[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Od progu zauważył wiszący nad kominkiem szkic węglem przedstawiający PaulaHabiba.Podszedł bliżej, twórca złagodził rysy Habiba, przez co portret wypadł mniejinteresująco.Usiłował odczytać podpis w prawym dolnym rogu, kiedy usłyszał odgłosryglowanych za nim drzwi i szczęk zasuwanego łańcucha.Odwrócił się.Janet nie trzymała już pistoletu w drobnych, kościstych dłoniach.Prawie nawszystkich palcach miała pierścionki, dlatego trzeci palec lewej ręki wydawał sięosamotniony.- Czy to niedawny szkic? - spytał Roy.- Bo mąż prawie się nie zmienił.- Pan ze mnie kpi? - spytała.Twarz zapłonęła jej blaskiem ognia z kominka, chociaż oczypozostawały w cieniu.- Czy jest pijany?- Co pani wygaduje?- To ja pytam, co pan wygaduje! - zawołała Janet podniesionym głosem.- Paul zginąłpiętnaście lat temu.Równo piętnaście będzie na wiosnę.Roy usiadł, a właściwie zorientował się, że usiadł, kiedy już siedział na murowanympalenisku.Nogi miał jak z waty.- Leciał tym samym helikopterem?- Jakim helikopterem?- Tym, który rozbił się w Wenezueli - uściślił Roy.Janet zbliżyła się o krok.Zmrużyła oczy, twarz jej pałała gniewem.- Powiedziała panu, że helikopter rozbił się w Wenezueli?- Kto?- Delia - rzuciła Janet z odrazą, jak gdyby brzydziła się tym imieniem.- Delia nic mi nie powiedziała - odburknął Roy.- Przecież sama zginęła w tej przeklętejkatastrofie.Janet pokręciła głową.- Teraz pan gada od rzeczy.- Co też pani mówi! - zdziwił się Roy.- Chodzi mi o projekt uprawy ananasów.- O żadnej uprawie nie słyszałam - stwierdziła Janet.- Jak to? - zapytał Roy.- Przecież mieli nauczyć Wenezuelczyków hodować ananasy.Pani mąż przyjechał po Delię, żeby ją zabrać na lotnisko.Polecieli do Wenezueli, gdzie zginęła w katastrofie lotniczej.Tylko nie rozumiem, dlaczego nikt mnie nie powiadomił, żePaul również zginął.Janet stała z rozdziawionymi ustami.- Skąd pan ma takie rewelacje?- Przecież to fakty.- Kto tak twierdzi?- Ja - powiedział Roy.- Ja tak twierdzę.- Był pan w Wenezueli? Widział pan ten wypadek?- Nie.- To skąd pan wie? - spytała Janet.- Kto pana poinformował?Kto? Musiał go ktoś informować? To było wydarzenie historyczne, jak pożar w Chicagoalbo lądowanie w Normandii.Czy w przypadku śmierci Delii istniał tylko jeden informator?Tak.- Tom Parish.Janet prychnęła.- Wszystko jasne.- Co pani sugeruje? - spytał Roy.- Był ich szefem.Janet spojrzała na niego spode łba.Następnie wyjęła chusteczkę z pudełka na kominku imu podała.- Leci panu krew z nosa.Roy przyłożył chusteczkę do nosa, obejrzał ją.Wykwitły na niej czerwone plamy.- Niech pan odchyli głowę do tyłu - poradziła Janet.Ale Roy nie miał teraz czasu nagłupstwa.Chciał jak najszybciej zrozumieć, co ta kobieta do niego mówi.Osuszyłniecierpliwie, wręcz z wściekłością, nos i wrócił do tematu.- Tom Parish przywiózł jej ciało.Przemawiał na pogrzebie.- Co pan kombinuje? - spytała.- Nic nie kombinuję - odparł.- Dlaczego pani tak sądzi?- Bo opowiada mi pan dyrdymały.Jakaś katastrofa lotnicza, Tom Parish, który przywoziciało.Wierutne bzdury.- Jak to?- Przecież Delia wróciła do domu cała i zdrowa - stwierdziła Janet.- Delia?- Delia.- To jakiś obłęd. - Nasuwa się mnóstwo negatywnych określeń, ale akurat nie obłęd - sprostowała Janet.-Chociażby obrzydliwość, cynizm, okrucieństwo, ale nie obłęd.Royowi zakręciło się w głowie.Wokół twarzy Janet pojawiła się nikła, pulsująca aura.- Co pani usiłuje mi powiedzieć? - spytał.- W takim razie niech pan posłucha - rzekła Jane.- Tom zapukał do moich drzwi. Zdarzył się wypadek.Bardzo mi przykro.Paul nie żyje".Powtarzam słowo w słowo.- Do pani domu w Cambridge?- Zgadza się.- Po tamtej podróży?- Owszem.- Wiosną?- Przecież mówimy o jednej podróży - powiedziała Janet.- Spytałam Toma:  Jakiwypadek?".Dowiedziałam się, że samochodowy.Podobno Delia jechała za szybko isamochód runął w przepaść.Delia rzeczywiście jezdziła za szybko.Ten jeden szczegół się zgadzał.Ale co za różnica,czy to była katastrofa lotnicza, czy wypadek samochodowy? Coś innego natomiast stanowiłodla Roya zasadniczą różnicę.- Dlaczego pani twierdzi, że Delia wróciła do domu cała i zdrowa?- Tom przyjechał limuzyną - oznajmiła Janet - z zaciemnionymi szybami z tyłu.Ale kiedywyszedł ode mnie na ulicę, obserwowałam go zza zasłony.Otworzył tylne drzwi izobaczyłam ją siedzącą w środku.Ktoś popełnił kolosalny błąd.ale przecież błąd zawsze oznacza, że gdzieś czai sięwyjaśnienie, które wystarczy znalezć.- Jak pani poznała, że to ona? - spytał Roy.Janet wzruszyła ramionami.- Tak jak poznaje się wszystkich znajomych - powiedziała.- Spotkałyśmy się wiele razy.- Gdzie?- Raz czy dwa w Cambridge, potem na obiedzie w Waszyngtonie.To na pewno była ona.Siedziała z tyłu na środku, obok jakiś mężczyzna.Miała zabandażowaną głowę, ale i tak jąpoznałam.Przecież pan wie, że miała charakterystyczną urodę.Chociaż Roy nie wierzył w aury, wiedział, że zwiastują kłopoty.Teraz aura Janet zaczęłasię rozrastać w jego stronę.- Miała zabandażowaną głowę? - spytał cichym, dochodzącym jakby z daleka głosem.- Ale jak najbardziej żyła - zapewniła go Janet. - Nie wierzę - powiedział Roy.- Jak pan uważa - odburknęła Janet.- Skoro uwierzył pan w bajki o Wenezueli, wewszystko pan uwierzy.- Jak to?- Dlaczego miałaby jechać do Wenezueli akurat z Paulem? - zapytała Janet.- Nie rozumiem.- Takie to trudne? Przecież nie nazywał się Hernandez ani Rodriguez, lecz Habib.- Chodzi pani o to, że nie znał hiszpańskiego? - spytał Roy.- Delia też nie znała.- Bo to nie do niej należało - stwierdziła Janet.Roy pokiwał głową.- Byli ekonomistami.- Paul był historykiem, a nie ekonomistą.- Nie wiedziałem.- Specjalizował się w Afryce Północnej i biegle władał dialektami Maghrebu - wyjaśniłaJanet.- Dlatego go zatrudniono.- Do sekcji Toma? - spytał Roy.- Jakiego tam Toma! - Janet się żachnęła.- Co się pan tak uczepił tego Toma? Do sekcjiDelii.- Delia go zatrudniła?- Była jego szefową - powiedziała Janet.Dosięgła go aura drżąca na obrzeżach. Rozdział 22Roy nie słyszał burzy, ale wiedział, że szaleje obok.Nie miał się czego bać, siedziałbezpiecznie w ciepłym igloo.Czy musiał wysuwać stamtąd nos? Nie przychodził mu dogłowy żaden powód.Niech więc sobie duje.Odprężył się.Wsłuchał się w ogień trzaskającynieopodal.Robiło mu się coraz cieplej.Tyle że.no właśnie.Igloo buduje się z lodowych brył.Dlatego rozlewające się ciepłomogło oznaczać tylko.no właśnie.Nieszczęście.Nieszczęście takie jak topnienie,przeciekanie, bezdomność.Otworzył oczy.Ogień rzeczywiście trzaskał nieopodal.Roy się odsunął.- Nic panu nie jest?Rozejrzał się, może nawet z odrobiną strachu.Zobaczył nad sobą twarz kobiety z siwymiwłosami w nieładzie i podkrążonymi oczami.Janet Habib.- Zemdlał pan - powiedziała.- Niemożliwe! - zawołał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •