[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wszyscy pozsiadali i pieszo udali się do portu;  Henrietta" stała na kotwicy.Za-łoga układała żagle w rejach, gotując się do wyjścia w morze.Sztygar Nicholsonz nabrzeża nadzorował załadunek, obok Miedziany John rozmawiał z szyprem.Na widok syna uśmiechnął się i przeprosiwszy tamtych, wyszedł Henry'emu na-przeciw.- Nie zmęczyłeś się, chłopcze?- Nie, ojcze.To był dla mnie najwspanialszy dzień w życiu.- Zwietnie.Tego życzyliśmy ci wszyscy.Dobrze, że zakończyłeś go w porę.Nie ma czasu na długie pożegnania i tak dalej.Szyper chce podnieść kotwicę,gdy tylko wejdziesz na pokład.Wiatr jest pomyślny i jeśli się utrzyma, migiemdopłyniecie do Bronsea.Henry ucałował siostry, uścisnął dłoń bratu i przyjaciołom, przy czym każdyzmuszał się do dowcipów.Eliza przymawiała się, by każdej z sióstr przywiózłszal, Barbara przypominała o zażywaniu lekarstw, oficerowie przestrzegali przedutratą serca na rzecz jakiejś miejscowej ślicznotki.- Szybko wracaj do zdrowia, dla mnie tylko to się liczy - powiedział ojciec.Potem Henry zszedł do łodzi, która natychmiast odbiła od brzegu, uwożąc gona  Henriettę".Podniósł się jeszcze z rufy i pomachał wszystkim kapeluszem.- Do zobaczenia w Neapolu! - zawołał do Fanny-Rosy.- To obietnica, praw-da?Kiwnęła głową, odwzajemniając uśmiech.- Będę czekała na balkonie.Patrzyli, jak łódz dobija do burty i jak Henry z szyprem wchodzą na pokład.Prawie natychmiast na statku zaczął się ruch, hałas, majtek z pokładu dziobowe-go powtarzał głośno komendy, zaskrzypiała winda kotwiczna.- Nie czekajmy dłużej - odezwała się nagle Jane.- Nie cierpię patrzeć na od-pływające statki.Jest w tym coś ostatecznego.RLT - Przecież tam jest twój brat - zaprotestowała Fanny-Rosa.-Patrz, odwraca siędo nas.coś woła.- To na nic - rzekł Miedziany John.- Wiatr wszystko głuszy i jeszcze toskrzypienie.Chodzmy, Jane ma rację, nie ma powodu sterczeć tu dłużej.ZClonmere też zobaczymy statek, jeśli dojdziemy do ujścia potoku.Ledwie się odwrócił, jakiś pies podciął mu nogi, tak że Miedziany John omalnie wylądował na bruku.Zaklął siarczyście i uderzył zwierzę laską.Zawyło prze-razliwie i kulejąc, powlokło się do sklepu.- Czemu nie pilnujecie psa?! - krzyknął Miedziany John do właściciela, którywyszedł na próg, zaczerwieniony ze złości i gotów do kłótni.Kiedy Brodrick go poznał, odwrócił się tyłem i wraz z córkami i synem po-szedł w stronę rynku.Mężczyzna obserwował go z niechęcią jakiś czas, po czympochylił się nad psem, mrucząc coś do siebie.Nagle nie wiadomo skąd zebrał siętłum.Różni ludzie zaczęli go wypytywać i zasypywać radami.- Jak zle się stało! - szepnęła Barbara, okrywając się rumieńcem.- Widzia-łaś?- Tak - odpowiedziała Jane.- Tak.to był Sam Donovan.Obejrzała się jesz-cze przez ramię. Henrietta" sunęła naprzód.Holowniki wprowadziły ją na środek toru wodnego, nad rejami strzelały wgórę żagle.Ojciec nie wspomniał ani słowem o incydencie.Pomógł Fanny-Rosie wsiąśćna konia, potem zamienił parę słów z Bobem Flowerem, prosząc, by za następnąwizytą w Duncroom przekazał swemu dziadkowi pewne wiadomości.DoktorArmstrong uścisnął dłonie oficerom i każdy ruszył w swoją stronę.Flowerowiepięli się konno ku Andriff, Brodri-ckowie odjechali powozem do Clonmere.Słońce zaszło już za drzewa -zamek i potok okrywał cień.Postali trochę na pod-jezdzie, odprowadzając wzrokiem  Henriettę", póki nie zniknęła na dobre za wy-spą Doon.Miedziany John szedł wolno ku domowi z założonymi do tyłu rękami.Tuż zanim postępowały Barbara z Elizą.Tylko John i Jane udali się do krańca lądu,gdzie duża jodła wyciągała konary nad morzem.Patrzyli poza port, na dalekieHungry Hill w ostatnich promieniach słońca.- Szkoda, że tak się stało - rzekła Jane.RLT - Co masz na myśli?- Wolałabym, żeby ojciec nie uderzył psa Sama Donovana.- Ach! Rzeczywiście, to przykry zgrzyt w tak miłym dniu.Chciałem rzucićokiem na zwierzaka, ale nic by to nie dało.Ojciec by się rozgniewał, a Sam Do-novan nie uwierzyłby w moje dobre intencje.- Nic nie mogłeś zrobić.Ale szkoda, że w ogóle do tego doszło.Czy na-prawdę uważasz, że Henry'emu polepszy się na Barbadosie?- Jestem pewien.A na wiosnę wybiera się do Neapolu.Pewnie słyszałaś, jakumawiał się z Fanny-Rosą.Zawrócił w stronę domu; Jane ujęła go pod ramię.Oboje milczeli, myśląc oHenrym.Jane wspominała jego wesołość, śmiech, ruch ręki, którą machał im złodzi.Zastanawiała się, czy był szczery? Do jakiego stopnia udawał, ukrywającchorobę przed rodziną i samym sobą? John natomiast widział tylko jedno: balkonw Neapolu, a na nim dziewczynę, która rzuca Henry'emu wyjęty zza ucha kwiat.Może w okolicach Neapolu są jakieś wzgórza, a wśród nich jeziora, tak jak naHungry Hill? Może Fanny-Rosa zechce się tam wykąpać i pokazać nago Henry'-emu? Henry bardziej na to zasługuje, jest mądry, miły, lepszy od niego pod każ-dym względem.i chory [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •