[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ocean szumiał, aniebo rozświetlały tysiące błyszczących diamentowym światłem gwiazd.Znajdowałam się w najcudowniejszym miejscu na kuli ziemskiej.171RS Wsłuchiwałam się w odgłosy nocy, zastanawiając się, czy dam radęzmierzyć się ze światem.172RS Rozdział 10Czy mnie pamiętacie?Do realizacji projektu na Wyspie Bulla moja firma powołała noweprzedsiębiorstwo o nazwie Triangle Equity, której większościowym, aprawdę mówiąc jedynym udziałowcem było ARC.Jechałam właśnie dowynajętego w mieście trzypokojowego biura i nie mogłam się jużdoczekać, kiedy je obejrzę.Po drodze utknęłam w korku i przypomniałam sobie, że w czasachmłodości trasę między wyspą Palm a centrum Charlestonu, które zwaneteż było Zwiętym Miastem, pokonywałam w zaledwie dwadzieścia minut.Teraz sznur samochodów pełzł po autostradzie w żółwim tempie.Skąd siętutaj wzięło tyle aut? Zastanawiając się nad tym, przypomniałam sobie, żegdzieś czytałam o tym, że Mount Pleasant plasuje się w pierwszejdziesiątce najszybciej rozwijających się miast Ameryki.Wystarczyło tylkosię rozejrzeć, by zauważyć, że piękne, kilkusetletnie dęby poszły pod topóri że wszystkie zadrzewione niegdyś tereny zostały przeznaczone podzabudowę mieszkaniową i usługową.Przyznam, że ten widok mnąwstrząsnął.Poważnie, bardzo mnie to zaintrygowało, choć nie wiedziałam, cosprawiło, że tak się przejęłam Wyspą Bulla i zabudowywaniem okolicy.Być może wracając na stare śmiecie, sądziłam, że nic się tu nie zmieniło.A przecież pamiętałam wezwania do zachowania dawnego charakteru173RS Charlstonu.Nie rozumiałam, po co na każdym rogu wybudowanogigantyczne centra handlowe otoczone wianuszkiem mniejszych sklepów.Oczywiście mój stosunek do tego miał podłoże sentymentalne.Przecieżmoja rodzina zaczynała kiedyś od drobnego handlu.Gdy jednak mijałamkolejnego molocha handlowego, zastanawiałam się, jak w dzisiejszychczasach imigranci mogą spełnić swoje marzenia, wyżywić rodziny i zżyćsię z sąsiadami.Chciałam wierzyć, że nawet w Charlestonie znajdzie sięjeszcze miejsce, gdzie można założyć niewielki sklepik, ale były to tylkomoje pobożne życzenia.Jechałam autostradą numer 17 i robiło mi się niedobrze na widokciągnących się bez końca wielkich hal z podjazdami dla samochodów.Zupełnie nie pasowały do tego miejsca.Mount Plesant było niegdyśniewielką wioską rybacką pełną niezwykłego uroku i charakteru.Ktozaplanował to architektoniczne nieszczęście? Z pewnością człowiek, któryza nic miał historię i atmosferę miasta.Nie widziałam tu ani alejekdobrych na spacery z dziećmi, ani miejsca dla małych kafejek, gdziemożna coś przekąsić czy umówić się na plotki z przyjaciółką.Zapomnianoo ukształtowaniu krajobrazu, zacienionych terenach czy parkach.Sama teżnie byłam lepsza, angażując się w projekt zabudowy Wyspy Bulla.Możepowinnam to zmienić?Wróciłam pamięcią do rozmowy z Benem Brutonem i zdziwienia,które poczułam, słysząc o sprzedaży wyspy.Nie wierzyłam własnymuszom.Gdyby ktoś dwadzieścia lat temu roztoczył przede mną wizję tego,co się stanie z Mount Pleasant, też bym mu nie uwierzyła.174RS Po drodze do pracy starałam się przemyśleć całą sprawę i uspokoićemocje.Wahanie przed podjęciem się tego projektu wynikało zezdenerwowania perspektywą powrotu do Charlestonu.Porażonakoniecznością współpracy z Langleyami zepchnęłam na dalszy planproblemy z ojcem i siostrą.Przechodziły mnie dreszcze na myśl ospotkaniu z J.D., Louisą i Dużym Jimem.Uspokoiły mnie dopiero artykułyprasowe, które przygotowała dla mnie Sela.Skoro w ten projektzaangażowały się firmy takie, jak ARC i Triangle, musiałamzweryfikować wszystkie jego punkty, aż nabiorę absolutnej pewności, żeśrodowisko naturalne i siedliska zwierząt będą należycie chronione.Langleyowie mogli stanowić silne finansowo ramię wykonawcze, ale toTriangle kierowało przedsięwzięciem i musiało działać właściwie iprzezornie.Korek na trasie w końcu się rozładował.Przejechałam na drugąstronę Cooper River po nowym, wspaniałym moście.Niewielkieprzeprawy, które do niedawna łączyły miasto z wyspami, doprowadzałykierowców do szału.Ten most stanowił wielkie osiągnięcie myśliinżynieryjnej.Liny, na których został podwieszony, przypominały strunyanielskiej harfy.Mocne oświetlenie przyciemniono, by chronić żyjące podmostem ryby i skorupiaki.Zadziwiające! Most noszący imię Arthura J.Ravenela Juniora stanowił dowód na to, że ludzie potrafią współpracowaćdla dobra natury.Do tej pory nie wiedziałam, jakie przekonania na temat ochronyśrodowiska ma J.D., sądziłam jednak, że się nie zmieniły od czasów naszejmłodości.Spodziewałam się płomiennego przemówienia na temat175RS przywiązania do ziemi ze wskazaniem na nieuchronność postępu irozbudowy osiedli mieszkaniowych, co pociągało za sobą handel i usługi,z których można czerpać spore zyski.Banda pragmatycznych hien!Zaparkowałam na wydzielonym miejscu i bez trudu znalazłam biuro.Szyld: TRIANGLE EQUITY prezentował się doskonale.Wynajęliśmyparter prywatnego domu.Podobało mi się, że był to stary budynek zgankiem i kawałkiem historii za sobą.Przez chwilę zastanawiałam się, ktotu mieszkał w przeszłości i jak potoczyły się losy owych ludzi.Zobaczywszy, jak nisko umieszczona jest klamka przy drzwiachwejściowych, pomyślałam, że tamci musieli być bardzo niscy.Po chwilibyłam już w recepcji.- Panno Sandi! Cóż to za urocze miejsce i wspaniałe biuro! Jak sięmasz? - wykrzyknęłam od progu.Sandi podniosła się i uśmiechnęła.Miała około trzydziestki i byłaśliczna, ale ubierała się skromnie niczym zakonnica.Nosiła wciąż takiesame, niczym niewyróżniające się żakiety i spódnice.Jedynie logo Pradyna okularach stanowiło ślad luksusu.Sandi to uosobienie szkolnegokujona.Miała jednak umiejętność rzucania trafnych i bezwzględnychuwag.I bardzo to w niej ceniłam.- Prawda, że biuro jest świetne? A ja mam się dobrze.Cieszę się, żejuż dotarłaś.Chodz, oprowadzę cię.- Wypluj gumę - powiedziałam, puszczając do niej oko.- Przepraszam - odpowiedziała naśladując brookliński akcent.Wzruszyła ramionami i wypluła gumę w chusteczkę.Nienawidziłam żuciagumy.176RS - Przepraszam, że się tak czepiam.- %7ładen problem.Chodz obejrzeć biuro.Okazało się, że mieliśmy przechodnie pokoje i w związku z tymSandi ustawiła swoje biurko na wprost wejścia, w środkowympomieszczeniu.Przed nim stały dwa tapicerowane krzesła, niewielki stolikz lampką i stosem świeżych czasopism.Na lewo urządzono salękonferencyjną z okrągłym stołem i ośmioma fotelami.Chyba nigdy niebędziemy potrzebować aż tylu miejsc siedzących.W pokoju obokznajdował się nieczynny kominek.Po jego obu stronach zainstalowanoolbrzymie okna, przez które można było podziwiać wspaniałą perspektywęWentworth Street.Te zabytki otwierało się i zamykało za pomocąstaromodnego systemu rolek i łańcuszków.- Spójrz na to - powiedziałam, wskazując na mechanizm.- Zwietne,prawda?- Ekstra!Toaleta i kuchnia mieściły się za recepcją [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •