ioszronione igły sosen poruszyły czułą strunę w mym sercu.Siedziałam w bryczce u wylotu gościńca, a Sorreldenerwował się.Przed nami ciemniały zarysy nowych płotów, wyznaczające granice, dokąd sięgną w tym rokułany pszenicy.W następnym roku przyłączymy i osuszymy jeszcze więcej ziemi, aż pozostaną tylko łąki dającesiano i polne kwiaty, łąki położone zbyt wysoko lub zbyt spadziste, by je zaorać.Na reszcie pól zasiejemypszenicę.Wszystkie wspólne grunty, tak malowniczo ukształtowane, z płytkimi dolinkami, znikną w ciągukilku lat.Ten płot wywołujący w Acre tyle gniewu i żalu to zaledwie pierwsza lekcja mająca nauczyć ludzi, żeziemia należy wyłącznie do nas i że nie będzie im wolno postawić na niej nawet stopy bez naszego pozwolenia.Za ciemnym zarysem nowego ogrodzenia dostrzegłam zaokrąglone łagodnie profile pagórków i kotlinekciągnących się w dół aż do lasów.Zabolało mnie serce.Pospiesznie wróciłam do domu.Chciałam zdążyć na kąpiel Richarda i przebrać go w śliczną puszystąkoszulkę nocną.Chciałam połaskotać pachnące, ciepłe bose paluszki, połaskotać mięciutkie dołki podpaszkami, zmierzwić ciemne loczki, przytulić twarz do ciepłej szyjki i wdychać słodki czysty zapach dziecka.A przede wszystkim chciałam jeszcze raz upewnić się, że mam syna, przyszłego dziedzica, i że nie wolno mizbaczać z obranego kursu nawet za cenę wydarcia serca z ziemi, którą kocham.Nazajutrz rano John Brien przyszedł już przed śniadaniem do poczekalni koło mego gabinetu.Pokojówka Lucy obwieściła mi jego przybycie, kiedy się ubierałam.Uniosłam brwi, napotkawszy jej wzrok wlustrze. Nie lubisz Johna Briena, Lucy?  spytałam żartobliwie.RLT  A co tu do lubienia  żachnęła się. Ledwie go znam.Wiem tylko, jaką ma pracę i że zarabia dwarazy tyle co inni w Acre, a nigdy nie pożyczy nawet pensa krewnym własnej żony.Wiem, że wybiera sobie ludzi do pracy, a młodego Harry'ego Jamesona nie brał do swojej brygadyprzez całą zimę, chociaż chłopak był w rozpaczliwej sytuacji.Bardzo go nie lubię, ale większość po prostu gonienawidzi jak trucizny.Wyszczerzyłam zęby w uśmiechu.Lucy nie należała już do wsi.Związała swoje życie z moim tu wedworze i tu miała zawsze pełną miskę w kuchni.W Acre jednak pozostali jej krewni, więc orientowała sięświetnie w najnowszych wydarzeniach. Ja też jakoś nie mam do niego serca  stwierdziłam, kiedy upinała mi włosy na czubku głowy,pozostawiając parę pukli wokół twarzy. Powinien teraz pracować.No, zrobione, Lucy.Czekają mnie innekłopoty.Zrobiła jeszcze dwa zręczne gesty i posłusznie się cofnęła. Mogą być kłopoty, jeśli odgrodzi pani ziemię, która zawsze należała do wsi  odezwała się.Spojrzałam surowo na jej odbicie w lustrze, aż spuściła wzrok. Ta ziemia należy do Wideacre  stwierdziłam stanowczo.Posłałam jej jeszcze jedno spojrzenie i pomyślałam, że rozmawiam oto z całkiem inną osobą niż dawnamoja Lucy.Wideacre będzie kiedyś bogatsza, mój syn zostanie dziedzicem, ja zaś jednak z pewnością stracęcałe morze miłości, jakie mnie niegdyś otaczało.Otrząsnęłam się z tej myśli i zeszłam do Johna Briena. Tak?  zagadnęłam chłodno.Obracał czapkę w rękach, a oczy aż wytrzeszczył ze zdenerwowania z powodu tego, co mi miałpowiedzieć. Pani MacAndrew, idzie o pani płoty  wysapał, zapominając z pośpiechu o swoim miejskimakcencie. Obalili płoty, a niektóre porąbali.Zepsuli prawie wszystko, co wczoraj zrobiliśmy.Płoty obalone,a droga otwarta.Podniosłam gwałtownie głowę i spojrzałam na niego jak na anioła zagłady. Czy to robota Mściciela?  spytałam ostro.Słysząc przerażenie w moim głosie, zawahał się i popatrzył z niedowierzaniem. Jaki Mściciel? Ten banita, łajdak  jąkałam się z pośpiechu. Spalił plantację pana Briggsa zeszłej jesieni.Możeto jego sprawka? A może to robota wioski? Wioski  potwierdził. Nikt inny jeszcze nie wie o naszych kłopotach.Przysięgam jednak, żewiem, kto to zrobił! Kto?  Moja pobladła, pokryta zimnym potem twarz odzyskiwała rumieńce, a oddech wracał donormy.Skoro to nie Mściciel, dam sobie radę z każdym innym zagrożeniem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •