[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ta ziemia była jeszcze ciepła, pulchna i miękka.Nie więziła nóg, jak piasek na wydmie, lecz je ogrzewała delikatną głębią swoją.Stopy panny Joanny, obute w pantofle, zupełnie ginęły w roli.Obydwoje nie zwracali na ten szczegół uwagi, ale o nim dobrze wiedzieli.Z szarej gleby zaczęła się dźwigać w górę jej barwa, zaczęła wchłaniać połyskujące przed chwilą kolory lasu i słać dokoła, daleko i blisko, zmrok cichy,zmrok ciepły, zmrok wonny.- Nie powiedziałem wtedy - rzekł Judym - dlaczego pani zwróciła na mnie uwagę, gdy jechaliśmy tramwajem w stronę ulicy Chłodnej.Otóż mnie się zdaje, że wiem.- Pan to wie?- Tak, wiem.- Bardzo jestem ciekawa.- Pani musiała wówczas po prostu przeczuć.:- Co przeczuć?- Wszystko, co ma nastąpić.- Cóż takiego?- Że to ja właśnie będę mężem twoim.Panna Joanna nie okazała zdziwienia.Szła w spokoju.Blada jej twarz wydawała się uśpioną.Judym nachylił się ku niej.- Czy aby dobrze, czy z rozwagą pan to czyni?- mówiła cichym, głębokim głosem.- Niech pan dobrze nad tym pomyśli.- Już wszystko przemyślałem.To twarde oznajmienie istoty rzeczy nie wyrażało, ale dźwięk jego był tak decydujący, że panna Joasia nic nie odrzekła.Judym teraz dopiero uczuł, jak bezgranicznie jej pragnął.Wszystko zginęło mu z oczu Mrok wdarł się do głębi duszy i wszystko w niej zgasił.Zdawało się, że opór miękkiej, głębokiej ziemi, w której nogi brodziły, nie ma końca, że ciągnie się setki godzin.Szary zmierzch, to pożądliwe zrzekanie się światła, sprawiało dziką rozkosz.Był to niewiadomy żywioł, który zdawał się rozdymać w jakiś płomień i poprzedzać tę świętą, boską, tajemną noc, jak krzyk wesoły wołający w szerokiej pustce nad ziemią.Prawą ręką Judym objął swą „żonę” i lewe ramię jej uczuł na swej piersi, a głowę tuż przy policzku.Schylił się i zanurzył usta w bujne, wzburzone, czarne włosy dziewicze, owiane czymś pachnącym.Łzy płynęły z jego oczu, łzy szczęścia bez granic, które zamknięte jest w sobie i którego już się nie doświadcza po wtóre.Wzdrygnęli się, gdy stopy ich uczuły grunt twardy na skraju lasu, ale nie zwolnili kroku.W gąszczu sosen stała już ciemność jak czarny marmur, którą kiedy niekiedy niby złota żyłka przecinał lecący robaczek świętojański.Wzrok ich spostrzegał te złote nici i omijając świadomość umieszczał piękny, nikły ich półblask na wieczne czasy w pamięci jak drogocenny skarb życia.Było tak cicho, że słyszeć się dawał jakiś odległy, odległy szmer wody, gdzieś sączący się z upustu.Pannie Joannie wydało się, że ten głos coś mówi, że to on woła.Podniosła głowę, żeby usłyszeć.Wtedy uczuła na swych wargach niby rozżarzone węgle.Szczęście jak ciepła krew wpłynęło do jej serca falą powolną Słyszała jakieś pytania, słowa ciche, święte, spod serca.W ustach swych wyrazów znaleźć nie mogła.Mówiła pocałunkami o głębokim szczęściu swym, o dobrowolnej ofierze, którą witała [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl


  • php include("s/6.php") ?>