[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Mameczko droga  rzekł wesoło w rękę ją całując rad, że się pozbył szlachty  naszGrąbczewski przyprowadził mi osobliwego Sandomierzanina.Utrzymuje on, że na złośćprymasowi i Sobieskiemu Kondeusza nie wybiorą.I śmiać się począł nie mogąc powstrzymać. Szlachta myśli o Piaście!  dodał ramionami zżymając  górą pan Polanowski!VKilka tygodni upłynęło na wstępnych rozprawach około królewskiej elekcji, sam wybór sięprzeciągał bardzo, a panowie szlachta szemrali.W istocie przyczyn zwłoki trudno się byłodobadać.Na Woli, około okopów, obozowiska województw przedstawiały obraz tak ciekawy i oży-wiony, iż tłumom, które się tu ściągały, aby mu się przypatrywać choć z dala, wcale się dzi-wować nie było można.Mało kto zamożniejszy mógł się w mieście wygodniej rozłożyć, uboższa szlachta, a tejliczba była przemagająca, w najściślejszym znaczeniu tego wyrazu  obozowała.Tylko był toobóz sui generis114, bez taborów po większej części, a że już od miesiąca się tu rozłożył, miałczas sobie stworzyć pewną fizjognomię odrębną.Nie mówiąc już o tym, że Litwa i Ruś samą powierzchownością, mową i obyczajem napierwszy rzut oka różniła się ogromnie od Wielkopolski, Małopolan i Mazurów, każda ziemiamiała odznaczające ją właściwości.Po sukniach, po wozach, po uprzężach i po garnuszkach zjadłem odróżnić było można, skąd kto pochodził.Prześmiewano się tak dobrze z mazurskiej mowy, jak ze śpiewania Litwinów, ale drwionoteż z różnych właściwości Krakowian i Sandomierzanów.Rzadko jednak między panami bra-cią przychodziło do drapieżnej waśni, a dłuższe obozowanie pozawiązywało mnóstwo sto-sunków i poprzypominało dawne koligacje i związki.113a s u m p t (z łac.)  pobudka, pretekst, zachęta114s u i g e n e r i s (łac.)  swojego rodzaju41 %7łycie tu wiodło się w osobliwy sposób.We wszystkich województwach naczelnicy ich:starszyzna, pan wojewoda, kasztelan, mieli rozbite namioty pańskie ogromne  często po kil-ka ich otaczało chorągiew, a tabor też wozów je opasywał  ale pan wojewoda nigdy lub bar-dzo rzadko noc przepędzał w polu, miał każdy pomieszczenie w klasztorze, dworze, W naję-tej kwaterze w Warszawie, a na Wolę, do swoich zjeżdżał tylko we dnie, gdy było potrzeba.Stoły otwarte marszałkowie dworu obsługiwali, zastępując panów.Oprócz tych różnobarwnych, kosztownych, szkarłatnych, złocistych, pasiastych namiotówpańskich, które z dala widać było, mało kto miał pokazniejszy.Bracia szlachta albo sobiekleciła szatry115 płótnem zgrzebnym i wojłokami okryte, lub budowała szałasy, budki i szop-ki.Niektórzy z tarcic wcale pokazne sklecone mieli domki, słomą okryte, ale tych było nie-wiele.Wóz, a przy nim daszek od słoty przyparty, ognisko w ziemi i od wiatru przysłonięte, byłynajzwyklejszym schronieniem.Około wozu czeladz na gołej ziemi legiwała, chroniąc się podwóz, gdy deszcz nocą padał.Sam też pan niewiele więcej wymagał, bo każdy był do łowów ido koczowania nawykły, a choć potem łamało w kościach  nie zważano wiele i lada smaro-wanie pomagało.Konie musiały dzielić los panów, choć wielu o nie prawie dbało więcej niż o siebie i ludzi,i dla nich szopki kleciło, a żłoby kupowało.Ubożsi wszakże z płóciennym żłobem i workamina łeb zarzuconymi się uspokajali.Było co się rozliczności tych gospodarstw przypatrzeć, bo i tu charakter, temperament,obyczaj człowieka dobitnie się malował.Jeden dbał tylko, aby jego taborek pięknie świecił,drugi, aby mu wygodnie i zaciszno było.Nie zbywało i na stowarzyszonych po kilku, którzy do spółki obozowali, gotowali, jedli,pili i noclegowali.Bracia, powinowaci, przyjaciele chętnie się tak skupiali, bo im kupką byłonajweselej  kuchta jeden warzył, ekspens116 był mniejszy, jadło lepsze, spiżarnia obficiejzaopatrzona.Z tą, po czterech tygodniach, gdy się z wozów wyjadło wszystko, niejeden miałkłopot niemały.Trzeba było po wszystko do miasta na rynki i targi posyłać, bo przekupniemiejsca zabiegali po drogach i gościńcach, wykupując od wieśniaków wszelką żywność, apotem ją dwakroć przedając drożej.Przychodziło nieraz z tymi przekupniami, po większejczęści %7łydkami, do kłótni i do bójki po przesmykach, a przemyślniejsza szlachta posyłała powsiach okolicznych dla picowania117.Jadło swoją drogą a napój też był niemałą troską, bo i o dobrą wodę dla koni i ludzi nie-łatwo było, rozbijano się u studni z wiadrami, wozili ją beczkami sprzedający.Tandem bezpiwa, gorzałki i nawet wina mało kto się obchodził [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •