[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyszedłem głównymi drzwiamii pokręciłem głową, kiedy portier chciał wezwać dla mnie taksówkę.Wo-lałem przejść się w stronę Dworca Tokijskiego i sprawdzić, czy na pew-no nikt mnie nie śledzi.Stamtąd mogłem złapać pociąg do Shinbashi,a z Shinbashi do Yokosuki.Co prawda z dworca było bezpośrednie połą-czenie, lecz z oczywistych względów wybrałem okrężną drogę.Był rześki, pogodny ranek; taka pogoda rzadko zdarza się w To-kio, lecz bardzo ją lubię.W parku Hibiya zobaczyłem maleńki asagao,powój kwitnący w zimnym deszczu kropel z fontanny.To letni kwiati w moich oczach wyglądał smutno, jakby wiedział, że wkrótce umrze,pokonany chłodem jesieni.Na Dworcu Tokijskim kupiłem bilet do Shinbashi i tam przesiad-łem się na linię Yokosuka, starannie sprawdzając tyły.Poprosiłem o bi-let w obie strony, do Yokosuki i z powrotem.Wprawdzie bezpieczniejbyło kupić w jedną, ale żołnierze są przesądni, a jak powiedział kiedyśCrazy Jake, dawne zwyczaje trudno wykorzenić.220 O siódmej wsiadłem do pociągu, który ruszył ze stacji cztery mi-nuty pózniej, dokładnie o czasie.Po siedemdziesięciu dwóch minutachjazdy dotarłem do dworca Yokosuka, po drugiej stronie portu, na wprostamerykańskiej bazy.Z teczką w ręku wyszedłem na peron i z ostenta-cyjną miną zamknąłem się w budce, żeby niby to wykonać jakiś pilnytelefon.W tym czasie inni pasażerowie zdążyli opuścić stację.Stamtąd poszedłem nadmorskim bulwarem wzdłuż nabrzeża portuYokosuka.Zimny wiatr znad morza wiał mi w twarz, przynosząc lek-ki zapach słonej wody.Niebo było ciemne, zupełnie inne niż w Tokio.Nic, co dobre, nie trwa zbyt długo, pomyślałem.Woda w porcie zdawała się równie szara i ciężka jak niebo.Przy-stanąłem na drewnianym pomoście, wychodzącym w morze i popa-trzyłem na grozne sylwetki okrętów wojennych US Navy, stojącychna kotwicy.Za nimi, na tle smętnego nieba, wznosiły się olśniewającozielone góry.W dole pode mną rytmicznie huśtały się na falach różneśmieci: puste butelki, pudełka po papierosach i plastikowe torby.Wy-glądały jak przedziwne, gnijące morskie stwory, które, ranne w głębi-nach, wypłynęły na powierzchnię, żeby zdechnąć.Port przypominał mi trochę Yokohamę i dawne wycieczki z mamąw niedzielne poranki.W Yokohamie chodziła do kościoła i chciała wy-chować mnie na katolika.Jezdziliśmy ze stacji Shibuya i podróż trwaławtedy ponad godzinę, a nie dwadzieścia minut, jak dzisiaj.Pamiętałem tamte wyprawy.Matka zawsze trzymała mnie za rękę,jakby chciała, dosłownie, odciągnąć mnie od ojca, który krzywił się, żejego łatwowierny syn bierze udział w jakichś prymitywnych zachod-nich obrządkach.Sam kościół dawał prawdziwe przeżycie dla zmysłów;unosił się w nim zapach starego drewna, papieru i poduszek na ławach.Twarde ławki wydawały się sztywne jak zbroja.Blask światła prześwi-tywał przez anioły na witrażach.Wciąż pamiętałem złowieszcze echa li-turgii i mdły smak eucharystii.Wszystko to w cieniu rodzącej się świa-domości, że patrzę przez okno, które mój ojciec - druga połowa mojegodziedzictwa kulturowego - wolałby trzymać zawsze zamknięte.Ludzie dość często mówią, że zachodnia kultura opiera się na po-czuciu winy, a japońska na wstydzie.Podkreślają przy tym, że wina jestdoświadczeniem wyłącznie wewnętrznym, wstyd zaś łączy się z obec-nością grupy.Ale ja mogę wam powiedzieć, jako Terezjasz obu światów, że taróżnica jest dużo mniejsza, niżby się zdawało.Poczucie winy narasta221 tylko wtedy, gdy nie ma grupy, która cię zawstydzi.%7łal, strach, okru-cieństwo -jeśli grupa nie zwraca na to żadnej uwagi, tworzymy Boga,żeby na nas patrzył.Boga, którego nawet zatwardziały grzesznik możekiedyś przekupić choćby niepewną próbą dobrego uczynku.Usłyszałem chrzęst opon na żwirze i spojrzałem za siebie, w kie-runku parkingu.Zobaczyłem pierwszą z trzech czarnych limuzyn, ha-mowała z piskiem kilka metrów ode mnie.Wysiadło z niej dwóch lu-dzi, białych.Holtzer, pomyślałem.Dwa pozostałe samochody stanęły po prawej i lewej stronie pierw-szego.Za mną była już tylko woda, zostałem okrążony.Jeszcze czterechfacetów dołączyło do pierwszej dwójki.Wszyscy uzbrojeni w beretty.- Wsiadaj - powiedział ten, co stał najbliżej.Lufą pistoletu wska-zał środkowy samochód.- Ani mi się śni - odparłem ze spokojem.Jeżeli mają mnie zastrze-lić, niech to zrobią tutaj.Otaczali mnie półkolem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •