[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pokazuję kierowcy drogę i wciąż łudzę się nadzieją, żeteraz przynajmniej się mylę, że Ewa poszła gdziekolwiek, wjakimkolwiek celu, tylko nie tam, nie tam.Czerwone światła.Jedne, drugie.Korek na skrzyżowaniu.Tramwaj na przystan-ku.Para młodzieniaszków idąca po pasach ze złośliwąpowolnością. Prosto, ciągle prosto.Syrena z zielonym liściem sunie lewym pasem ruchu zszybkością trzydziestu kilometrów.Autobus ruszył zprzystanku jak byk do szturmu, hamujemy w ostatniej chwili. Teraz w prawo.Tłum na pasach, po dwudziestu metrach to samo. Tu staniemy.Zaczekajcie.Grzywiński, chodz.Przecinamy ulicę, wbiegamy na klatkę schodową.Być może nie ma to sensu, na pewno nie ma sensu, jeżeli niktnie otworzy, jeżeli.Wbiegam po dwa stopnie, pierwsze piętro,słyszę nad głową szczęk kluczy Na półpiętrze zatrzymuję się.Doktor Winiarski, w jasnym ubraniu w delikatną kratkę, z parasolem zawieszonym na przegubie lewej ręki zamyka drzwi.Na mój widok zatrzymuje się na moment, jego twarz jestzakrzepła, blada, przypomina maskę.Szybko, trochę za szybkoprzekręca klucz w zamku. Dobry wieczór  powiedziałem  cieszę się, że panazastaję. Niestety bardzo się spieszę  odpowiedział chłodno. Nieumawialiśmy się.Zza moich pleców wyłonił się Grzywiński.Winiarski, zkluczami w ręku, schodził ku nam pewnym krokiem, jakbychciał, abyśmy wyzbyli się złudzeń, że może nam poświęcićchoćby chwilę czasu.Tylko te klucze zdradzały jego napięcie zapomniał schować je do kieszeni, ściskał w spotniałej dłoni.Staliśmy nieruchomo w miejscu, tarasując przejście.Winiarskizatrzymał się na ostatnim stopniu. Możecie panowie odprowadzić mnie do przystanku rzekł  jeżeli naprawdę macie do mnie pilną sprawę.Proszępozwolić mi przejść.Skinąłem Grzywińskiemu głową.Wyjął legitymację,wyciągnął ją ku Winiarskiemu. Wiem, że pan jest z milicji  rzekł Winiarski  i cóż ztego? Mimo wszystko jesteśmy zmuszeni pana prosić odezwałem się  aby zechciał pan wrócić z nami domieszkania. Powiedziałem już, że się spieszę  Winiarski nie podniósłgłosu, zapewne z obawy przed sąsiadami, ale trudno było o tonbardziej odpychający. A poza tym, w jakiej roli pan tuwystępuje? Kto panu pozwolił nachodzić mnie bezzaproszenia? Pan, zdaje się, zle zrozumiał moją uprzejmość.Otóż muszę panu wyjaśnić, że jestem uprzejmy także dlastudentów, tak długo, jak długo na to zasługują. O tym też za chwilę pomówimy  zniżyłem głos niemal doszeptu.Wyjąłem legitymację, otworzyłem ją, zamknąłem,schowałem. Kapitan Joachim  wyjaśnił Grzywiński  kierujeśledztwem w sprawie zabójstwa profesora Kędzierskiego. Winiarski patrzył na mnie przez chwilę w milczeniu.Na dolerozległy się głosy dzieci.Nie było na co czekać.Postąpiłemkrok. Czy macie panowie nakaz prokuratora?  wycedziłWiniarski.Błyskawicznym ruchem wykręciłem mu przegub, kluczeupadły z brzękiem na podłogę.Podniosłem je, pchnąłemWiniarskiego w ramiona Grzywińskiego, już byłem przydrzwiach.Przedpokój ciemny, drzwi od pokoju zamknięte.Na osobnyzamek yale.Ale klucz jest na kółku.Słyszę kroki za sobą, toGrzywiński wprowadza Winiarskiego, coraz bliżej głosy dziecina schodach, trzaśniecie drzwi, głosy matowieją.W pokoju półmrok, zaciągnięte zasłony.Niewyrazny kształtmajaczy na wersalce.Znalazłem się przy niej jednym skokiem,jakiś hałas za mną, nie zwracam uwagi, zdzieram koc,odkręcam drugi, trzeci, przewiązany sznurem, scyzoryk, gdziemój scyzoryk?, przecinam sznur, spod koca wyłania sięzmieniona twarz Ewy, usta zaklejone plastrem, zrywam plasterchoć sprawiam jej ból, drgają jej powieki, w oczachprzerażenie, niedowierzanie, ulga, usta spazmatycznie łapiąpowietrze.%7łyje. Ani kroku  syknął Grzywiński.Odwróciłem się wolno.Winiarski stał przy drzwiach wnienaturalnej pozycji  jakby spięty do skoku, a równocześnieprzykuty do miejsca.To mały Grzywiński unieruchomił murękę wypróbowanym chwytem. Ty bydlaku. powiedziałem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •