[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jednocześnie włożyła go do zamka i szarpnęła zaklamkę.Po kilku sekundach była w środku.Rzuciła torebkęna siedzenie pasażera i zamknęła drzwi, ale nie byłajeszcze bezpieczna.Samochód miałbrezentowy dach.Można go rozciąć nożem.93Uruchomiła silnik, zwolniła sprzęgło i szybkowjechała na ulicę.Wzrokiem omiotła zaparkowane pojazdy, wejścia dodomów i chodniki.Mężczyzna zniknął.Wjeżdżając na wzgórza, zaczęła drżeć, jej ciałotrzęsło się w niekontrolowany sposób.Zciągnęłarękawiczki i odrzuciła je, podkręciła ogrzewanie, apotem zaczęła szukać w torebce telefonukomórkowego.Zanim dojechała do autostradyprowadzącej na północ, w kierunku Leśnej Alei,znalazła też numer telefonu do Sama Paparicha.Chciała mu powiedzieć, że będzie trochę pózniej.Czekała jednak chwilę, aż się uspokoi.Musiała teżsprawdzić, czy nikt za nią nie jedzie.RS94Rozdział 9Liza jechała powoli ulicą równoległą do Leśnej Alei,szukała domu Sama Paparicha.Kiedy znalazławybudowany w latach trzydziestych skromnydrewniany domek, postawiony z tyłu działki, niemiała gdzie zaparkować.Westchnęła.Po prostudzisiaj ma takie szczęście.Po raz drugi objechała kwartał domów, szukającwolnego miejsca na ulicy.Znów westchnęła, znienawiścią patrzyła na stojące jeden przy drugimsamochody osobowe, dostawcze i przyczepy.Sprawiało to, że ta część miasta wyglądała nazaniedbaną, choć ceny parcel były tu bardzowyśrubowane.Nie chciałaby mieszkać tutaj, bezgarażu, nie wiedząc nawet, jak daleko od swojegodomu będzie musiała zaparkować samochód.Przestało padać, kiedy wjeżdżała tyłem między małąciężarówkę a dżipa.Mam szczęście, że jeżdżęsportowym samochodem, a nie sedanem.Wpromieniu mili od domu Sama nie znalazłabymwtedy miejsca do parkowania.RSKiedy Liza wyłączyła silnik, poczuła strach.Ciągledrżała na myśl o tym, co wydarzyło się po wyjściu zkościoła misyjnego.Przynajmniej ten mężczyznaprzestał ją ścigać, gdy znalazła się w samochodzie.Wciąż była niezdecydowana.Rozejrzała się wokół, ale nie zauważyła niczegoszczególnego.Kilka przecznic dalej ciągnęła sięgłówna ulica, skąd dochodził odgłos ruchusamochodowego.Dwa domy dalej czarny piesobwąchał trawę przed domem, a potem pobiegłchodnikiem na następną działkę.W pobliskim domuna werandzie siedział kot, obserwował teren.Normalne popołudnie na przedmieściu, pomyślałaLiza.95Rusz się, nakazała sobie.W przeciwnym razie twojelęki sparaliżują cię.Zabrała aktówkę z półki pod tylnym oknem i założyłatorebkę na ramię.Wysiadła z samochodu izamknęła go.Po raz drugi się rozejrzała, bystwierdzić, że w pobliżu nikogo nie ma.Przeskoczyłakrawężnik i ścieżką między chwastami dotarła dochodnika.Kiedy skierowała się do domu Sama,zauważyła, że błoto na jej płaszczu i pończochach jużwyschło, ale przemoczone buty piszczały przykażdym kroku.Myśl o gorącej kąpieli była bardzopociągająca.Uśmiechnęła się, zobaczywszy Sama otwierającegodrzwi i zapra-szającego ją do małego salonu.Zdjęłabuty na niskich obcasach, wyjaśniając, żezaskoczyła ją ulewa.Jedno spojrzenie nanieskazitelnie czysty dywan powiedziało Lizie, że niepowinna wchodzić do środka w zabłoconych butach. Ależ pani MacDonough, to nie jest konieczne odezwała się Mary Paparich po przedstawieniu jejprzez męża. Jesteśmy tacy RSwdzięczni, że pani chce nam pomóc. Robię to z przyjemnością odparła Liza,siadając na wytartej kanapie.Otworzyła teczkę i dałaSamowi do przejrzenia poprawiony życiorys.Kiedy go czytał, Liza rozglądała się po domu.Sam iMary byli parą w średnim wieku.Najwyrazniejdorastali w latach siedemdziesiątych, jeśli ichdżinsowe ubrania mogły być jakimś świadectwem.Sam opowiadał, że w początkach małżeństwapostanowili, iż Mary zajmie się domem, a tylko onbędzie pracował na utrzymanie.Ich dwaj synowie,obaj studenci college'u, 96mieszkali z rodzicami.Pracowali dorywczo, bypomóc w opłacaniu czesnego.Poziom życia rodzinyzależał od dochodów Sama. Doskonały rzekł Sam, unosząc wzrok.Ogromnie dziękuję.Chociaż dobrze znam się na swojej pracy, to zpisaniem u mnie nie najlepiej, szczególnieżyciorysów. A ja nie mogłam pomóc Samowi dorzuciłaMary. Nie mam w tym żadnego doświadczenia. Na szczęcie to moja specjalność rzekła Liza zuśmiechem.Była zadowolona z ich podziękowań.Wdomu panował nieskazitelny porządek.Wyglądało, że chłopcy wychowywani byli przezkochających rodziców.Zkuchni dochodziły wspaniałe zapachy.Zcisnęło ją wżołądku.Przypomniała sobie, że na śniadanie piłajedynie kawę. Sam, ma pan doskonałe kwalifikacje kontynuowała. Nie wyrzuciłam napisanego przezpana życiorysu, tylko dołączyłam kilka faktów, októrych pan nie wspomniał, i zmieniłam kilka zdań.Proszę pamiętać, co panu mówiłam.Musi pan olśnićpotencjalnych pracodawców RSswoją przebojowością, a to oznacza, że trzeba sięprzedstawić w jak najlepszym świetle, nawet trochęprzesadzić.Oczywiście potem powinien panwykazać prawdziwość swoich słów.Mary rozpromieniła się. Naprawdę bardzo mi siępani podoba.Mówi pani to, co zawsze przypominam Samowi:możesz być cennym pracownikiem w każdej firmie.Mój dziadek powtarzał, że nigdy nie powinno siętrzymać własnych zalet pod korcem.Ze czasamimusimy zwracać uwagę na siebie, nawet jeśliwygląda to na przechwałki.Liza znów się uśmiechnęła.Sam i Mary nie mielidużych oszczędności; inwestycja w rodzinę była ichmajątkiem.Liza miała nadzieję, 97że Sam wkrótce znajdzie inną pracę, bo wprzeciwnym razie ich dotychczasowy styl życia legniew gruzach.Pułapki życia, pomyślała Liza.Przypomniała sobie owysokim standardzie życia, jaki zapewniał rodzinieNate Garret.Jeden człowiek umiera, drugi tracipracę, a wynik jest taki sam: kryzys finansowy wrodzinie.Omówiła z Samem ostatnie poprawki w jegożyciorysie i ulegając naleganiom Mary, wypiła kawę ipoczęstowała się świeżo upieczonymi ciastkami.Poprosiła też ich, żeby pozostawali z nią wkontakcie, i wyszła między kolejnymi nawałnicami.Wracając do samochodu, czuła się podniesiona naduchu.Przebywanie z ludzmi takimi jak Sam i Maryuświadomiło jej, że życie może być szczęśliwe mimochwilowych załamań.Niespodziewanie rozpętała się ulewa.Lizaprzebiegła ostatni odcinek drogi.Kiedy skręciła zchodnika do swojej miaty, zamarła z przerażenia.Serce zaczęło walić jej jak młotem. O Boże! wykrzyknęła.Nie mogła uwierzyćwłasnym oczom.RSBagażnik samochodu był otwarty.Płócienny worek,w którym miała strój do ćwiczeń i butelkę wody,został wyrzucony na ulicę.Spodnie od dresu falowaływ strumieniu wody deszczowej płynącej w rynsztoku,a bluza leżała przyklejona do jezdni.Ktoś włamał się do jej samochodu!Przebiegły jej ciarki po skórze.Rozejrzała się,nikogo nie było w pobliżu.Przez dłuższą chwilę staław bezruchu, deszcz omywał jej twarz.Czuła się bezbronna.Była celem ataku dla kogoś,kto ukrył się przed jej wzrokiem i mógł obserwowaćkażdy jej ruch.98Mimowolnie zaczęła wszystko wrzucać z powrotemdo bagażnika, niezależnie czy było przemoczone,czy nie.Zatrzasnęła klapę i podeszła do drzwisamochodu.Nie była zaskoczona, że są otwarte.Zajrzała do środka.Nikogo nie było na siedzeniu, więc wsunęła się zakierownicę i uruchomiła silnik
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tematy
IndexKevin J. Anderson Trylogia Akademii Jedi III WÅ‚adcy mocy
Evangeline Anderson Gypsy Moon Cygański Księżyc Całoœć
Anderson Evangeline Gypsy Moon Cygański Księżyc
Rebecca Winters, Caroline Anderson W szampańskim nastroju
Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta Zagubieni
Eo Andersen, Hans Christian Fabeloj 3
Eo Andersen, Hans Christian Fabeloj 1
Alfabet szyfru Damian Tomecki
Zarządzanie eksploatacją obiektów technicznych Żółtowski Niziński
John Grisham Niewinny