[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jechałna siwym spasłym koniu z długą grzywą, okrytym skórą,zamyślony, koniowi dając iść powoli - z oczów, które przed sięwlepił, znać było, iż patrzał nie widząc.Postać była spokojna,poważna i piękna, człowiek już sędziwy z brodą długą, białą iwłosami na ramionach powiewającymi.Na głowie miał kołpak zniedzwiedziej paszczęki, której białe zęby nad czołem musterczały.Zwierz zdawał się grozić każdemu, kto by się śmiałzbliżyć wrogo.W ręku trzymał na kiju, pstro wyrobionym i jakbybiałą obwiedzionym wstęgą, obuszek kamienny świecący,wyrobiony sztucznie, który wiązanie z łyka plecioneumocowywało.Od szyi obręcz miedziany z kilku kół złożonyspadał mu na piersi i okrywał je jak zbroja.Jadący za nim wpewnym oddaleniu sługami być musieli, trzymali się patrzącskinienia i rozkazu; tylko jeden młodzian, z głową podniesioną, uboku jego stał, a miał uzbrojenie do tamtego podobne.Zbliżając się do dębu starzec oczy zwrócił ku uroczysku i koniaprzytrzymał - widząc, że na nim pusto jeszcze było.- Nikogo! - przebąknął.- Nikogo! - powtórzył, pochylając się drugi.- Mieliżby się ulęknąć i nie przybyć? Możeli to być? Ani cinawet, co zwoływali? A ci pierwsi być powinni!Józef Ignacy Kraszewski Stara baśń 154To mówiąc z konia się zsunął stary.- Wy z końmi - rzekł - stać tu w pobliżu, paść i czekać.Ty,Mroczek - ze mną pójdziesz.uczyć się, jak radzili starzy.Słuchaj, patrz, służ i ucz się.Młodszy posłusznie głowę skłonił.Wtem z drugiej strony nadjechali konni, Doman samotrzeć zludzmi swymi.I on, nie dojeżdżając do horodyszcza, konia słudzeoddał wskazawszy pastwisko, a sam ku staremu pośpieszył.- Dniem wiecowym pozdrawiam was - odezwał się.- Dniem wiecowym, bodaj szczęśliwym - odparł starzec.- Kędyżsię Wisz dziewa?Doman obie ręce podniósł ku górze i pokazał na obłoki.- Spaliliśmy zwłoki jego, płaczki go opłakały.z ojcami pije miódbiały.Starzec ręce załamał.- Zmarł? - zapytał.- Zabit jest - rzekł Doman - zabit przez ludzi kneziowych, którzyna dwór jego napadli.Słuchający głowę opuścił, ale krótko trwało przerażenie, podniósłwejrzenie, w którym gniew się malował.- Myślmyż i my o szyjach naszych - rzekł - co jemu wczoraj, namjutro.Gdy mówili, z dala już tętniało znowu, tętniało corazsilniej, cały las pełen się zdawał, ze wszech stron wytykały sięgłowy koni i głowy ludzi, gwar się wzmagał, starszyzna kmiecianadciągała.Dwoje oczów z dziupli patrzało i dwoje uszów słuchaćJózef Ignacy Kraszewski Stara baśń 155musiało, bo rozmowy pod samym dębem się toczyły.Przybyli pozdrawiali się dniem wiecowym, ale twarzamismutnymi.Ze trzech liczba ich rosła do dziesięciu, do pół kopy.do soroka.do setki.Wszyscy jeszcze stali poza horodyszczem,gdy Ludek, syn Wiszów, nadjechał.Zsiadłszy z konia przystąpił z pozdrowieniem do gromady ikrwawą koszulę a siermięgę czarnymi plamami zbroczoną rzuciłpomiędzy stojących nie mówiąc słowa.Rękami tylko wskazał nanie.Oczy wszystkich zwróciły się na odzież zabitego, ręcezadrgały, czoła się pofałdowały.Z pięściami zaciśniętymi otoczyli lice gwałtu.Pózniej szmer przebiegł po gromadzie głuchy i urósł we wrzawę,wśród której rozeznać tylko było można nawoływania o pomstękrwawą.Gdy się to działo, Doman odstąpił precz i milczał.Zatemruszyła się starszyzna i ciągnęli z wolna ku horodyszczu.Ludek zziemi podniósł odzież ojca, zarzucił ją na ramiona i szedł za nimi.Tak uroczystym pochodem, na czele mając siwych, weszli nauroczysko i pod chwiejącą się szopę.Tu, nic nie mówiąc, każdy naziemi zajął miejsce swoje, broń składając przed sobą.Drudzy opóznieni nadjeżdżali jeszcze.Szerokim kołem rozsiadłasię rada, sparli na rękach i dumali - wielu brakło.Innym z oczówpatrzało dziwnie, jakby słowa jeszcze nie rzekłszy już do sporubyli gotowi.- Nie ma już tego, kto nas tu zwołał - odezwał się Boimir stary -ale duch jego mówi, po cośmy tu przybyli.Radzić trzeba, abystary obyczaj polański nasz nie ustał, abyśmy się w Niemców iniewolników nie obrócili a w kneziowe sługi.Wszędy, gdzieJózef Ignacy Kraszewski Stara baśń 156mieszka mowa nasza, s ł o w o, u Aużyczan, u Dulebów, Wilków,Chorbatów, Serbów, Mazów, aż do Dunaju i za Dunaj biały, dosinego morza, w lasach i po górach.kneziowie na wojnachdowodzą, ale po mirach gromada wybiera starszyznę, rządzi isądzi, i ziemię rozdziela.Starostów i tysiączniki stanowi, mirtrzyma, bezpieczeństwa strzeże.Chwostek się z Niemcy sprzęga,chce ze stołba swego nam rozkazywać, nam, cośmy tam jego ródsami dla obrony posadzili.Wisza nam za to ubito, że śmiał wieczwoływać!Jęknęło kilku i głuche mruczenie słyszeć się dało po tłumie.Starce głowami trzęśli.Aż z prawej strony czarno zarosły,średnich lat wstał mężczyzna, rękę trzymając za pasem.Oczy,które dotąd miał w ziemię wlepione, podniósł i potoczył nimi,jakby w gromadzie swoich szukał.- Bez kneziów - odezwał się - nie obejdziemy się.ładu niebędzie!.Najdą na nas Niemcy, a choćby i Pomorcy, i Wilki, gdyim głód doje, a wściekłymi uczyni, kto będzie wówczas dowodził,rozkazywał i bronił? Czy knez, czy król, jak go tam zwać, musibyć.a pod nim my, choć jemu równi żupany, bany kmiecie iwładyki.i pospolity gmin.i niewolniki nasze.knez musibyć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •