[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Cicho, chłopie, usadzała Stefana, gdy zdarzyło mu się podnieść głos.Nie pyskuj mi tu, bobeze mnie z głodu i brudu byś zdech.Kupowała dla Stefana alkohol, chodziła na melinę doPypcia, wymieniała mięso na bimber pędzony przez Lepką, gdy wypił kartkowy przydział, a onco wieczór brał butelkę z kuchennej szafki tak, by żona nie widziała.Zamykał się z nią w pokoju,choć za nic nie przyznałby się, że woli pić właśnie tak, w swoim gniezdzie na kanapie, sam nasam ze swoim poczuciem wyrolowania i rwącym się wątkiem myśli.Ogłuszony alkoholemsoliter zasypiał, nie ssał go od środka i Stefan odpoczywał przez chwilę od tego wszystkiego, cookazało się ponad jego siły.Nie mówił żonie, że czasem, gdy ogląda program o pająkach alboaligatorach, zwierzęta wychodzą z telewizora, patrzą na niego, ale nie atakują, nie, chowają siępod wersalkę, za meblościankę, wciskają pod wykładzinę odłażącą przy ścianach.Nieuwierzyłaby mu.Zza zamkniętych drzwi słyszał ich głosy, żony i córki; zasypiał na przedprożujakiejś ważnej obietnicy, którą, wiedział to,powinien im złożyć.Czasem Jadzia wołała Dominikę i pokazywała jej na migi,przewracając oczami, jak śmiesznie taki chłop wygląda, gdy się upije i chrapie z otwartą gębą.Popatrz, córcia, zatykała Stefanowi nos palcami, a on wydawał z siebie chrapliwy, wilgotnyodgłos jak zarzynany kurczak.Pytał nieprzytomnie, co, Dziunieczka, i po chwili zaczynałchrapać z taką samą mocą, a żona i córka wycofywały się na palcach skręcane śmiechem.Stefan czuł się zupełnie bezsilny wobec dorastania Dominiki.Niemal przestał z niąrozmawiać, od kiedy skończyła trzynaście lat.Co w szkole, pytał, a córka odpowiadała, żedobrze, albo nic, gdy była w gorszym humorze, i zamykała się w swoim pokoju.Stefan próbowałnieraz posunąć się dalej w wychowawczych zapędach, a wtedy Dominika patrzyła na niego znieodgadnionym wyrazem twarzy, wzruszała kościstymi ramionami i podawała ojcu zeszyty wplastikowych okładkach.Stefan z poważną miną przeglądał polski, biologię, matematykę i niemogąc znalezć żadnego konkretnego punktu zaczepienia dla ojcowskiej troski o edukację córki,pytał, a tu co tak pokreśliłaś, albo narzekał na ośle rogi.Ucz się, ucz, bo nauka to potęgi klucz,powtarzał i oddawał jej zeszyty ani odrobinę nie bliższy odpowiedzi na nurtujące go pytanie, czyto możliwe, że córce się uda to, co jemu niezbyt się udało, czyli życie.W przeciwieństwie doJadzi, która ani na chwilę nie porzuciła marzenia o niemieckim zięciu i białym domu w jakimśpięknym Castrop-Rauxel, nie miał jasnego wyobrażenia, co udane życie mogłoby znaczyć wprzypadku Dominiki.Wypróbowywał w wyobrazni możliwe wersje wspaniałego życia, jakie ją czeka, ale nie znał wielu, a żadnego w szczegółach.Najbardziej podobał mu się obraz Dominikijako lekarki, takiej czystej i poważnej w białym fartuchu, ze stetoskopem na szyi, niczym doktorEwa z filmu w odcinkach, który bardzo lubił.Wyobrażał sobie, jak jego córka wypisuje receptyalbo woła, następny! do czekających w kolejce pacjentów, ale nie potrafił znalezć dla siebiemiejsca w tym obrazie.Miał tylko nadzieję, że soliter, który go pożera, nie jest zarazliwy.Poszedł kiedyś na zawody pływackie, w których brała udział Dominika, i spózniony tylkotroszkę, ale rześki, świeżo ogolony, wypachniony Przemysławką, dumny ze swojego trzezwegoojcowania niedzielnego, z zachwytem patrzył na dziewczynkę gotującą się do skoku na trzecimstanowisku.Wysoka i silna, miała ciało budyniowe jak jego Jadzia, wyraznie zaznaczone biodra iza luzny czepek, pod który schowała pasemko mokrych włosów, i widok ten, nie wiedziećczemu, wzruszył Stefana niemal do łez.Kibicował jej i był rozczarowany, gdy przegrała, dopókinie zdjęła czepka i nie przekonał się zawstydzony, że to nie była jego córka.Zauważył ją dopieroteraz.Szczęśliwa z wygranej, chuda jak patyczak, podskakiwała, wytrząsając wodę z ucha.Niktnigdy nie powiedział Stefanowi, co ojciec może robić z córką, która przestała być dzieckiem i niepozwala już gilgać się w kąpieli ani nie chce siadać mu na kolanach.Na ogół nie robił więc nic,patrzył na nią tylko zza muru milczenia.Oddałby jej nerkę, a nawet serce, gdyby była takapotrzeba, ale rozmawiać z nią nie potrafił.Aapał się na dziwnych myślach o jej zmieniającym sięciele, które kiedyś znał tak dobrze, że nadał żartobliwe imiona wszystkim jego częściom.Całował główkę- makówkę,rączki-bolączki i nóżki jak u papużki.Cipkę, której nie dotknąłby za nic, nawet gdyDominika była sikającym w pieluchy oseskiem, nazywał pierożkiem, bo wszystko, co cenne,kojarzyło mu się z jedzeniem.Jeszcze rok, dwa temu córce nie przeszkadzała jego obecność włazience, ale gdy niedawno wszedł umyć ręce, fakt, że trochę był podpity i nie zapukał, rozdarłasię jak stare prześcieradło.Co powiedział? Co powiedział, gdy zobaczył stojącą nagotrzynastolatkę z piersiami jak mirabelki, kochaną i zupełnie obcą, niemal tak wysoką jak on?Powiedział, że niedługo pierożek zacznie się zaczerniać.Tak jakoś wyszło, gdy wzrok ześlizgnąłmu się po płaskim brzuchu córki i zatrzymał na wypukłym, łysym lub prawie łysym wzgórku.Nie miał złych intencji, w końcu to jego dziecko, a on jest ojcem, a nie jakimś zboczeńcem.Niejasne poczucie winy nie opuszczało go jednak, a obraz obnażonej córki wracał podpowiekami, uporczywy jak chęć, by się napić.Dominika kilka dni po tym, jak wyrzuciła ojca złazienki, znalazła w kieszeni kurtki opakowanie truskawkowych mentosów, które można byłokupić tylko w Peweksie w wałbrzyskim rynku albo w Enerefie.Wyssała od razu wszystkiedropsy o gładkiej powierzchni i niebiańskim smaku, bo cóż więcej mogła zrobić urażonadziewczynka łakoma na słodkie.Jej przerażające rośniecie wzdłuż szło w parze z ogromnymapetytem na słodycze.Odgarniała z twarzy włosy w kolorze czarnej kawy i myszkowała poszafkach w poszukiwaniu choćby paru rodzynek albo resztki wiórków kokosowych, które możezostały po pieczeniu świątecznych ciast.Jadzia miała wrażenie, że włosy córki rosną tak szybko,jak znikały w jej ustach łyżki pełne kremowej masy krówkowej z rozpuszczonego na patelnimasła, mleka i cukru, widelce kiszonej kapusty z cukrem, ocukrzone cząstki jabłka, miażdżone zkońskim chrzęstem kostki cukru.Cukier przetwarzał się w ciemny karmel, którego nitkiwyrastały z głowy Dominiki i gęste, duszące rozpełzały się po całym domu.Gdy Jadzia nadranem wstawała do łazienki, czuła, że zasnuty jest nimi cały przedpokój, osiadały na jej twarzyniczym pajęczyna i owijały się wokół nóg.Co za buszmenka! Jadzia starym zwyczajem kładłasię przy córce, by uniknąć dzielenia wersalki pod wodospadem z pijanym Stefanem, ale czuła, żejest tam dla niej coraz mniej miejsca.Kościste kolana i łokcie zostawiały siniaki na jej ciele.Zniknął dziecięcy zapach, który tak lubiła, i gąszcz na głowie Dominiki zaczął wydzielać woń przypalonego cukru i wilgotnej ściółki.Jadzia znała ten zapach.Tak pachniało w kuchni jejmatki, Zofii, w Zalesiu, gdy po wielkanocnym pieczeniu otwarło się okna na las  jedyny czas,gdy prawie nie było czuć octu.Iwona Zledz, która chciała być fryzjerką, mówiła, że włosy Dominiki są niepodatne [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •