[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Twój ojciec to wie - powiedział Król Benny.- Tylko że nieuważa, żebyś był na to przygotowany.Nie wydaje mu się, że to wy-trzymasz.- A ty wierzysz?- Nie - odparł Król Benny.- Nie wierzę.Jest w tobie coś, cobardzo upodabnia cię do mnie.To coś powinno ci pomóc przeżyć.- Lepiej już pójdę - powiedziałem, odstawiając filiżankę.- Niewolno mi zbyt długo przebywać samotnie poza domem.- Kiedy wyjeżdżasz?- We czwartek spotykam się z sędzią - odparłem, patrząc naczłowieka, którego pokochałem jak rodzonego ojca.- Wtedy dowie-my się, dokąd jedziemy i na jak długo.- Rodzice będą z tobą?- Ojciec.Matka chyba by tego nie zniosła.Wiesz, jaka ona jest.- Tak będzie lepiej - powiedział Król Benny.- Nie powinna cięwidzieć na sali sądowej.- Czy będziesz tu jeszcze, kiedy wrócę? - spytałem zduszonymgłosem, zatrzymując wzrok na dwóch mężczyznach przed klubem.Nie chciałem, żeby Król Benny widział, jak płaczę.- Zawsze tu będę - odparł.- Będę robił to co zawsze.- A co ty tu robisz? - spytałem, uśmiechając się przez łzy.Król Benny wskazał na opróżniony dzbanek.- Robię kawę - odpowiedział. 16.Moi przyjaciele i ja staliśmy z opuszczonymi rękami za porysowa-nym dębowym stołem, pośrodku wysokiej, dusznej sali, patrząc pro-sto przed siebie.Mieliśmy na sobie jedyne przyzwoite ubrania:ciemne marynarki i spodnie, białe koszule oraz szare jak niebo kra-waty, kontrastujące z kremowymi ścianami sali Sądu RodzinnegoStanu Nowy Jork.John i ja staliśmy po prawej stronie stołu, obok naszego adwoka-ta, niskiego mężczyzny o oczach łani, który z trudem oddychał przeznos.Włosy miał zaczesane do tyłu na żel, a poła białej koszuli stalewysuwała mu się z brązowych spodni.Michael i Tommy stali po jego lewej ręce.%7ładen z nas nie patrzył na adwokata ani nie zawracał sobie głowysłuchaniem jego słów.Rodzice znajdowali się za nami, odgrodzeni drewnianą barierką idwoma strażnikami sądowymi.Ojciec siedział w pierwszym rzędzie,tuż za mną, a jego smutną, gniewną obecność czułem na karku ni-czym gorące powietrze.Podczas jazdy metrem do centrum rozma-wialiśmy bardzo niewiele.Zapewnił mnie, że wszystko się ułoży,nikt spoza dzielnicy nie dowie się, gdzie będę, a istniała szansa, nikłaszansa, że to wszystko wyjdzie na dobre, że była to lekcja, którąpowinienem był dostać.- To będzie jak wyjazd na obóz - mówił ojciec, kiedy pociągskręcał w stronę ulicy Chambers.- Mnóstwo świeżego powietrza, biegania, przyzwoitego jedzenia.Poza tym będą cię trzymać w ry-zach.Może wpoją tobie i twoim przyjaciołom trochę dyscypliny, comnie się nie udało.- Będę za tobą tęsknił, tato - powiedziałem.- Daruj sobie te pierdoły - odparł ojciec.- Nie wolno ci myślećw ten sposób.Musisz być jak głaz.Nie wolno ci o nikim myśleć, onikogo się martwić.Tylko o siebie.To jedyna metoda, mały.Wierzmi, wiem, o czym mówię.Pozostałą część drogi przebyliśmy w milczeniu, wsłuchani w stu-kot wagonu.Na dwa miesiące przed trzynastymi urodzinami po raz pierwszyw życiu miałem opuścić dom rodzinny.*- Czy oskarżeni znają stawiane im zarzuty? - spytał sędzia.- Tak, Wysoki Sądzie - odparł adwokat tonem równie słabowi-tym jak jego wygląd.- Czy rozumieją je?- Tak, Wysoki Sądzie.Prawdę mówiąc, nie rozumieliśmy zarzutów.Poprzedniego wie-czoru adwokat poinformował nas, że zostaniemy oskarżeni zbiorczoo naruszenie nietykalności osobistej pierwszego stopnia.Oskarżenieo kradzież miało zostać wycofane w wypadku wszystkich opróczmnie, ponieważ właśnie moje działanie było początkiem całego zda-rzenia.- To jest najlepsze rozwiązanie, na jakie mogłem liczyć - po-wiedział nam adwokat, siedzący za zagraconym biurkiem w swoimjednopokojowym biurze.- Musicie przyznać, że to lepsze niż oskar-żenie o morderstwo z premedytacją, czego domagał się prokurator.- Prawdziwy z ciebie Perry Mason - stwierdził John, a w sekun-dę pózniej jego matka wymierzyła mu policzek.- Co to oznacza dla chłopców? - spytał ksiądz Bobby, ignorujączarówno policzek, jak i komentarz.- Dostaną rok - odparł adwokat.- Co najmniej.Lorenzo możedostać dodatkowo kilka miesięcy, ponieważ to on zainicjował całą sprawę.Z drugiej strony, może dostać mniej, ponieważ przy metrzepojawił się jako ostatni.To jedyna otwarta kwestia.- To nie był jego pomysł, tylko mój - powiedział Michael.- Liczy się nie tyle pomysł, co samo działanie - odparł adwokat.- Tak czy inaczej, chyba zdołam przekonać sędziego, żeby niezwiększał wyroku, z uwagi na młody wiek Lorenza.- Oni wszyscy są młodzi - powiedział ksiądz Bobby.- I wszyscy są winni - dodał adwokat, zamykając żółtą teczkę isięgając po papierosy.- Gdzie? - spytał ksiądz Bobby.- Gdzie co? - odpowiedział pytaniem adwokat, z papierosemmentolowym w ustach i zapaloną zapałką w palcach.- Gdzie ich poślą? - uściślił ksiądz Bobby z czerwoną twarzą idłońmi zaciśniętymi na kolanach.- Do którego zakładu? Któregowięzienia? W którym kiciu zamierzacie ich zamknąć? Czy terazjasno się wyrażam?- Wilkinson - odparł adwokat.- To poprawczak dla chłopcówna północy stanu Nowy Jork.- Wiem, gdzie to jest - powiedział ksiądz Bobby.- W takim razie wie też ojciec, jak tam jest - zauważył adwokat.- Tak - odparł ksiądz Bobby, a jego twarz pokryła się trupiąbladością.- Wiem, jak tam jest.Obejrzałem się przez lewe ramię i zerknąłem na rodzinę Caldwel-lów, siedzącą w pierwszych dwóch rzędach za stołem prokuratora.Stary Caldwell wracał w domu do zdrowia.Według diagnozy leka-rzy, którą dołączono do akt sprawy, Caldwell nigdy nie miał odzy-skać pełnej władzy w lewej nodze i do końca życia miał odczuwaćdrętwienie kończyn.Jego wzrok i słuch także ucierpiały.Każdy z nas napisał do niego krótki list, w którym wyznaliśmypanu Caldwellowi i jego rodzinie, jak bardzo nam przykro.Listydostarczył ksiądz Bobby.Wszystkie pozostały bez odpowiedzi.- Czy któryś z was chce coś powiedzieć przed ogłoszeniem wy-roku? - spytał sędzia, odsuwając na bok szklankę wody z lodem. - Nie, sir - zaprzeczyliśmy kolejno.Sędzia skinął głową i po raz ostatni zajrzał do notatek.Zbliżał siędo sześćdziesiątki, był niskim, przysadzistym mężczyzną o gęstych,siwych włosach i piwnych oczach, z których niewiele można byłowyczytać.Mieszkał na Manhattanie z drugą żoną i dwoma psami.Nie miał dzieci, był zagorzałym pokerzystą, a letnie wakacje spędzałna łowieniu ryb z pomostu swego domu w Cape Cod.Odchrząknął, upił wody, po czym zamknął teczkę.- Jestem pewien, chłopcy, że w tej chwili zdajecie sobie sprawęz powagi zbrodni, którą popełniliście - zaczął sędzia.- Stanowiła onapołączenie ostentacyjnego braku szacunku dla miejsca pracy jednegoczłowieka, w tym wypadku wózka z hot dogami, z przestępczymstosunkiem wobec bezpieczeństwa drugiego.W rezultacie, pierwszyzostał prawie zrujnowany, drugi zaś o mały włos nie stracił życia.Wszystko to dla jednego hot doga.W sali było gorąco, pociłem się pod koszulą i marynarką.Zaci-skałem dłonie i wpatrywałem się w dal.Słyszałem mamrotanie ludziza sobą.W tych, którzy siedzieli po prawej, słowa sędziego budziłylęk; ludzie siedzący po mojej lewej ręce oczekiwali na ogłoszeniekary.Matka Johna, siedząca obok mojego ojca, odmawiała różaniec,przesuwając powoli paciorki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •