[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rzeczywiście planował nocny przegląd stad lwów i hien, ale niepodczasnajbliższych nocy, gdy zwierzęta po dwóch dniach przelotówsamolotównisko nad sawanną skłonne będą do panicznej ucieczki.Nieuniknionafalagalopujących w popłochu stad właśnie ruszyła i zmierzała do skrajupustyni,157 skąd zawróci, a wystraszone zwierzęta znów znajdą się na swychdawnychpastwiskach.Wypłoszą je stamtąd ponownie ataki drapieżników,wywołującpanikę, ale na znacznie mniejszą skalę.Pożegnał się pospiesznie z Yinką, wyłączył radio i zwrócił się doNgilego. Niepotrzebnie jesteś niegrzeczny, aż trudno w to uwierzyć.A cóżto, cholera, za historia z tym wścibskim sierżantem?  Modibo na roz-kraczonych nogach i z podciągniętym do góry płaszczem sikał nakrzaki,pokazując, że nic nie nosi pod płaszczem z wyjątkiem szortów.Mógłbyśzadzwonić do ojca i poprosić go, żeby zabrał tego typa? Na pewno nie będę dzwonił z takiego powodu.Nic o sprawieniewiedziałem, ale masz w nim dodatkową ochronę! Nie potrzeba mi dodatkowej ochrony.Sądziłem, że mają to byćjednoosobowe poszukiwania! A nie są? Czy nie jesteś jedynym naukowcem na obszarzeczterystumil kwadratowych?Wyznaczony przez Kena rejon stanowił kwadrat o boku dwudziestumil,ograniczony od południa i północy sawanny palisadą skał.W jegopółnocno--wschodnim i południowo-zachodnim narożniku zrzucono pojemnikiratun-kowe.Młody badacz zamierzał przeszukiwać cały obszar pieszo,przemierzającpięciomilowe odcinki terenu z lekkim namiotem i dwugalonowymplastikowymbaniakiem na.wodę.%7łeby objąć jak najrozleglejszy obszar, przeniesieswójobóz najpierw do pierwszego zasobnika ratunkowego, a potem dodrugiego,i podejmie tyle dodatkowych wypadów, na ile starczy mu sił.Ułożył niezwykle ambitny plan.Z jednej strony istniałoprawdopodobień-stwo, że  wysiądzie" znacznie szybciej, niż się spodziewał, z drugiejzaś szansa, że natrafi na to, czego szukał.Ngili uspokoił się. Przepraszam.Stary cymbał nie będzie cizawadzał.Pożywi się tylko przez parę dni na twój koszt i odejdzie.Wściekam się,boto, co zobaczysz, zobaczysz beze mnie. Może nic nie zobaczę.Zobaczysz, i to zupełnie sam. Cóż, musisz się z tym pogodzić.W każdym razie będzieszprzylatywał tu co tydzień.To najlepsze, co dało się zrobić, zgodziłeś się na to. Wiem!  odparł Ngili z rosnącą pasją. Yinka miała rację.Jesteś wolny, ja zaś nie jestem wolny jak ty.Nie jestem szczęśliwymi swobodnym jankeskim sierotą, jasne?  Po chwilowej zmianienastrojudotknął ramienia Kena, wciąż z pasją, ale już serdecznie i szczerze.Przepraszam, w porządku? W porządku. Ken podniósł się i zaczął oddalać. Zapytamtegodziwnego typa, jak długo zamierza tu zabawić.Ale nie uczynił tego, bo nigdzie nie mógł dojrzeć Modiba.Zapytał dwu tropicieli, czy nie widzieli, dokąd tamten poszedł, alezajęcibyli przeglądem ciężarówki przed powrotem do Nairobi.Modibodoradził imwcześniejszy, niż planowali, wyjazd, gdyż  zblidzia sięnastępna fala158 galopującich zwiedziąt, najwięksia", która tak stratuje ziemię upodnóżawzniesienia, że nie da się tamtędy przejechać.Taka znajomość buszuzaimponowała tropicielom, więc zapytali Modiba, jak długo znaDogilani.Odpowiedział, że przebywał  w tim miejscu od podatku latpięćdziesiątich,w takim albo innym charaktezie.Jako partizant Mau-Mau, potem wpriwatnimbiznezie safari, potem w wojsku."Nie dostrzegli go ani na szczycie wzgórza, ani nigdzie indziej.Nicnieświadczyło o jego dotychczasowej obecności poza paroma okruchamisucharai krzakiem, który spryskał przed odejściem uryną niczym dzikiezwierzęoznaczające swoje terytorium.Modibo pojawił się, kiedy tropiciele, Ngili, Ken i kenijski pilotspożywaliw napięciu obiad.Pilot też chciał odlecieć wcześniej, co przygnębiłoNgilego.Ken zaś był spięty, gdyż urządził się dopiero połowicznie i liczył na to,żemu pomogą przed odjazdem.Modibo usiadł, chwycił porcję lunchu dla tropiciela i zajadał wcałkowitymmilczeniu, przerywając sobie tylko po to, by oznajmić, że tamte lwicez młodymi pojawiły się właśnie w bezpośrednim sąsiedztwie obozu.Ulokowałysię w pobliskim lasku akacjowym. Bardzo ciekawe  rzekł Ken. Pójdziesz ze mną pozmierzchusfilmować je kamerą na podczerwień?Nie.Pilnuję obozu, takie moje rozkazi.Nie filmuję lwów, nie takiemoje rozkazi.Zwietnie, sierżancie.Jak zjemy, każdy z nas zajmie się swoimiobowiązkami. Pewnie, profesodzie. Modibo plunął kawałkiem zimnegokur-czaka.Ken wstał, podniósł resztkę i wrzucił do plastikowej torby naśmiecie. Zasada numer jeden  oznajmił  żadnego bałaganuwokółobozu. Psieprasiam, racja  rzekł Modibo z udaną wylewnością. Codolwów, pójdę z panem, jeśli pan chce. Nie ma potrzeby.Trzymaj się swoich rozkazów.A tak namarginesie, gdzie te twoje bawoły? Nie słyszę ani nie widzę żadnej galopady. Psijdą. Przed odejściem oznajmiłeś o tym tak, jakby miały stratować nasw ciągu następnych pięciu minut.Zaniepokoiłeś wszystkich izachęciłeś dopowrotu, a teraz nie widzę żadnych bawołów  powiedział Kenbardziejw imieniu tropicieli i pilota niż w swoim własnym. Psieprasiam.Psijdą pózniej. Modibo wypluł następną drobinękurczaka, ostentacyjnie podniósł ją palcami i wepchnął do torby naśmiecie. Rozgrzeję silnik  oznajmił kenijski pilot, wstając z miejsca.Niepatrzył na Modiba, ale Ken wiedział, że myśli pilota krążą wokółzapowiadanejprzez sierżanta szarży spłoszonych stad, która zniszczy pas startowyi unie-159 ruchomi go tutaj z kimś takim jak Modibo, najmniej budzącymzaufanietropicielem zwierzyny, jakiego Ken w życiu spotkał.Ngili również powstał.Unikał spojrzenia przyjaciela. Ken,pomogę cizebrać trochę drewna na ognisko.Kiedy wrócili  bliżsi sobie po półgodzinnym rąbaniu drzewa wmil-czeniu, bez słowa, pod palącymi jak roztopiona stal promieniami słońcaModibo znowu zniknął.Nadal nie było widać bawołów ani gnu.Wreszcie nastąpiły ogólne pożegnania.Ken uścisnął ręcetropicielomi pilotowi.Tropiciele rozstali się z Ngilim i pilotem.Ken i Ngili padlisobiew ramiona. Kwaheri na kuona  rzekł Ngili do przyjaciela.%7łegnaj,póki nie spotkamy się znowu.Nigdy jeszcze w czasie wypraw do buszu Ken nie przeżył dwóchodjazdów równocześnie.Ciężarówka stoczyła się ze wzgórza w tymsamymczasie, gdy samolot odlatywał podskakując na prowizorycznym pasiestar-towym.Parę minut pózniej ciężarówka stała się ruchomym punktem, asamolotbłyszczącym krzyżem na wciąż rozżarzonym niebie.Pilot zawróciłnabrawszywysokości i przeleciał tuż ponad głową Kena, kierując się ku Nairobi.Skrzydła helio zbierały tyle słonecznego blasku, że wyglądały jakpromienielasera.Ken patrzał za niknącą ciężarówką i samolotem nie bez niepokoju.Ludzkość pozostawiała tu samotnie jednego ze swych przedstawicieli itak sięskładało, że to był właśnie on.Ken miał trzymać przez pewien czas radio nastawione na odbiór,nawypadek gdyby Ngili wypatrzył sierżanta z samolotu, chociaż najpraw-dopodobniej przebywa on gdzieś w pobliżu i pojawi się równienieoczekiwanie,jak poprzednio [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •