[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na rękę mu było dowiedzieć się coś od niego, wszedł więc do alkierza, z którego gwałtem wyrzuciwszy rodzinę gospodarza,rozgospodarował się w nim Jacek Pełka.Z poduszek i pierzyn, w które się zaszył sławny rębacz i zbój, ledwie wąsata awygolona głowa wyglądała i oczy w niej krwią zabiegłe.Nie poznał go zrazu jęczący od ran sługa Kmity, dopiero gdy mu sięDudycz przypomniał, spojrzał nań łagodniej.Drugi dzień temu na popasie tu Pełka zjechawszy się z dwoma ziemianami, gdy o postawienie koni do sporu przyszło,dobywszy szabli głowę mając zapruszoną, tak się zciął z niemi, że padł na ziemię krwią zlany.Uciekli oni wiedząc z kim mieli doczynienia, a Pełka musiał czekając na wóz położyć się w gospodzie, ledwie rany poobwiązywawszy.Zaczął więc rozmowę od opowiadania i wyklinania tych, co się ośmielili napaść odeprzeć i klął się, że oba dwory popali, aich powiesza.Nierychło się Dudycz mógł od niego coś dowiedzieć, oznajmując, że z listem od królowej jedzie do Kmity do Wiśnicza. Darmo go tam nie szukaj  odparł Pełka. Wybrali się z Rozborskim nad San, ziemian uczyć rozumu.Kupa ichpociągnęła duża i że zwycięzko wyjdą a na swem postawią, wątpliwości nie ma; ale potem tryumfy obchodzić będą i jakucztować poczną, nierychło się wytrzezwią, by do Wiśnicza mogli powrócić!Dudyczowi wcale nie smakowało gonić za tą wyprawą, do której czynnie się mięszać nie chciał, bo z Kmitą idąc mógł teżłatwo za niego oberwać.Wolałby był oczekiwać na marszałka w Wiśniczu, lecz rozkaz królowej był wyrazny.Wątpić o tem, co Pełka powiadał, nie miał najmniejszej przyczyny; nikt nad niego lepiej wiedzieć i przewidywać nie mógł,gdzie się Kmita obraca.Trzeba więc było ciągnąć nad San, dalej, a choć rad był spełnić polecenie królowej jak najrychlej, iść w ogień nie miałochoty.Postanowił więc ciągnąć dalej, nie śpiesząc zbytecznie, opiece Opatrzności się polecając.Pełka, któremu w betach żydowskich z ranami tęskno było, zmusił go niemal dzień z sobą pozostać i musiał z nim warcabamisię zabawiać a na rybie po żydowsku poprzestać.Za to dalszą drogę mu tak dobrze wytknął Jacek, iż nie potrzebował już rozpytywać nikogo.Pełka bywał w tych wyprawachprzemyskich nieraz, znał drogi, był pewnym że Kmita innemi się nie uda.Zyskał więc Dudycz zawsze na spotkaniu, a żenazajutrz i wóz po Pełkę nadciągnął, pomógłszy go w nim umieścić, kabłąki przymocować i okryć  sam, w imię Boże, ruszyłtropem Kmity ku Sanowi.Jechał Dudycz smutny bardzo, choć miał raz pierwszy w życiu tę przyjemność, że po drodze go, dla towarzyszącej pokaznejkawalkaty i wozu, z pewnem poszanowaniem przyjmowano.Drogi były okropne, pora najprzykrzejsza w roku.Przejście z jesieni do zimy, z zimy do wiosny, zwłaszcza w tych latach, gdyzima nie ostrą ma być i niełatwo się ustala, w naszych krajach nieznośnem się staje.Mróz naprzemiany z wilgocią, błoto zgrudą, śnieg z deszczem, wichry gwałtowne, czas ten najmniej sposobnym do podróży czynią.A że Dudyczowi nietyle możesiebie (zahartowanym był) ile koni paradnych żal było, wlókł się więc opieszale.Zbliżając się ku teatrowi owej wyprawy na krnąbrnego sąsiada, Dudycz dostał wcześnie języka o Kmicie.Głośnym on był nadalekie przestrzenie, bo się nie obeszło, aby i sąsiadom sąsiada i powinowatym a przyjaciołom nie dostało się, gdy Kmita mocswą chciał okazać.Drżeli więc i dalsi obawiając się, aby mu droga kędy nie padła około nich. Jak się spodziewać było można, głoszono, iż Kmita a raczej Rozborski, bo marszałek wyprawiał go ze Szczerbą tam, gdzietrzeba było ścisnąć i wieszać a palić, sprawiedliwość już sobie uczynił, że dwu ziemian ubito, nowe granice pozarąbywano ikopcami obsypano, i że wkrótce wszystko być miało skończone.Na ostatek prawie do miejsca krwawych tych zajść dotarłszy, nazajutrz Dudycz spodziewał się spotkać z Kmitą.Dzieliło good niego parę mil tylko.Drugiego dnia gdy z noclegu ruszył, niespodzianie zerwała się śnieżna zawieja, i Petrek tak dobrze pobłądził, że, gdy się zpołudnia rozjaśniło, znalazł się w tem samem oddaleniu od Kmity jak był zrana.Złożyło się więc, że go albo wieczorem chyba wjego własnym dworze w Sanicy znajdzie, lub przybycie do rana odłoży.Tymczasem nocować z końmi nie było gdzie, pod nocwięc ciągnąć musiał.Po drodze już Rozborskiego i Szczerby widome ślady były.Tam gdzie stał dwór szlachcica sąsiada, około któregoprzechodził gościniec, natrafił Dudycz na świeże, dymiące jeszcze zgliszcza, a nad samą drogą kilka trupów leżało.Wilcy jenocą poszarpali okrutnie.Widok był przerażający, bo oprócz tego na dwu drzewach trupy wisielców wiatr okręcał.Ze wsi, zedworu, wszystko co żyło w lasy zbiegło, psy tylko wyły w pustkach i opalonych płotach i ścianach.Dudycz wiedział bardzo dodrze, iż tak srodze pokarany ziemianin innej winy na sobie nie miał, oprócz że własności swejprzeciwko silniejszemu panu bronić próbował.Petrkowi nader było niemiłem zawsze gdzie się dwu za łby brało, ze swoim przybywać, którego bronił i szczędził  i tu ponim ciarki przeszły, myśląc, czy aby ta rzecz była skończona, a do nowych zapasów nie przyjdzie?.Lecz do Sanicy bądz cobądz zdążać na nocleg musiał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •