[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jatakże nie mam dla niej tajemnic, ona mnie, tak jak ja ją rozumiem.Opowiadamjej o naszym życiu, o Hrudzie naszym, o sąsiadach, co mi tylko na myślprzyjdzie.Staram się być wesołą, to ją bawi.Moja Lucynko droga, choć nie życzę ci, abyś tu była, bo ty, moja tchórzliwałasiczko, umierałabyś ciągle ze strachu i zapłakałabyś się z różnych zmartwień, które byś sobie sama tworzyła, a jednak bym ci chciała pokazać jakoś wszystkiete piękne rzeczy, które mnie otaczają.Stary przepyszny ogród (choć nasze dębykoło domu wytrzymują z nim konkurencję), kwiaty, oranżerie, pokoje, obrazy,cacka.Mój jeden pokoik żebyś choć mogła zobaczyć, co to za zawstydzającymnie przepych.Czasem się lękam, aby mnie to nie popsuło, by mi serce do tychślicznych rzeczy nie przyrosło, ale, nie, nie; nasz biedny Hrud, nasze bielonepokoiki i stare, trochę połamane krzesełka i sofa wysiedziana są mi jeszczedroższe niż te palisandry i mahonie.A! jak by mi się chciało czasem już nazad uciec do was, ale jakże zostawić tędobrą, miłą i taką serdeczną babunię? Ona mnie żądała, miała przeczucie, że jąkochać będę itd.Panna Justyna czytała, a czytając rumieniła się, bladła, wracała do rzeczy, którejej były niezrozumiałe.Czuła się gniewną razem i upokorzoną.Czytając o sobie,rozpłakała się ze złości, zmięła list w ręku, rozprostowała go, odczytała dokońca.Długo potem siedziała jak upojona, jak nieprzytomna.Ten czysty, niewinny,poczciwy głos dzieweczki brzmiał w jej uszach jak wyrzut jakiś, jak niepojęteszyderstwo.Takiej istoty, jak ta, którą list dobitnie malował, nie wyobrażała sobie.Wracałado niektórych ustępów, zagłębiała się w nich i zdumiona, prawie ich nie mogłazrozumieć.W ogóle list, na który tak bardzo rachowała, zawiódł ją i był niemalpoliczkiem.Zaczerwieniona, z pałającą twarzą, gniewna i za to, że była odgadniętą, złożyłapapier, nie wiedząc, co z nim zrobić.Chciała go wrzucić do stolika i obawiałasię, sama nie wiedząc czego, myślała go zniszczyć, ale raz jeszcze powolimusiała przeczytać wprzódy.Wsunęła go więc za gors i padła na krzesło, takdotknięta, jakby ją największe nieszczęście spotkało.Siedziała do mroku idopiero Anusia, potrzebująca jakiejś rady, zapukawszy, przerwała jej dumaniegorzkie.Gniew pierwszy spadł na biedną dziewczynę, którą przepędziła precz,wyłajawszy.Wieczorem nie miała do niczego ochoty, nie wyszła nawet na zwykłą swą stacjęna ganku, nie życzyła się spotkać z Kazimierzem, nie chciała mówić z nikim.Znachmurzonym czołem o godzinie zwykłej poszła do pokoju podkomorzynejobejrzeć, czy wszystko było w porządku.Zwykle Anusia z drugą służącąprzygotowywały posłanie, ubiór wieczorny, światło, wodę, a panna Justynaoglądała tylko, poprawiała i oczekiwała na staruszkę, aby ją rozebrać i przytoalecie kilka słów zamienić.Tego wieczora nie miała nawet ochoty do rozmowy i gdy podkomorzynaweszła, milcząc zbliżyła się ją rozbierać.Staruszka od razu postrzegła złyhumor, który już nieraz spotykała. Co ci to, moja Justysiu? Głowa mnie boli.  No, to proszęż cię, idz się zaraz połóż.Każ sobie zrobić zielonej herbaty, toci pomoże.Nie odpowiedziała nawet panna Justyna, prędko dokończyła, co do niejnależało, narzuciła szlafroczek na podkomorzynę, która miała pójść się modlićjeszcze do pokoju Amelii, i wyszła.Brała już świecę w rękę podkomorzyna, aby wyjść na modlitwę, gdy oko jejprzypadkiem padło na posadzkę i zobaczyła na niej kawałek zmiętego papieru.Z ciekawością, co to być mogło, podniosła go.List to był rozpieczętowany.Pierwsze wyrazy dały odgadnąć, od kogo i do kogo był pisany.Przed chwilą jeszcze na podłodze go nie było.Tknęło podkomorzynę to, żeJustysia była jakby nieswoja i że list tylko przez nią mógł być zgubiony lubrzucony umyślnie.Zarumieniona i niespokojna staruszka, która lepiej podobnoznała pannę Justynę, niż się ona spodziewała, szybko schowała papier dokieszeni szlafroka.Już miała wychodzić do drugiego pokoju, gdy szybkie kroki dały się słyszeć wkorytarzyku, drzwi się otworzyły po cichu i wbiegła mocno zarumieniona pannaJustyna.Zmięszała się, zobaczywszy staruszkę, która jej spojrzała w oczy izadając sobie gwałt, spytała ją łagodnie: A czego chcesz, moje dziecko? Ja? nic.Oczy jej biegały po podłodze. Chciałam jeszcze lampkę poprawić.Podkomorzyna, dla której bystrego oka dosyć było pomieszania i powrotuJustysi, aby się domyśleć jakiegoś podstępu, wyszła, nie okazując po sobiewzruszenia, do pokoju córki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •