[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Kai, wybrałam dla pana dobry pokój.Będzie pan miał cudowny widok i pierwszorzędnyleżak. To wspaniałe, Barbaro, że tak się pani o mnie troszczy.Rozstali się na godzinę.Kai szybko się przebrał i zszedł do hallu; Hollstein jeszcze pluskałsię w wannie.Barbara, w stroju narciarskim, już czekała.Obok siedziała Frute, która na krok nieodstępowała dziewczyny.Kai nie mógł oderwać wzroku, obrazek robił wrażenie: młodziutka kobieta o szczupłej,prostej jak trzcina figurze odziana w obcisły kostium, wdzięcznie unosząca głowę, obok zaśdożyca z dwojgiem postawionych czujnie, szpiczastych uszu. Jest pani jedyną osobą, Barbaro, dla której Frute mnie zdradza.Suka podniosła głowę w niejasnym poczuciu winy i niepewnie spojrzała na Kaia.Następnieuznała, że warto ulokować się za plecami pana; uderzając go delikatnie ogonem w kolano,przypominała o swym istnieniu.Barbara chwyciła Frute za obrożę i wyciągnęła z ukrycia.Objęła łeb suki. Myślałam o tym często: ona ma izabelowe oczy  na pewno jest zaczarowana. Nie wydaje mi się.Za bardzo gustuje w surowym mięsie.Dziewczyna się roześmiała. Kai, tak się cieszę, że pan przyjechał. Ja też się cieszę, że jesteśmy razem.Pani obecność, Barbaro, ma na mnie niezwykływpływ: kiedy jest pani obok, życie wydaje się zupełnie proste.Chwilę się zastanawiała i uśmiechnęła się lekko.  Czyżby było aż tak skomplikowane? Tylko czasami.I zawsze na krótko.Im jest się starszym, tym prostsze się staje.Z wielurzeczy wyrasta się jak ze starego ubrania, bywa, że zaczynają śmieszyć, choć traktowało się jepoważnie.Ale o tym wolałbym nie rozmawiać; zaczekajmy na Hollsteina i ruszajmy w śnieg.Góry stały nieruchome, oślepiająco białe, jakby zwaliła się na nie i naraz zastygła eksplozjaporażającego blasku.Roiło się od barwnych swetrów; krążąc, tłocząc się wokół zamarzniętychstawów, wyglądały z daleka jak amazońskie papugi.Nieustraszone panie w obcisłych,kraciastych bryczesach przemierzały śnieżne szlaki.Nie krępował ich męski strój, wiedziały, żepodobają się w nim jeszcze bardziej.Ciemne okulary złociście połyskiwały na tle spalonych nabrąz twarzy.Kaia zadziwił widok łysych głów.Bił od nich niezwykły blask.Rozsiane po całejokolicy przypominały gwiezdne konstelacje.Barbara paplała o różnych sprawach.Było w niej tyle wdzięku, że mogła sobie na topozwolić.%7łłobiła w śniegu koleiny, chwytała go w ręce, strząsała z jodłowych gałęzi,przyglądała mu się z powagą, próbowała dociec zapachu i innych, ukrytych przymiotów,w końcu podrzucała śnieżną kulę do góry i puszczała się pędem w dół.Frute zupełnie oszalała.Udając wściekłość, wgryzała się w śnieżny puch, po czymgwałtownie rzucała się przed siebie, podskakując niepotrzebnie wysoko, strojąc przy tym chytreminy.Barbara skorzystała z okazji i zaczęła ją gonić, obrzucać śniegiem, aż obie zadyszaneupadły; a kiedy dziewczyna chciała wstać, suka, uderzając delikatnie łapą, powalała ją znowu,przy czym cały czas radośnie poszczekiwała.Nie trzeba było długo czekać, by Hollstein również wkroczył do akcji.Poszybowały śnieżnekule, a Frute znowu zaczęła za nimi uganiać.Kai stał z boku i zagrzewał towarzystwo dozabawy.Sam jednak się nie przyłączył.Nie mógł sobie poradzić z lekkim, osobliwymniepokojem, który go ogarnął.Nie było to szczególnie przykre uczucie, ale wbrew jego woli niechciało go opuścić.Wieczorem zeszli potańczyć.Za dnia, zarówno nad morzem, jak i w górach, płuca wypełniaożywcze powietrze, skóra zdaje się wdychać promienie słońca, a czas spędzony wśród szczytówo nieokiełznanych kształtach bądz w przestrzeni ograniczonej odległym horyzontem sprawia, żewieczorne spotkania pulsują żywym, zdrowym rytmem, żyły wypełnia gorący strumień krwi,myśl porusza się wartko niczym nogi tancerzy, a ciała od stóp do głów wibrują radością.Błyszczało szkło, snuła się melodia skrzypiec, za oknem rozciągały się górskie łańcuchy,niebo, noc i nieskończoność; Barbara i Hollstein często kierowali się ku tanecznej częściparkietu.Kai wyprosił dyspensę.Przygotowywał sobie koktajl i bez reszty oddał się tej ceremonii.Zanim wypił, puścił znad szklanki oko do tancerzy, życząc im jak najlepiej, choć spoglądał z lekką ironią.Ilekroć go mijali w tańcu, wzrok Kaia biegł w okolice ramion Hollsteina.Hollsteinodpowiadał flegmatycznym, nieco wyniosłym spojrzeniem, czuł się przy tym trochę nieswojo,choć promieniał radością.Wraz z Barbarą powrócił spokój.Jej obecność przypominała o platanach rosnących obokdomu, o wrzosowiskach, o purpurowych zachodach słońca na nizinie, nocach, podczas którychśpi się spokojnie, lasach, gwiazdach, o świeżości poranków i jasnych dniach.Ale dała też o sobieznać zadawniona konieczność samoograniczenia i niezrozumiały strach.Zrobiło się pózno.Widać było, że Hollstein jest zmęczony.Kai dał znak tańczącej parze. Barbaro, dzień był pełen wrażeń, szczególnie dla Hollsteina.Dajmy mu się wyspać.Dobrejnocy, Hollstein, zobaczymy się rano!Hollstein nieśmiało zaprotestował, po chwili jednak posłusznie się oddalił.Barbara oparładłoń na ramieniu Kaia. Chodzmy się przewietrzyć.Robię tak co wieczór& Kai pomógł jej włożyć płaszcz.Chwycił tęgi mróz i w zmarzniętym na kamień śniegu nie odciskały się ślady, nie było wiatru.Frute stawiała łapy niezdarnie jak dziecko, które uczy się chodzić.Barbara opowiadała o starszym panu von Croyu, o rodzeństwie Holgersen, o klaczy, któraurodziła śnieżnobiałe zrebię z czarną strzałką na czole  w Egipcie zapewne uznano by je zaświęte  o swoich psach, parku, o sąsiadach i przyjaciołach.Dla Kaia wszystko to było jakspokojny, ciepły, letni dzień.Milczał i nie potrafił powiedzieć niczego, co złamałoby konwencjęrozmowy.Wrócili do hotelu.W hallu Barbara przystanęła. Dobranoc, Kai& Dobrej nocy, Barbaro&Wyczekiwanie, które odmalowało się na jej twarzy, skrył cień.Czy już raz nie przeżywałemtego samego?  pomyślał Kai.Chwycił jej dłoń, lekko uścisnął. Dobranoc&Patrzyła na niego dziwnie, bezosobowo, przez chwilę wydawało się, że to nie Barbara, leczzupełnie obca kobieta& potem jednak w drżącym głosie dziewczyny odezwały się echem słowa: Dobrej nocy&Przed południem Kai często zostawał w hotelu.Twierdził, że musi się zająć korespondencją.W takie dni Barbara i Hollstein szli sami na narty.Szybko się zżyli, oboje byli przecież bardzomłodzi.Czasami, kiedy się rozstawali, Kai znów dostrzegał niepokojący wzrok Barbary, któryprzypominał mu, że za mało się z nią liczy i traktuje zbyt zasadniczo.Tymczasem ona przestała być dzieckiem, osiągnęła wiek, w którym w ciągu miesiąca zmieniała się bardziej niż starsi odniej przez lata.Bez towarzystwa dzień mu się dłużył.Kai układał się na balkonie, a resztę zostawiał słońcu.Na lunch przychodził pózno, ponieważ obawiał się, że jeśli zejdzie na werandę wcześniej,nie zastanie tam Barbary i Hollsteina.Jeśli ich miejsca były puste, czuł się zawiedziony i od razudrwił z siebie.Podobnie jak inni goście, Kai miał w jadalni stały stolik.Raz zszedł na dół wyjątkowopózno.Na werandzie zastał jakieś poruszenie.Frute zwykle spędzała przedpołudnia sama nadworze, a poza tym zaprzyjazniła się z kucharzami.Kiedy gong wzywał na lunch, natychmiastprzerywała swe zajęcia i szła do jadalni przywitać się z panem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •  

     

    hp") ?>