[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Cassie wspięła się na palce i ucałowała go w poli-czek.- Proszę jeszcze raz przekazać moje podziękowania panu Thompsonowi.Obaj panowie byliście dla mnie niezwykle dobrzy.Kapitan Crowley, jakby zawstydzony jej uczuciowym pożegnaniem,przytaknął sucho, zasalutował generałowi i wyszedł.Zapadła cisza, przerywa-na tylko cichnącym odgłosem kroków, które okazały się zaskakująco, zważyw-szy na tuszę kapitana, żwawe i lekkie.Edward ściskał rękę Cassie tak mocno,że aż zamrugała.- Mam nadzieję, że twoje lokum jest godne damy, mój chłopcze?- Tak, panie.- No to zbierajcie się do drogi.Myślę, że będziecie mieli dosyć zajęć wwolnym czasie.- Zamilkł na chwilę, a kiedy znowu się odezwał, w jego sło-wach krył się smutek.Wiedział bowiem, że Edward nie pozostanie na długo wNowym Jorku.- Przynajmniej ty dobrze wyszedłeś na tej cholernej rebelii, Edwardzie.W ostatecznym rozrachunku może się okazać, że buntownicy postawią na swo-im.Z radością zobaczę ciebie i twoją uroczą żonę w Anglii, w przyszłości.Obyniezbyt dalekiej.- Tak, panie - powiedział tylko Edward.W przeciwieństwie do generałaon się jeszcze nie zorientował, że wkrótce od walk w koloniach będzie go dzie-lić cały ocean.- No to ruszaj, chłopcze, mam dużo pracy.Do widzenia, moja damo.Pil-nuj, żeby ten twój mąż trzymał się od Staten Island z daleka.Nie chcę, żebyznowu się nadział na rebeliancki miecz.SR Cassie lekko dygnęła i chwyciła ramię Edwarda, a on wyprowadził ją zpokoju.Szli potem przez kolejne pokoje aż do holu wejściowego i przez całądrogę, dotykając jego ręki, czuła, jaki jest spięty.- A więc to jest twoja żona, Edwardzie.- A niech cię, John! Wygląda na to, że ja dowiedziałem się jako ostatni.Cassie, to major Andre, adiutant generała Clintona.- Jestem zaszczycony, moja pani.- Major Andre ujął dłoń Cassie i lekkoucałował nadgarstek.Spojrzała na tego smukłego oficera i od razu wiedziała,że lubi flirtować z kobietami.Spojrzenie jego jasnobłękitnych oczu było ser-deczne i ożywione, a na szczery uśmiech aż miło było popatrzeć.- Dziękuję, majorze Andre.- No a ty, Edwardzie, nie unoś się tak.Sam stary Howe kazał, żeby ci niemówić.- Po czym mniej wesołym tonem dodał: - Mam nadzieję, że będę miałokazję nadal cię widywać, stary druhu.- Oczywiście, że będziesz.- Lekki uśmiech zagościł na ustach Edwarda.-No może nie przez najbliższych kilka dni.- Tak jest, tak być powinno.Może poproszę kapitana, żeby mi także zna-lazł żonę podczas kolejnego rejsu.Bo muszę przyznać, że z twoją się sprawiłwyśmienicie.- Patrzył na Cassie, nie kryjąc uznania.Cóż za piękna dziewczy-na o wspaniałych kształtach, których żółta muślinowa suknia nie była w staniezupełnie ukryć.I te olśniewające włosy.Kiedy się dowiedział, że Edward jestżonaty, zdumiał się niepomiernie.Z drugiej strony Edward nie gustował zabardzo w życiu towarzyskim.Może żałoba po takiej kobiecie sprawiła, że siętrzymał na uboczu.Ciekawe, czy piękna wicehrabina zmieni pustelniczeupodobania swojego męża.SR Edward bez trudu zgadywał, co dzieje się w głowie majora Andre, gdyżten zazwyczaj na głos wypowiadał swoje sądy o kobietach.Dlatego łagodnieprzyciągnął Cassie do siebie i miękko powiedział:- Pewnie gdzieś się spieszysz, John.- Tak, właściwie to masz rację.- Major Andre zwrócił się do Cassie: -Witaj w Nowym Jorku, pani.Nie sądzę, by ludzie z towarzystwa pozwolili,żeby Edward trzymał cię tylko dla siebie.Adieu, Edwardzie, na kilka dni! -Major sprężyście zasalutował i odszedł.- Mój kufer, Edwardzie.Patrzył na nią, nie rozumiejąc.- To wszystko, co posiadam, i nie mogę go tu zostawić.- Ależ tak - powiedział i podniósł go.Cassie zasłoniła oczy przed oślepiającym słońcem, kiedy wyszli na ze-wnątrz.- Ależ pogoda tutaj jest zmienna, Edwardzie.- A w Genui nie?Popatrzyła na niego ze ściśniętym gardłem.- Kapitan Crowley wspomniał, że przywiózł cię z Genui? - wyjaśnił ła-godnie.Dotknął palcami jej policzka.- Nie chciałem cię zmartwić, Cass.Mo-żemy porozmawiać o tym, kiedy znajdziemy się w moim mieszkaniu.Przytaknęła.Nagle zatrzymał się i zmarszczył czoło.- Mam tu tylko swoją klacz, Delilę.Jeśli jesteś zmęczona, Cass, możeszjechać.- Nie, Edwardzie, nie jestem wcale zmęczona.Czy twoje mieszkanie jestdaleko?SR - Nie, raczej nie.Mieszkam w Gospodzie Króla Jerzego przy WilliamStreet, niecały kilometr stąd.Przyglądała się w milczeniu, jak przymocowuje jej kufer do końskiegogrzbietu.Poprowadził ich na Broadway, gdzie roiło się od żołnierzy w szkar-łatnych płaszczach.Wielu z nich miało przy sobie broń i całe wyposażenie.Ikobiety.Mnóstwo kobiet, w większości szykownie odzianych.Przy tym jednakrozmawiały z żołnierzami bardzo swobodnie.- To najczęściej prostytutki.Cassie - powiedział, zgadując jej myśli.-Tam, gdzie są żołnierze i marynarze, zawsze znajdą się kobiety, które pomogąim rozstać się z pieniędzmi.- Edward urwał i pomasował się po szczęce.Co toza idiotyczna rozmowa.Wróciła do mnie z krainy umarłych, a ja jej tu prawięo żołnierzach i prostytutkach.- Cass.Wypowiedział jej imię tak subtelnie, że nie była pewna, czy jej się zda-wało.Obróciła głowę i popatrzyła na niego.- Nie mogę uwierzyć, że tu jesteś.- Nagle puścił wodze, radośnie za-krzyknął, objął ją wpół i podniósł.Kiedy wreszcie postawił ją na ziemi, ciągle czuła żar jego ust, a jej po-liczki były zaróżowione.Starała się zakryć zmieszanie i niepewność beztroskąpaplaniną.Edward uśmiechnął się do niej - przypomniał sobie, jak go to kiedyśdrażniło, że zasypywała go pytaniami i mówiła, co jej tylko przyszło do głowy.Ale rozdrażnienie szybko przeszło w dobroduszne rozbawienie.Odpowiedział na jej pytania normalnym tonem, jakby wcale się nie roz-stawali.- To są Szkoci, co do jednego, z 42.Dywizji Szkockiej.Znani są jakoCzarna Straż i stanowią postrach dla rebeliantów.SR Cassie przyjrzała się ich kraciastym czapkom i gołym, kościstym kola-nom.- To strasznie zajmujące.Nie widziałam jeszcze takich mundurów.- Ta grupka po prawej to hescy grenadierzy.Można ich poznać po niebie-skich płaszczach i wysokich czapkach z mosiężnym ornamentem.Mówi się, żeich wąsy są takie czarne, bo smarują je tą samą pastą, której używają do butów.Tak jak 42.Szkoci są bardzo skutecznymi, karnymi żołnierzami, ale to barba-rzyńcy.- Barbarzyńcy, Edwardzie?- Tak.Opowieści o ich okrucieństwach, zresztą całkiem niedawnych, zNew Jersey, zmroziły mi krew w żyłach.Niestety, nawet tutaj, w Nowym Jor-ku, często są jak psy spuszczone ze smyczy.Jeden z tych bydlaków próbowałnawet nastawać na Jen.- Urwał, przeklinając swoje gadulstwo.Cassie uniosła brew [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •  

     

    ?>