[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W chłodnym, pustym pokoju nie ma o czym rozmawiać: hiacynty wodnerosnące w żółtej czarze, porcelanowo błękitne niebo, płynące obłoki, strachzapalający się i gasnący w oczach.Kiedy się uśmiechał, strach odlatywałstrzępami jasności, krył się w wysokich chłodnych rogach pokoju.Co41 mogłem powiedzieć, czując wokół śmierć, widząc ulotne obrazy pojawiającesię przed zaśnięciem? Wyślą mnie jutro do nowego sanatorium.Przyjedz mnie odwiedzić.Będę tam sam.Rozkaszlał się i zażył tabletkę kodeiny. Wiem, doktorze, to znaczy, dowiedziałem się, czytałem i słyszałem nie jestem fachowcem ani go nie udaję  że leczenie sanatoryjne w dużejmierze zastąpiono, a przynajmniej uzupełniono chemioterapią.Czy wyrażamsię ściśle? Proszę mi powiedzieć z całą otwartością, jak człowiek człowiekowi,jakie jest pańskie zdanie o zaletach i wadach leczenia sanatoryjnegoi chemioterapii? Czy jest pan zwolennikiem którejś z owych metod?Brązowa indiańska twarz lekarza jest beznamiętna jak twarz dealera. Pełna nowoczesność, jak pan widzi. Wyciąga siną dłoń,świadczącą o chorobie układu krążenia. Aazienka.bieżąca woda.kwiaty.wszystko. Kończy z triumfalnym uśmiechem:  Napiszę panulist. List? Do sanatorium?Doktor mówi z krainy czarnych skał i wielkich fosforyzującychbrunatnych lagun. Umeblowanie.nowoczesne i wygodne.Naturalnie też pan takuważa.Carl nie zauważył sanatorium, zamaskowanego fałszywą fasadąz zielonej sztukaterii.Na szczycie widać skomplikowany neon, martwyi złowieszczy na tle nieba, czekający na zmrok.Sanatorium wzniesiono nawielkim wapiennym wzgórzu porośniętym drzewami owocowymi i winoroślą.W powietrzu czuć było ciężką woń kwiatów.Commandante siedział przy długim stole pod ścianą winorośli.Nie robiłabsolutnie nic.Wziął od Carla list i przeczytał go, poruszając bezgłośniewargami.Nadział list na gwózdz nad ustępem i zaczął pisać w księdze pełnejliczb.Pisał i pisał.W głowie Carla eksplodowały cicho ułamki obrazów.Nagle ujrzałsamego siebie siedzącego w jadalni.Przedawkowanie heroiny.Potrząsnęłanim gospodyni, która podsuwała mu pod nos filiżankę gorącej kawy.42 Przed domem handluje stary ćpun przebrany za świętego Mikołaja. Walczcie z gruzlicą, chłopcy!  szepce bezcielesnym głosemnarkomana.Chór Armii Zbawienia złożony z homoseksualistycznychtrenerów piłkarskich śpiewa:  In the Sweet Bye and Bye.Carl wraca na ziemię: wizja urywa się. Oczywiście mógłbym go przekupić.Commandante stuka w stół palcem i nuci  Corning Through the Rye.Daleko, pózniej blisko, niczym syrena przeciwmgielna na ułamek sekundyprzed straszliwym zderzeniem.Carl wyciąga z kieszeni banknot.Commandante stoi koło ogromnejściany szafek i skrytek.Patrzy na Carla chorymi, umierającymi oczyma,w których odbija się twarz śmierci.Wciąż czuć zapach kwiatów, a banknotwystaje do połowy z kieszeni.Carlowi robi się nagle słabo, wstrzymujeoddech, zastyga mu krew w żyłach.Jest w wielkim stożku lecącym spiraląw dół ku czarnej otchłani. Chemioterapia?Krzyk wydobywający się z jego ciała płynie przez puste szatniei koszary, stęchłe hotele w uzdrowiskach, widmowe, rozkasłane korytarzesanatoriów przeciwgruzliczych, mruczące, szare domy dla starców, wielkie,zakurzone magazyny, zrujnowane portyki i brudne arabeski, żelazne pisuaryprzeżarte przez mocz miliona krasnoludków, opuszczone, zarośniętezielskiem wychodki z zapachem rozkładających się gówien, melancholijnydrewniany fallus na grobie umierającego narodu, rozlewiska brunatnej rzekiz dryfującymi drzewami.W gałęziach kryją się zielone węże, smutnookielemury obserwują brzeg, a w powietrzu słychać szelest sępich skrzydeł.Nadrodze leżą podarte prezerwatywy i puste pojemniki po heroinie. Moje meble.Twarz Commandante płonie niczym stopiony metal.Jego oczy gasną.W pokoju czuć powiew ozonu. Wszystko nowoczesne, znakomite.Kiwa idiotycznie głową i z ust cieknie mu ślina.O nogawkę spodniCarla ociera się żółty kocur i wybiega na betonowy balkon.Po niebie płynąobłoki.43  Mógłbym wycofać swój depozyt.Otworzyć gdzieś niewielki interes.Kiwa głową i uśmiecha się jak nakręcana zabawka. Joselito!!!Chłopcy unoszą głowy znad gry w kulki, znad kapsli i świecidełek,a imię odbija się echem po ulicy i powoli cichnie. Joselito!.Paco!.Pepel.Enrique!.W ciepłym nocnym powietrzu rozlegają się melancholijne chłopięceokrzyki.Neon porusza się niczym drapieżnik i wybucha błękitnympłomieniem.CZARNE MISO Jesteśmy kumplami, co?Młody pucybut uśmiechnął się uwodzicielsko i spojrzał %7łeglarzowiprosto w oczy, oczy martwe, podwodne, pozbawione ciepła, żądzy, nienawiściczy innych emocji, jakich chłopiec sam doświadczył albo widział u znajomychludzi, oczy zimne i napięte, bezosobowe i drapieżne.%7łeglarz pochylił się i dotknął palcem przedramienia chłopca. Gdybym miał takie żyły, synu, niezle bym się zabawił!  odezwał sięmartwym szeptem narkomana.Roześmiał się czarnym owadzim śmiechem, który zdawał się służyćorientacji w przestrzeni niczym pisk nietoperza.Zaśmiał się trzy razy.Umilkłi znieruchomiał, wsłuchując się w siebie.Jego anteny radarowe odebrałyniemy sygnał maku.Wygładziły mu się zmarszczki na twarzy: żółtej,woskowej, ze sterczącymi kośćmi policzkowymi.Odczekał pół papierosa.Potrafił czekać.Ale w jego oczach płonął odrażający suchy głód.Odwróciłpowoli głowę w stronę mężczyzny, który wszedł przed chwilą do kawiarni [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •