[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nawet doktorWaller marszczył lekko brwi w geście zniecierpliwienia, gdy czekali na mnie, a\skończę.- Przepraszam za to guzdranie - mruknąłem.Pokiwali głowami w hełmach podobnychdo kulistych akwariów.Marguerita zdobyła się na lekki uśmiech.- W porządku - powiedziała wreszcie Duchamp, gdy sprawdziła, czy mój skafanderjest nale\ycie uszczelniony.- Kontrola łączności radiowej.- Jej głos byłtrochę stłumionyprzez hełm.Wszyscy po kolei wołali do kontrolera EVA na mostku.Słyszałem ich wsłuchawkach.- Panie Humphries? - zawołał kontroler.- Słyszę - odparłem.- Kontrola zakończona.Kapitan Duchamp, mo\ecie wychodzić.Pod kierunkiem Duchamp wyszliśmy przez śluzę, najpierw Rodriguez, potem doktor itroje techników.Ja szedłem za Margueritą.Duchamp złapała mnie za ramię, gdyostro\nieprzechodziłem nad progiem włazu do pustego metalowego łona śluzy.Kiedy zamknęła wewnętrzny właz, poczułem się jak w metalowej trumnie.Zacząłemoddychać szybciej, serce załomotało mi w piersi.Przestań! - przykazałem sobie wduchu.Uspokój się, zanim doprowadzisz się do ataku hi-perwentylacji.Ale kiedy zaczął rozsuwać się zewnętrzny właz, niemal uległem panice.Tam nie było nic! Spodziewali się, \e zrobię krok w absolutną pustkę? Próbowałemznalezć gwiazdy w tym czarnym bezkresie, cokolwiek, coś, co podniosłoby mnie naduchu,lecz nic nie widziałem przez filtry hełmu.- Trzymaj.- Znajomy głos Rodrigueza trochę mnie uspokoił.Tylko trochę.Potemzobaczyłem, jak były a obecnie znowu czynny astronauta - wpływa w pole widzeniaobramowane przez krawędzie otwartego luku.- Proszę dać mi swoją linkę - powiedział, wyciągając rękę.Wyglądał jak robot.Niewidziałem jego twarzy.Kuliste hełmy zapewniały nam dobrą widoczność odwewnątrz, alefiltry ochronne sprawiały, \e od zewnątrz wyglądały jak lustra.W hełmieRodriguezawidziałem tylko puste odbicie własnego hełmu.- Dalej, panie Humphries.Daj mi pan linę.Przyczepię ją do wózka.Inaczej panodpłynie.Przypomniałem sobie ćwiczenia z symulacji.Odpiąłem koniec pętli bezpieczeństwazkółka przy pasie i w milczeniu podałem go Rodriguezowi.Zniknął z pola widzenia.Zawłazem śluzy nie było nic, jak okiem sięgnąć, tylko ziejąca, wszechobecnapustka.- Proszę wyjść, śmiało - kusił głos Rodrigueza w moich słuchawkach.- Nic panuniegrozi.Linka jest przypięta do wózka, a ja jestem tu\ obok.Ubrana w skafander postać znów wpłynęła w pole widzenia, jak biały duch.Potem zobaczyłem innych, rozproszone sylwetki unoszące się w pró\ni, przypięte dowózkacienkimi linkami, które sprawiały wra\enie naprę\onych do granic wytrzymałości.- To naprawdę zabawne - usłyszałem głos Marguerity.Nie byliśmy w stanieniewa\kości.Dwa statki nadal obracały się wokół wspólnego środka cię\kości,połączonefulerenowym kablem.Ale tam nic nie było! Nic, tylko pustka rozciągająca się pokrańcewszechświata.Dr\ąc wewnętrznie, z sercem walącym tak głośno, \e wszyscy musieli słyszeć jeprzezradio, zacisnąłem ręce na krawędzi włazu i, zamykając oczy, wyszedłem wnieskończoność.śołądek mi się skurczył, \ółć podpłynęła do gardła.Miałem mętlik w głowie.Puściłmnie! Rodriguez puścił mnie i odpływałem od statku.Spadnę w Słońce albo będędryfowaćdo końca wszechświata.Potem coś mnie szarpnęło.Mocno.Otworzyłem oczy i zobaczyłem, \e linka, prostajak stalowy pręt, trzyma mnie pewnie.Ale wózek wydawał się odległy o całe mile.I niewidziałem innych, choć kręciłem głową we wszystkie strony.- Zabezpieczony - usłyszałem głos Rodrigueza.- Doskonale - odparły Duchamp.- Wychodzę.Wiłem się, dosłownie, na końcu linki,próbując zobaczyć pozostałych.Potem w pole widzenia wpłynęła Wenus.Ogromna! Wielki glob zakrzywiał sięwdzięcznie, tak jasny, \e trudno było nań patrzeć nawet przez filtry hełmu.Przezoszałamiającą chwilę czułem się tak, jakby ten kolos znajdował się nade mną, nadmojągłową, i spadał, by zmia\d\yć mnie niczym ogromny głaz jakiegoś małego robaka.Ale tylko przez chwilę.Strach szybko przeminął.Wstrzymałem oddech, wlepiającoczy w przytłaczającą, budzącą grozę planetę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl