[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zdumiałem się rozmaitości przedmiotów i ogromnej ich ilości. To moje Muzeum i Archeotheka, rzekł Pan Piotr. A to biblioteczka, dodałwskazując półkę z książkami niewielką, wiszącą na ścianie niedaleko łóżka.Aóżko było z liści suchych, pokryte skórą wilczą, przy niem wisiała świeższychczasów karabela, pistolety i krucyfix bukszpanowy pięknej roboty.Poniżej wgłowach, nad samem czołem śpiącego, za szkło oprawna mała kobiecarękawiczka z dziwnie rozstrzępionemi palcami, zdawała się grozić czy szydzić.Domyślam się jej znaczenia  była to ostatnia młodości pamiątka.Małaskrzyneczka z sosnowego drzewa, nie zamknięta, nie pomalowana stała przyłóżku. Dziwna rzecz, że pana tu nie okradną, gdy się na długo oddalasz? spytałem. A cóż by tu ukradli? odpowiedział ruszając ramionami, żelastwo stare? to sięjuż na nic nie przydało.Wiedzą wszyscy, żem ubogi, a boją się mnie dlatego, żeja się nie boję nikogo.Lud ma mnie za czarownika i znachora, szanuje i lęka się;zresztą są tam po świecie i tacy co mnie kochają.Jedno z drugiem nikt mi złegowyrządzić nie zechce. A nie cięży panu samotność? spytałem. Wstydz się pan pytania! Samotność! jam ją sobie wyrobił, wypracowałumyślnie, aby być sam na sam w cztery oczy z przeszłością, aby mi sięwspomnienia nie zatarły, abym ich pamięci nie zgubił.W dodatku jakorozrywkę, jako pracę, mam ten zbiór dla mnie cenny i ciekawy, który powolipomnażam co dzień.To mówiąc wyjął z torby krzemienną siekierkę i położył ją obok mnóstwainnych na półce. To, rzekł, towarzystwo moje, majętność; to rozmyślaniaprzedmioty.Lubię moje życie; kiedy mi Bóg nie dał go spędzić z tą, która bymnie uczyniła szczęśliwym, dziękuję Mu, że mi dał obrać sobie żywot znośny imiły nawet.Ludzi ani pragnę, ani mnie oni potrzebni, ale ich nie odpycham ikocham, choć z daleka.Czemuż bym im zle życzył? Ogólnie wziąwszy, oni sąraczej głupi niż zli,  lituję się nad niemi.Ile razy gorzkie wspomnienie i żądzadojedzą mi do żywego, wpiją się w serce i powabić mnie się pokuszą  idępracować, idę zmęczyć ciało, znużyć się do opadnienia z sił  wówczas zostajębydlęciem na chwilę i dusza usypia. Na takie to aż sztuki brać się muszę z duszą i z pamięcią, i wygrywam z niemi prawie zawsze.Zajmuję duszę i myśl pracą, zajmuję i nużę ciało, odganiamprzykre domagania się nieuspokojonego serca, poddając mu pokarm póki gomam.Ile żem chwil wolnych, prawie szczęśliwych winien mojemu marzeniu naszczątkach przeszłości naszej, ile godzin zaniosły z sobą do wieczności terupiecie stare! A! dobrzy to moi przyjaciele! po nich jak po szczeblach wznoszęsię myślą czepiając w wieki ubiegłe i zasiadam tam na smętarzysku ogromnem,spokojniejszy.Zwiat, ja sam, widziany z tej wyniosłości, maleją mi w oczach cierpienie znika i milczy.Mówił mi długo w tym sposobie, jam go słuchał z coraz większem zajęciem, agdym dotknął tych jego skarbów, Pan Piotr jak mi począł wykładać użyciewszystkich swych starych zbroi, znaczenie każdego ułamka, jak począłtłumaczyć wszystko i po swojemu, przeszłość ze zbutwiałych odtwarzaćkawałków rdzą i pyłem pokrytych  dosiedziałem do wieczora.Poprzyjazniliśmy się bardzo, zdaje mi się żem mu się podobał, bo o ile wiemnikogo bardzo chętnie do siebie nie przypuszcza i nierad zabierać noweznajomości, choć ich znowu nie unika do zbytku.Jedno tylko czyni tegodziwaka niższym w oczach moich od Graby, z którym ma wiele wspólnego wpewnem właściwem zapatrywaniu się na świat; jedno to  że mu szyderstwatrochę, często gorzko z ust płynie.Nazajutrz według mojego dziecinnego zwyczaju pojechałem na granicęRumianej, spojrzeć na ten dom i okolicę którą ożywia moja królowa.Jakież byłopodziwienie moje, gdym tu ujrzał Pana Piotra siedzącego na kłodzie z oczymatakże wlepionemi w Rumiane i zamyślonego głęboko.Zerwał się, gdymprzybył, popatrzał mi w oczy chwilę i gorzko się rozśmiał. No! rzekł podając mi dłoń zapracowaną, nie róbmy ceremonij, siadajmy oba,oba patrzmy i dumajmy, a gdy postrzeżem białej sukienki mignienie, niech sięnam obu zdaje, że naszą panią widziemy. Tak! tak, dodał, nie zapieraj się panswoich kontemplacij, jak ja z moich wykłamywać się nie będę.Widać, że mnie wprzód wyśledził. Lecz Pan, kogoż tu upatrujesz? spytałem zdziwiony. O! niedomyślna głowo, odparł, juściż nie powinieneś o to pytać?Musiałem się domyśleć, że to był pierwszy kochanek Pani Lackiej, a historjąopowiadana do niej się stosowała.Nie mając już dla siebie tajemnicy, mogliśmymówić otwarcie; dopytywał mnie o nią z ogniem w oku jak dwudziestoletnimłodzieniec [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •