[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Daj Bo\e doczekać wiosny.Bezpieczne my!  rzekła baba, a Magda dodała,obejmując odludzie to wzrokiem radosnym: Daj Bo\e ju\ wiek tu zbyć i kości poło\yć! IVKałaur był w stodole, gdzie zwo\ono właśnie ostatnią hreczkę w pózny, sierpniowywieczór.Auny czerwone zachodu pół nieba objęły, a on stał w progu patrząc na bydłowracające z paszy  na podwórze napchane stertkami, bo rok był na podziw urodzajny.Dobrobyt i obfitość wyzierała ze wszystkich kątów folwarku, ale chmurna twarz starego niemówiła o zadowoleniu.Zeszłej wiosny umarła panna Teofila  sam był, zupełnie samotny:dom był cichy jak grób, starość dawała się czuć w kościach, na co mu te dostatki, dla kogo!Długo czekał Magdy, rozpytywał, jezdził, policji obiecywał nagrodę, ludzi rozsyłał, potemczekał jej i wyglądał; wreszcie stracił nadzieję, sponurzał, do ludzi prawie się nie odzywał,\ył i pracował z nawyknienia, bez chęci, ot, byle dzień zbyć i w domu nie siedzieć w pustce.Popatrzył apatycznie na gumno, na słońce  i oto ujrzał przy wrotach obcego człowieka,który pastucha o coś pytał, a potem do ganku podszedł i oparty o słup czekał.Biedak to był, wchodakach na nogach, w ko\uszku starym i zrudziałej czapce, z kijem w ręku.A pastuch, mijając gospodarza, rzekł:  Jakiś podró\ny o was pytał, taj czeka.Kałaur wierzeje stodoły zamknął i ruszył ku domowi.Tedy obcy czapki uchylił i starypoznał Szczepańskiego, i coś zadrgało mu w sercu radością, i wyciągnął doń rękę z jakąśotuchą. Witajcie! Dzięki Bogu, \e was \ywym widzę.Spodziewałem się, \e zgłosicie się, inotrochę pózniej.Szczepański nie spodziewał się tak \yczliwego, serdecznego przyjęcia.Twarz jego ponura,zastygła, jakby umarła, zmieniła się na sekundę i nic na razie nie odparł ani ręki do uściskunie podał, tylko popatrzał spode łba. Chodzmy do izby.Odpoczniecie.Dawnoście w drodze zapewne. Dziękuję!  odparł głucho. Zaszedłem o Magdę spytać, gdzie mieszka.Nie będęwam się naprzykrzać.Pójdę zaraz do niej. Wstąpcie.Opowiem wam, jak się stało.Nie ma jej ju\ w domu! Hej, kiedy! Cztery lata,jak przepadła.Nie ma, pusta moja chata!Saczepański wszedł machinalnie do izby. Jak\e? U was mieszkała? A gdzie\ by.Moja była jedynaczka.Zapanowało milczenie.Szczepański poczuł nagle okropne zmęczenie i wyczerpanie.Miałjeden cel w \yciu, cel wyrobiony pięciu latami więzienia, zemstę bezwzględną, bez \adnychju\ skrupułów, i nagle poczuł się do niej bez broni  nie miał dowodów, papierów owych.Usiadł bezsilny na zydlu u drzwi, zwiesił głowę, czuł tętnienie krwi w głowie, niemoc zgłodu i wycieńczenia  i \adnej myśli.Kałaur dał mu wódki, odmówił, tedy się stary obruszył. Głodniście, zdro\eni, jak syna was przyjmuję, a wy wilkiem patrzycie.Przez wasMagda do mnie wróciła, ale przez was i uciekła potem.Myślę, pomo\ecie mi ją odnalezć.Wypijcie! Nie biorę do ust wódki. To co innego.Ka\ę podać wieczerzę i herbatę.Ale was tak nie puszczę.Rozwa\ymyspokojnie, co czynić.O papiery wam chodzi.Ja Magdę znam, jeśli \ywa, to pamięta, \eście tupo nie przyjść mieli, i przyniesie, a jeśli zginęła, to jeszcze duchem we śnie wam powie, gdzieje schowała.Jedzcie i spocznijcie!Zasadził go gwałtem za stół  nakarmił i napoił.Potem wnet go do snu namówił, okiennice zamknął i rano nie pozwolił słu\ącej otwierać.Wiedział, \e zmęczenie przemo\e najgorszy niepokój, a sen w najgorszej męce bywa ulgą.Jako\ gdy się Szczepański przecknął około południa, inaczej wyglądał i pierwszy zagadał:  Ju\ pięć lat przeszło, jakem tak nie spoczął.Dziękuję wam z duszy. Co tam! Nie ma o czym gadać.Teraz poobiadamy.Zaznaliście biedy do syta.Wiem odMagdy. Dlaczego ona od was uciekła? Powiedzieliście, \e przeze mnie.Nie pojąłem.U mnienie była. Wcale? Myślałem, \e mo\e.Ano, jak by to rzec.Gdy tu przyszła, chciałem zabić, omało co nie zabiłem w pierwszym zapamiętaniu.I was bym wtedy uśmiercił.Potem mnie \alzdjął, jedno dziecko i ona pomimo swą hańbę miała hambit.Zresztą, co było robić.Dzieckonie szczenię, trzeba było hodować.Szczepański oczy podniósł.Nie rozumiał jeszcze. Jam jej nie opuścił ze złej woli.Wzięto mnie, alem jej zostawił, com miał dobytku isprzętów. Ale ba, zabrali jej wszystko, wypędzili, potem ścigali i tropili, \eby te papiery wydrzeć.W rok potem dopiero do mnie przyszła, w ostatecznej nędzy, z dzieckiem.Szczepański drgnął: Dziecko miała?  wyrzekł nieswoim głosem. Czyje? Nigdy nie rzekła, czyje, i jam nie pytał  odparł powa\nie Kałaur. Miłowała je nad\ycie, chcieli ją ludzie w mał\eństwo brać, nie zechciała i tylko wcią\ mówiła:  Ojcze, nie\yć mi tutaj między ludzmi, pójdę precz! Myślałem, \e przywyknie, oswoi się! A\ raz pijanechłopy w karczmie ją napadli, ledwie im się wyrwała, ale tej\e nocy, jak oszalała, zabraładziecko, papiery wasze, psa, łachmany na siebie  i uciekła.Przeszukałem kraj wokoło,szukali inni dla mnie, obiecywałem tysiąc rubli nagrody za ślad, za wieść  wszystko nadarmo.Cztery lata przeszło.Nie wróci tutaj, chyba z tymi papierami do was, i dlatego was niepuszczę stąd.I wy mi to uczynicie, \e zaczekacie.Potem róbcie, co chcecie.Mam prawo odwas tego \ądać! Macie nawet kazać!Objął głowę rękami, a potem zerwał się i po stancji chodził, o ściany się tłukąc jak ślepy.Chciał mówić, pytać, a nie śmiał, nie znajdywał słów, tak wszystko wirowało, kotłowało wgłowie.Stary podumał chwilę i spytał: Chyba was wcześniej puścili? Dawnoście z biedy? Ju\ miesiąc.Byłbym od razu przybył, ale, odstawili mnie do tych Oran przeklętych.Zabawiłem dni parę i poszedłem chleba szukać dalej; z nikim się tam nie chciałem widziećnawet.Z moim świadectwem więziennym  wiadomo, jak trudno dostać zarobek, ledwiemsię na flisy wkręcił, ciągnąłem szleję dwa tygodnie, zarobiłem sześć rubli, za tom sięprze\ywił w drodze tutaj [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •