[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mary wstrzymała oddech.Po pierwsze, była do głębi poruszonatym, że rzeczywiście natrafiła na spuściznę młodej kobiety, o którejwspominała stara służąca i którą spotkała we własnych snach.Czy mógłto być przypadek, że Mary, z konieczności uciekając na wieżę,odnalazła zapiski Gwynneth?Po drugie, Mary odczuwała niewypowiedzianą satysfakcję.Eleonorę nakazała spalić jej książki, by tym samym odebrać jejwszelką nadzieję.Teraz jednak Mary ni stąd, ni zowąd znalazła się wposiadaniu starych manuskryptów, które zapewniły jej uwięzionejduszy nową strawę.Ze łzami zdumienia w oczach Mary Egton zaczęła czytać relacjęGwynneth Ruthven, która została sporządzona przed ponad pięciusetlaty, również w tej sali na szczycie zamkowej wieży.15Było już pózno, a mnisi z Kelso udali się na spoczynek.Jedynie opatAndrew jeszcze nie spał; klęczał na podłodze w swojej pracowni zezłożonymi rękoma.Jak zawsze, gdy poszukiwał odpowiedzi, którychnie mogli mu udzielić ludzie, pogrążał się w głębokiej modlitwie.Czasami, kiedy godzinami szukał odpowiedzi u Stwórcy, opatosiągał stan głębokiego wewnętrznego spokoju.Równowaga, jakąwtedy odczuwał, stanowiła dla niego zródło siły, wiary oraz inspiracji.Tej nocy jednak opat nie był w stanie osiągnąć tego stanu, chociaż takbardzo tego pragnął.Zbyt wiele myśli kłębiło się w jego głowie, coprzeszkadzało mu w osiągnięciu jedności ze Stwórcą.Zbyt wiele trosk.Wydarzenia ostatnich dni i tygodni wyraznie wskazywały, iżczujność, jaką zakon wykazywał przez stulecia, była jak najbardziejuzasadniona.Pradawne niebezpieczeństwo wcale nie przeminęło.Przetrwało przez wieki aż do czasów współczesnych i w ostatnichdniach znów narastało.Opat stale studiował stare manuskrypty i naradzał się z zakonnymibraćmi.Nie było najmniejszej wątpliwości.Dawny wróg znówpodnosił głowę.Pogańskie siły znowu czyniły wszelkie starania, bypowrócić, i ponownie posługiwały się w tym celu sekretnymbractwem.Zwycięstwo sprzed stuleci nie okazało się pełne, a rozstrzygnięciezostało jedynie odroczone w czasie.Tym razem musiało jednaknastąpić i wiedza, że jego współbracia oraz on musieli udzwignąć tobrzemię, ciążyła na duszy opatowi Andrew.To było ich przeznaczenie,cel ich istnienia.Sprawowanie pieczy nad biblioteką oraz dbanie ostare pergaminy i manuskrypty było jedynie kamuflażem - wrzeczywistości chodziło o znacznie więcej.Opat modlił się o to, by jego współbracia oraz on dojrzeli na tyle,by sprostać wyzwaniom.- Być może, o Panie - dodał do swej modlitwy - spodoba Ci sięw Twej mądrości nam, słabym ludziom, przysłać pomoc i włączyć siędo walki, rozstrzygając ją na korzyść światła, nie ciemności.Nie dokończył słów, gdy ciszę przerwał ostry brzęk.Opat podniósł wzrok i ku swemu zdumieniu dostrzegł postacieubrane w czarne szaty, które wskoczyły do pomieszczenia przez wybitąszybę.Kaptury ich płaszczy były głęboko nasunięte, a twarze ukrytepod maskami.- Wszechmogący! - wydusił z siebie opat.Zimny nocny wiatr wpadł przez wybite okno, załopotałpłomieniami świec i sprawił, że przybysze pogrążyli się wmakabrycznym świetle.%7ładna z postaci nie odezwała się.Wyciągnęli natomiast nagą stalspod opończy - szable, których klingi błyszczały w świetle świec. - Cofnijcie się! - wykrzyknął tubalnym głosem opat Andrew,zerwał się z miejsca i uniósł rękę w geście obrony.- Jesteścieposłańcami zaginionych czasów, rozkazuję wam wrócić, skądprzyszliście!Napastnicy ukryci pod maskami wybuchnęli tylko śmiechem.Jeden z nich wysunął się do przodu, uniósł szablę, gotów przebić niąopata.Zanim jednak ostra jak brzytwa klinga przebiła mnicha, onwykonał ruch w bok i uniknął ciosu.Szabla trafiła w pustkę, a ten, który ją dzierżył, wydał z siebiemimowolny okrzyk.Zanim jeszcze zdążył zaatakować po raz drugi,opat Andrew wykorzystał jego zaskoczenie.W mgnieniu oka znalazł sięprzy drzwiach pomieszczenia, odsunął rygiel i wybiegł na korytarz.Zamaskowani napastnicy podążyli za nim.Ich zamiary możnabyło wyczytać z oczu, które pobłyskiwały przez szczeliny masek.Byliżądni krwi, a ich pierwszą ofiarą miał być przełożony zakonnegozgromadzenia w Kelso.Opat Andrew biegł tak szybko, jak pozwalały mu jego nogi iwyplecione z łyka sandały.Pędził przed siebie pogrążonym wpółmroku i oświetlonym nielicznymi świecami korytarzem i sam sobiewydawał się ponurym widmem z koszmaru.Jednak była torzeczywistość, co potwierdzały odgłosy kroków prześladowców orazich żądne mordu sapania.Zbliżali się i znów błyskały klingi ichobnażonych szabel, łaknęli krwi bezbronnego zakonnika, który raptemnie był już sam.Przy końcu korytarza, gdzie zaczynały się wąskie schody, nagle zpółmroku wyłoniło się kilka postaci, które podobnie jak opat miały nasobie ciemne habity premonstratensów.Jednak w odróżnieniu od niegonie byli bezbronni, lecz trzymali w dłoniach długie drągi z giętkiegodrewna brzozowego.I z ich pomocą stawili czoła napastnikom.Kaptury odrzucili do tyłu, dzięki czemu widać było ich ogolone na łysogłowy.Przez moment zdumieni napastnicy zatrzymali się.Nie liczyli się znajmniejszym oporem, wychodząc z założenia, że ich zbrodnicza misjazostanie wypełniona bez żadnych problemów.Jednakże już po chwiliruszyli do przodu na mnichów, którzy stanęli kordonem, chroniącopata.Sekundę potem doszło do zażartej walki wręcz.Zamaskowani napastnicy z wściekłością natarli na obrońców,uderzając klingami z morderczą pasją.Mnisi mogli przeciwstawić stali jedynie drągi, jednak niegrozne drewno w ich dłoniach przeistoczyłosię w niszczącą broń [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •