[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zacisnął usta.- Do tego czasu jesteśmy zdani tylko na siebie. Rozdział 17Ja zostałem, a on i Fraser pojechali do miasteczka po młotek i paliki.Musieliśmyogrodzić przyczepę, a zużyliśmy prawie wszystkie.Przeniesienie zwłok Duncana niewchodziło w rachubę, nawet gdybyśmy znalezli jakieś miejsce, żeby je przechować.Zeszczątkami Janice Donaldson nie mieliśmy wyboru, ale teraz sytuacja była zupełnieinna.Co prawda, oznaczało to, że zwłoki będą wystawione na działanie żywiołów.Ale -pomijając skutki szaleńczej grzebaniny Frasera - tym razem chciałem, żeby inspektorprzeciwpożarowy i członkowie ekipy dochodzeniowej mogli zbadać nienaruszonemiejsce przestępstwa.Bo nikt z nas nie miał wątpliwości, co to jest.Chatę i przyczepę ktoś podpalił, taksamo jak podpalił przychodnię i świetlicę.Z tym że w przeciwieństwie do mnie Duncannie zdążył uciec.Przed wyjazdem Brody i ja przystanęliśmy na chwilę na ścieżce i zmagając się zwiatrem, patrzyliśmy, jak Fraser próbuje połączyć się z Wallace em.Pogoda jeszczebardziej się pogorszyła.Krople deszczu siekły niczym śrut i błyszczącymi strugamispływały z mojego nadpalonego kaptura.Pędzące po niebie chmury marszczyły się ifalowały jak przygnieciona do ziemi trawa.Ale nawet wiatr nie potrafił zmienić faktu, że Duncan nie żył ani zabićwszechogarniającego smrodu spalenizny.Smród ten otulał wszystko niczym cuchnącykir i wysysał resztki ciepła z już i tak zimnego powietrza.- Myśli pan, że zrobił to przed świetlicą czy po? - spytałem.Brody popatrzył nawypaloną skorupę przyczepy.- Raczej przed - odparł.- Z jego punktu widzenia logiczniej było najpierwpodpalić to, a potem przychodnię.Dzięki temu trochę zyskał na czasie.Gdyby najpierwpodpalił przychodnię, zaalarmowałby całe miasteczko.Byłem zły i wstrząśnięty bezsensownością tej śmierci.- Po co? Przecież zwłok już tu nie było.Zostawia je na kilka tygodni w chacie,nagle wraca i wszystko podpala? Po co? To bez sensu.Brody westchnął, wycierając twarz z deszczu.- To nie musi mieć sensu.Wpadł w panikę.Wie, że zostawiając zwłoki w chacie,popełnił błąd i próbuje go naprawić.Chce zniszczyć wszystkie ślady, które mogłybypowiązać go z morderstwem.Nawet kosztem kolejnego morderstwa.Spojrzał na mnie spokojnie. - Na pewno pan sobie poradzi? Może pojedzie pan z Fraserem, a ja zostanę?Już o tym rozmawialiśmy.Nie było sensu, żebyśmy wracali do miasteczka wetrzech, a zważywszy stan Frasera, nie chcieliśmy, żeby jechał tam sam.Zresztą tylkoBrody wiedział, gdzie można zdobyć rzeczy, których potrzebowaliśmy.- Nie, nic mi nie będzie.- Tylko niech pan niepotrzebnie nie ryzykuje.Jeśli ktoś się tu pojawi, niech panbędzie cholernie ostrożny.Nie musiał mi tego mówić.Ale nie martwiłem się tym za bardzo.Nie byłopowodu, żeby morderca tu wracał.Już nie.Poza tym chciałem coś zrobić.Przez chwilę patrzyłem, jak rangę rover podskakuje na wybojach, potemspojrzałem na spaloną przyczepę.Deszcz wystukiwał na kurtce alfabet Morse a.Zdążyłjuż zmoczyć popiół i wiatr porywał teraz tylko nieliczne płatki sadzy.Na tlekamienistych zboczy Beinn Tuiridh wypalona czarno-szara skorupa przyczepy zdawałasię częścią jałowego krajobrazu.Od ognia zajęła się roślinność i otaczał ją krąg wypalonej trawy.Drżąc nalodowatym wietrze, próbowałem wyobrazić sobie, jak wyglądała przed pożarem,odtworzyć wydarzenia, które doprowadziły ją do obecnego stanu.A potem przyjrzałem się zwłokom Duncana.Nie przyszło mi to łatwo.Zwykle mam do czynienia ze szczątkami ludzi, którychnie znam.Poznaję ich poprzez śmierć, ich życie jest dla mnie enigmą.W tym przypadkubyło inaczej i długo nie docierało do mnie, że to zwęglone coś było do niedawna miłymmłodym policjantem.Leżał w wypalonej przyczepie.Ogień zmienił go w sczerniałą marionetkę,zupełnie nieprzypominającą człowieka.Kiedy wiózł mnie z przychodni do miasteczka,był dziwnie rozkojarzony i zatroskany.%7łałowałem, że nie pociągnąłem go wtedy zajęzyk.Szkoda.Wielka szkoda.Pozwoliłem mu odjechać i ostatnie godziny życia spędziłtu sam [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl