[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rozpoczynała się prawie od poziomu podłogi i sięgała im wysoko nad głowy, ukazując wąskąwstęgę kosmosu.Jak wiele straconych daremnie lat musiało upłynąć od czasu, kiedy ostatniuczestnik wyprawy wyglądał w bezkresną pró\nię.Głowa przy głowie Complain i dziewczynapatrzyli przez szczelną hyalinę tungstenu okna, starając się zrozumieć to, co widzą.Nie było tegowiele, zaledwie drobny skrawek wszechświata i jego gwiazd.Za mało; aby mógł spowodowaćzawrót głowy, ale dosyć, aby napełnić ich odwagą i nadzieją.- Jakie to mo\e mieć znaczenie, \e statek minął Ziemię? - odetchnęła z ulgą Vyann.Odnalezliśmy stery! Gdy ju\ nauczymy się nimi posługiwać, skierujemy statek na najbli\sząplanetę.Tregonnin mówił nam, \e większość słońc ma planety.Dokonamy tego! Wiem, \edamy radę! Teraz ju\ wszystko będzie proste!W słabym świetle zobaczyła jakiś dziwny błysk w oczach Complaina, jakby bezgranicznezdumienie.Objęła go ramieniem, pragnąc nagle zaopiekować się nim tak, jak to zawsze robiła ze Scoytem.Niezale\ność, którą tak nieustannie wbijano do głowy w Kabinach, opuściła na momentComplaina.- Po raz pierwszy - rzekł - uświadomiłem sobie.uświadomiłem to sobie w pełni, \e jesteśmynaprawdę na statku.Miał w tej chwili nogi jak z waty.Potraktowała jego słowa jak wyzwanie pod swoim adresem. - Twój przodek wystartował z Nowej Ziemi - powiedziała.- Ty wylądujesz na ZiemiNajnowszej.Zapaliła latarkę kierując pospiesznie światło na długie rzędy instrumentów sterowniczych,które dotychczas pozostawały w ciemności.Niezliczone szeregi tarcz zegarowych, które wswoim czasie zrobiły z tego pomieszczenia centralny układ nerwowy statku; rzędy przycisków,zgrupowane w wojskowym ordynku wskazniki, dzwignie, gałki i ekrany, to wszystko, costanowiło zewnętrzny wyraz siły nadal poruszającej statkiem, było zlepione razem w masęprzypominającą lawę.Na wszystkich ścianach sterowni niezliczone instrumenty przypominaływilgotny sorbet.Nie oszczędzono niczego.Zwiatło coraz szybciej biegające po ścianach nie byłow stanie wykryć ani jednego czynnego kontaktu.Stery zostały zniszczone całkowicie.Rozdział 13Wielkie OdkrycieSłabe światło kontrolne oświetlało kilometry krętych korytarzy.W jednym końcu statkuglony zaczynały więdnąć, gdy\ ka\da ciemna sen-jawa oznaczała dla nich nieuchronną śmierć; wdrugim mistrz Scoyt ze swoimi ludzmi nadal prowadził przy świetle latarek poszukiwaniaGiganta.Grupa Scoyta, posuwając się wzdłu\ ni\szych poziomów siłowni, praktycznie ogołociładwadzieścia pokładów Dziobu ze wszelkiego \ycia.Zapadająca ciemność zaskoczyła kapłana Henry'ego Marappera, gdy wracał od radcyTregonnina do swego pokoju.Marapper ostro\nie wkradał się w łaski bibliotekarza woczekiwaniu chwili, gdy Rada Pięciu ukonstytuuje się ponownie jako Rada Sześciu - Marapperoczywiście widział siebie jako szóstego radcę.Szedł w ciemnościach ostro\nie, obawiając sięnieco, \e nagle pojawi się przed nim jakiś Gigant.I tak te\ bez mała się stało.Parę kroków przed nim gwałtownie otworzyły się drzwi, a korytarz zalało jasne światło.Zaskoczony Marapper cofnął się.Zwiatło migało i przesuwało się zmieniając cienie w przera\onenietoperze, w miarę jak posiadacz latarki kręcił się po pokoju.Po chwili w drzwiach pojawiły siędwie wielkie postacie prowadzące kogoś mniejszego, przy czym mały osobnik chwiał się i robiłwra\enie chorego.Byli to niewątpliwie Giganci - mieli ponad sześć stóp wzrostu.yródło wyjątkowo jasnego światła umocowane było na głowie jednego z nich; to ono rzucałodziwaczne cienie, gdy Gigant pochylił się, aby unieść mniejszą postać.Odeszli na kilka krokóww głąb korytarza, zatrzymali się na środku i odwróceni plecami do Marappera uklękli.W tejchwili światło padła na twarz mniejszego człowieka.Był to Fermour! Zamieniwszy kilka słów z Gigantami Fermour pochylił się i przyło\ył dłoń wierzchem dopokładu wykonując przy tym dziwny gest.Jego ręka, z palcami skierowanymi ku górze, przezchwilę oświetlona była latarką.Pod jej naciskiem część pokładu uniosła się do góry.NatychmiastGiganci chwycili ją i podnieśli jeszcze wy\ej ujawniając właz.Najpierw pomogli Fermourowizejść w dół, a następnie weszli za nim i zatrzasnęli klapę.Słaby blask kwadratowej lampkikontrolnej znów pozostał jedyną iluminacją wyludnionego korytarza.Marapper odzyskał głos.- Ratunku! - wrzasnął.- Ratunku! Gonią mnie!Zaczął walić w najbli\sze drzwi, a nie otrzymując z wewnątrz \adnej odpowiedzi po prostu jeotworzył.Były to pokoje robotników, w tej chwili opuszczone przez właścicieli, którzytowarzyszyli Scoytowi i Zespołowi Przetrwania.W jednym z pokojów Marapper natknął się namatkę siedzącą w półmroku i karmiącą dziecko.Natychmiast i ona, i dziecko zaczęli wyć zestrachu.Hałas sprowadził wkrótce ludzi ze światłem.Byli to głównie mę\czyzni biorący udział wwielkim polowaniu na Giganta, niebywale podnieceni niespotykanymi wydarzeniami.Na wieść,\e tutaj, w samym środku ich terenu, pojawili się Giganci, zaczęli wydawać jeszcze dzikszewrzaski ni\ Marapper.Tłum gęstniał, okrzyki nasilały się.Marapper stał przyciśnięty do ściany,powtarzając bez przerwy swoją opowieść kolejno pojawiającym się oficerom, a\ wreszcie jeden zkapitanów Zespołu Przetrwania, Pagwam, przecisnął się energicznie przez tłum i szybko oczyściłteren wokół Marappera.- Poka\ mi ten otwór, przez który twoim zdaniem zeszli Giganci - rozkazał.- Wska\ mi tomiejsce.- Kogoś mniej odwa\nego ode mnie mogłoby to przerazić - rzekł nadal wstrząśnięty Marrapper.W skazał ręką na prostokąt wyznaczający miejsce, którym wyszli Giganci.Linia była cienka jakwłos i prawie niezauwa\alna [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •