[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Choć śmierć Jej była zasłużoną karą,Lecz jej niewierność, była dla mnie wiarą,Bo mnie oddała serce, skarb sieroty,Jedyny, którym nie rządzą despoty.Ach! późnom przybył, nie mogłem jej zbawić,Mogłem jej tylko małą ulgę sprawić,Mogłem w ślad za nią jej wroga wyprawić.Jego śmierć lekka — ale jej męczeństwoByło dla myśli mych takim straszydłem,Że w końcu ludziom i sobie obrzydłem.On zginął słusznie — zrządzeniem wyroków,On wiedział o tym od swoich proroków,Których słuch wieszczy śmierć przeczuwa w daliI słyszy wystrzał wprzód, nim broń wypali;Zginął śród bitwy, zgiełku i hałasu,Bez mąk, bez bólu — cierpieć nie miał czasu.Raz tylko wezwać Mahometa zdołał,Raz tylko w niebo o pomstę zawołał.Poznał mnie w tłumie, lecieliśmy cwałem,On poległ — długo nad leżącym stałemI duszy jego ujścia pilnowałem.Konał jak tygrys pokłuty od szczwaczy,Lecz nie czuł tego, co czuję — rozpaczy!Szukałem w licu sinem, krwią nabiegłem,Znaków boleści — żadnych nie dostrzegłem.Rysy, śmiertelną okryte ciemnotą,Jeszcze wściekłością tchnęły — nie zgryzotą.Cóż bym dał za to, gdybym w jego twarzyMógł widzieć rozpacz ginących zbrodniarzy!Widzieć, jak późna, niedołężna skruchaZ konającego wywołuje duchaZbrodnię — i nie chce zbrodniarza rozgrzeszyć,Nie może zbawić, a nawet pocieszyć.* * *W krainach zimnych i serca są chłodne,Uczuć prawdziwej miłości niegodne.W moim gorącym sercu czucia mojeWrzały jak w Etnie płomieniste zdroje.Nie umiem nucić w żałosnych piosenkachO lubych więzach i okrutnych wdziękach.Jeśli krwi burza, oczu błyskawica,Ust nieme drżenie, mieniące się lica,Serca katownia i głowy szaleństwo,Śmiałość w zamiarach i w spełnieniu męstwo,Pierś chciwa zemsty, dłoń zbrojna kindżałem,Wszystko, co czułem i co dokonałem,Jeśli to znakiem kochania — kochałem!Nie wiem, co wzdychać i skargi wywierać,Wiem, jak wzajemność zyskać i umierać.Umrę, lecz pierwej rozkoszy użyłem,Niech co chce będzie — szczęśliwy już byłem.Mamże kląć losom? —jam sprawca mej doli,Ja chciałem cierpieć, nie zmieniłem woli;Dziś wróć mi dawne trudy i rozkosze,Jam gotów znosić, co zniosłem, co znoszę.Gotów żyć znowu, jakeśmy z nią żyli,Gotów na wszystko — prócz śmierci Leili.Życia mojego żałować nie warto,Żałuję życia, które jej wydarto.Ona śpi, falmi nakryta chłodnemi!Ach! czemuż grobu nie miała na ziemi,Czemuż to serce schorzałe nie możeZnaleźć i dzielić jej podziemne łoże? —Ach! był to anioł życia i światłości,Widzę go dotąd, w oczach moich gości,Krąży wkoło mnie, wabi mnie i nęci,Moja zaranna jutrzenka pamięci! Zaiste, miłość jest świętym pożarem,Iskrą zatloną w ogniach nieśmiertelnych,Aniołów dobrem, Wszechmocnego darem,Balsamem rajskim dla serc skazitelnych.Pobożność duszę w niebiosa porywa,Ale z miłością niebo w duszę wpływa;Uczucie, które bóstwem zapalamy;Które wytrawia wszystkie myśli plamy.Jest to promyczek wszechtwórczego słońca,Korona, duszę wokoło wieńcząca.Wyznam, że moja miłość była inna,Była zbyt ziemska, ludzka, nawet gminna.Jam grzesznik, ojcze — lecz ona niewinna.Ach! ona była mą gwiazdą polarną,Zgasła, któż teraz oświeci noc czarną!Ach! gdyby jeszcze weszła mi pogodnie,Wiodła mnie znowu, chociażby na zbrodnie!Bo cóż dziwnego, że kto wraz postradaI całe szczęście, i wszystkie nadzieje,Pokornie głowy pod wyrok nie składa,Ale klnie losom i z bólu szaleje,I w zbrodniach szuka męczarniom ulżenia,A zwiększa tylko winy i cierpienia?Ach! serce chore na wewnętrzne ranyNie dba na żaden cios zewnątrz zadany!Kto raz spadł z niebios, już się nic nie lęka,Mniejsza, gdzie spadnie, wie, że wszędzie męka.Widzę, kapłanie, że tobie obrzydłem,Drżysz i odwracasz oczy pełne trwogi;I tegom dożył! żem stal się straszydłem,Jestem dla ludzi jako ptak złowrogi.Prawda, że miałem drapieżność jastrzębia,Żem latał niszcząc i lejąc krwi strugi,Alem się uczył kochać od gołębia,Umrę nie znając, co kochać raz drugi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl