[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Popchnął drzwi i stanął jak wryty.George pochylał się nad łóżeczkiem, wsparty obiema rę-kami o jego poręcz.O Boże, co on robi? Niemożliwe, by odesłał Amelię poto, żeby.Keene nie był wstanie dokończyć tej myśli.Nogisię pod nimugięły.George nie mógłby przecież?.- Cozamierzasz uczynić, Amelio? - zapytał Victor.- O czym mówisz? - Amelia krążyła po salonie Keene'a,z gracją omijając meble.Victor spojrzał na nią z niechęcią.Amelia nie miała żad-nego powodu, by traktować go jak pariasa.- Jakie miałaś zamiary, zjawiając się tu, wdomu Keene'a?- Chciałam go tylko prosić, by zaopiekował się Geor-ge'em.Był mu podporą wtrudnych chwilach.- Wątpię, by twój mąż zechciał go widzieć wswymdomuw tych trudnych chwilach.- Wedmontowi cały czas towa-rzyszyło poczucie winy.- Do diabła, nie miałempojęcia, żeza niego wyjdziesz.Nie wiedziałem, że spodziewasz siędziecka.Zostałem postrzelony za to wszystko.Czego tywłaściwie ode mnie chcesz?Amelia pobladła i się odwróciła.- Niczegood ciebie nie chcę.Codotegonie miał wątpliwości.Dała mu todozrozu-janessa+AScarlettusolad-nacs 204mienia, omijając go szerokim łukiem, unikając spotkaniaz nim w towarzystwie, odwracając wzrok.Tym razemw chwili największej desperacji zwróciła się do Daviesa.Czyżby Victor ją zawiódł poprzednim razem?- Amelio, mam dla ciebie zbyt wiele ciepłych uczuć, bycię zle traktować.- Nie zamierzasz urządzić mnie w jakimś wiejskim dom-ku? - Amelia wypowiadała te słowa tak, jakby każde z nichmogło ją zadusić.Z Victora opadł cały gniew.Usiadł na sofie i ukrył twarzw dłoniach.- Byłemwściekłyna Keene'a.To jego miałyzranić te słowa.- Dlaczego? - szepnęła Amelia.- Dlaczego chcesz mniedalej zniesławiać? Czy to, co się stało, nie wystarczy?-I tak nic nie zrozumiesz.- Victor nie wiedział zresztą, czysam rozumie motywy swego postępowania.Gdy tamtego ran-ka stał naprzeciwko Keene'a, trzymając w ręku hiszpański pi-stolet i patrząc, jak tamten mocuje się ze swym sumieniem,gniew i zazdrość rozlały się w jego żyłach jak trucizna.Wzbu-dził w sobie uczucia, które pozwoliły mu strzelić.Spódnica Amelii zaszeleściła.Gdy w polu jego widzeniapojawił się biały muślin, podniósł wzrok, by spojrzeć na wła-ścicielkę sukni.W okolicy jej idealnych brwi pojawiły się delikatnezmarszczki.- Przepraszam.Nie zrobiłeś nic złego.To tylko moja wi-na.Byłam słaba i głupia.- Amelia usiadła obok niego.Przeprosiny Amelii sprawiły, że poczuł niesmak.Uwiódłją, a może to ona uwiodła jego.Wszystko jedno.Jako dżen-telmen powinien chronić damę, bronić ją przed sobą samymi wreszcie opiekować się nią, jeśli nie udało mu się sprostaćdwóm pierwszym zadaniom.- Masz rację.Zwróciłam się do Keene'a z egoistycznychpobudek.Sądzę, że tylko on jeden może nakłonić George'a,żeby oddał mi moje dziecko.Nasze dziecko.Ale ta dziewczynka nigdy naprawdę niebędzie jego córką.janessa+AScarlettusolad-nacs 205- Zrobiłabymwszystko, byle tylkoodzyskać moją córkę.- I tegosię bardzoobawiam, moja droga.Amelia wstała i odsunęła się od niego.- Gdyby George był wstanie przejść do porządku dzien-nego nad okolicznościami, w jakich się urodziła, byłoby jejlepiej z nimniż z tobą.Wedmont podskoczył.Amelia stała już nieopodal fotela, a jej twarz była znównieskazitelnie gładka, nieobecna, nieprzenikniona, jakbywy-kuta z marmuru.Victor przyglądał się jej przez dłuższą chwilę.Pod tą lo-dową maską krył się ogień i żar.Amelia nie ufała mu jednakna tyle, by to ujawnić.Czy ufała Keene'owi? Czy może Geo-rge'owi? Czy ufała sama sobie?Amelia poczuła na sobie jego spojrzenie, bo odwróciła się,unosząc leciutko brwi.- Zdajesz sobie sprawę z tego, że jeśli tylko dziecko bę-dzie miało jakieś cechyupodabniające je do ojca - Victor sły-szał otwierające się drzwi, ale nie spuścił wzroku z Amelii -to wszyscy będą podejrzewać, że jest nim Keene.Amelia zamrugała powiekami, jakby ta myśl nigdy nieprzyszła jej do głowy.Może tak rzeczywiście było.Wedmont powoli obrócił głowę, wiedząc, że powiedziałza dużo.Wdrzwiach stała blada Sophie, patrząc na niego błękit-nymi, wielkimi oczami.14Keene'owi wydawało się, że każde uderzenie jego własne-go serca to cios kamieniem.Nie mógł oderwać wzroku odGeorge'a pochylonego nad łóżeczkiem.Nawet wybuch wul-kanu nie odwróciłby jego uwagi.Przerażenie emanowałojanessa+AScarlettusolad-nacs 206z każdego cala jego pokrytej zimnym potem skóry.Przezchwilę wahał się, czy ujawnić swoją obecność, ale strach po-pchnął go do przodu.Wszedł do pokoju dziecięcego, a jegobuty zaskrzypiały na wypastowanej podłodze.- Cicho bądz.Właśnie udało mi się ją uśpić - powiedziałGeorge.Keene zamarł z jedną nogą zawieszoną wpowietrzu.- Cotakiego?- Posłuchałem twej rady.Proszę cię, żebyś nie zmusiłmnie, bymtego pożałował.- Keeting obrócił się wstronę go-ścia.Obrzucił przyjaciela badawczym spojrzeniem.- Zdajesię, że jest trochę za wcześnie na wieczorowy strój.Davies ostrożnie postawił stopę na podłodze.- Którą radę masz na myśli?George znówspojrzał na dziecko.- %7łebym nie mieszał do tego dziecka.%7łebym się z niąoswoił.Wziął na ręce.To bardzo żywa osóbka.Odziedziczy-ła to chyba po Victorze.Z całą pewnością nie po matce.- Keene nie mógł znalezć sobie miejsca, targany wewnętrz-nymniepokojem.Podszedł na palcach do łóżeczka, wstydzącsię swej niezręczności i niechlujnego wyglądu.Maleństwo leżało na brzuszku.Unoszące się miarowoplecki świadczyły o tym, że oddycha spokojnie.Różoweusteczka małej ułożyłysię tak, jakbynawet przez sen coś ssa-ły.Spod czapeczki wymykały się puszyste kępki czarnychwłosków [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •