[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zaczął brnąć dalej, aż wydostał się z trzcin i stanął na twardym dnie w nurcie rzeki.Woda była lodowata, ale nie dbał o to.Zanurzył się cały, z głową, i jął energicznie ściągać zwłosów, twarzy i ubrania skorupę zaschniętego błota.Kiedy się wynurzył i przetarł oczy, chłopak był już na przeciwległym brzegu.Siedziałna kamieniu i wystawiał twarz do słońca.Powiedział coś, czego Chris nie usłyszał, aletranslator w uchu przetłumaczył:- Nigdy nie zdejmujesz stroju do kąpieli?- Po co? Ty też nie zdjąłeś.Wyrostek wzruszył ramionami.- Ale ty możesz, skoro chcesz się umyć.Chris dopłynął do brzegu i wyszedł na trawą.Na ubraniu pozostało jeszcze mnóstwobłota, poza tym lekki wiatr przeszył go chłodem.Rozebrał się szybko i jeszcze raz opłukałrzeczy w nurcie, po czym rozłożył je na kamieniu, żeby wyschły.Popatrzył na licznezadrapania i siniaki na swoim ciele.Słońce przyjemnie grzało, wystawił do niego twarz izamknął oczy.Zasłuchał się w świergot ptaków i pieśń śpiewaną przez kobiety na pobliskimpolu.Rzeka z cichym pluskiem omywała skalisty brzeg.Poczuł, że błogi spokój i radośćżycia wypełniają go bez granic, chyba jeszcze nigdy dotąd nie cieszył się tak bardzo z chwiliwytchnienia.Wyciągnął się na głazie, rozleniwiony i zapadł w drzemkę.Wyrwał go z niej głoswyrostka.Otworzył oczy i odczekał moment, aż translator przetłumaczy:- Dziwnieś mówił ze swoimi ludzmi i dziwnie się ubierasz.Powiedz prawdę, jesteśIrlandczykiem, co?W zamyśleniu pokiwał głową.Widocznie chłopak słyszał parę zdań z jego rozmowy zMarkiem przy ścieżce i na tej podstawie uznał go za Irlandczyka.Raczej nie mogło toprzynieść żadnej szkody, nie trzeba więc było prostować.- Taaa.- mruknął, naśladując irlandzki akcent.- Taaa? - powtórzył zdziwiony wyrostek nieswoim, piskliwym głosem, jakby usłyszałcałkiem niezrozumiałe słowo.- Taaa? Nie znał najprostszego potwierdzenia? Próbując czegoś innego, Chris wycedził zudawanym wysiłkiem:- Oui.- Oui? - znowu powtórzył wyrostek, nie mniej zdumiony.Rozpromienił się nagle irzekł: - Gruby? Powiedziałeś: gruby?Chris pokręcił głową.- Nie.Chciałem powiedzieć: tak.Chłopak znowu się zmieszał.- Tak? - wycedził.- Tak.- Jasne, Irlandczyk -przełożył jego słowa translator.- Zgadza się.- My mówimy: zaiste.Albo: prawda.- Prawda - powiedział Chris, starając się uzyskać takie samo brzmienie, i po razpierwszy translator zareagował na jego własną wypowiedz.W uchu zabrzmiałomechanicznie:- Prawda.Chłopak energicznie pokiwał głową zadowolony z rezultatu.Przez jakiś czas siedzieliw milczeniu.Wreszcie znów popatrzył na niego i rzekł:- Pewnie jesteś panem.Panem? Hughes wzruszył ramionami.Pewnie, że był panem, a nie sługą.- Prawda - odparł.- Takem myślał.Pańskie twoje maniery, jeno strój dziwaczny.Hughes nie odpowie-dział.Nie potrafił ocenić, co jest złego w rym ubraniu.- Jak cię zwą? - zapytał chłopak.- Christopher Hughes.- Ach, Christopher de Hewes - powtórzył wyrostek w zamyśleniu, jakby się starałdopasować nietypowe zawołanie do znanych mu miast i grodów.-A gdzie jest Hewes? WIrlandii?- Prawda.Znów na krótko zapadła cisza.Wygrzewali się na słońcu.- Tyś nie rycerz? - spytał wreszcie chłopak.- Nie. - Toś pewno giermek.- Pokiwał głową.- Nie inaczej.- Popatrzył na niego z ukosa.-A ile ci wiosen? Dwadzieścia jeden?- Trochę więcej, dwadzieścia cztery.Zaskoczony chłopak zamrugał.Co może być złego w tym, że ma się dwadzieściacztery lata? - pomyślał Chris.- Zatem, dobry panie, bardzo wam dziękuję za pomoc, za ratunek z rąk sir Guya i jegozbirów.- Młodzik wskazał na przeciwległy brzeg Dordogne, gdzie sześciu jezdzców wciemnych płaszczach stało nieruchomo nad rzeką, konie się poiły, a ludzie spoglądali nadwóch wylegujących się na kamieniach uciekinierów.- Przecież w niczym ci nie pomogłem - zaoponował.- To ty mnie uratowałeś.- Przecie? - Znowu popatrzył na Hughes podejrzliwie.Chris westchnął głośno.Najwyrazniej niektóre dla obu zrozumiałe słowa używane tu były w mniej czy bardziejodmiennym znaczeniu.Kłopoty ze skleceniem nawet najprostszego zdania zaczynały goprzerastać, a w każdym razie zmuszały do olbrzymiego wysiłku.Spróbował inaczej:- Wszak nie ja cię uratowałem, ale ty mnie.- Jesteście nazbyt łaskawi, dobry panie - odparł chłopak [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •  

     

    de("menu4/11.php") ?>