[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chwalił ci on mnie niby z tak bardzo dobrego i litościwego serca, ale wiedział otym dobrze, iż się królowi podobać nie mogło, com czynił dla tych, którzy muniechęć jawną okazywali.Pan nasz właśnie za żonę był na Tęczyńskiego zażalony, a Długoszowiprzebaczyć nie mógł, bo mu przypisywano wszystek opór kapituły, która gosłuchała i szanowała, jeszcze z czasów kardynała będąc do tego nawykłą.Powróciwszy z Niepołomic król, gdym mu się na oczy nastręczył, nie rzekł minic, ale też, przeciw zwyczajowi swojemu, nie dał mi dobrego słowa ani wejrzećchciał na mnie.Lecz że tych czasów trosk miał wiele i chmurny chodził, niezważałem na to.W parę dni potem ochmistrz, starszy nad nami, wołać mniekaże do siebie. Lubiał mnie dosyć.Tylkom wszedł, pojrzałem mu na twarz, którą miał zawszeprzezroczystą taką, iż w niej czytać było można, zmiarkowałem zaraz, że cośzłego nade mną zawisło.Milczał chwilę włosy pocierając.- A co, Jaszko - odezwał się z wolna - niedobrą ci wieść mam zwiastować.Ukrólaś łaskę stracił.Załamałem ręce.- Tak jest - dodał.- Wiesz, że u pana naszego co raz rzecze, to nieodwołane.Wie król, żeś się wmieszał z Tęczyńskimi do zwady z mieszczanami i starostęratował, żeś od niego łańcuch dostał, żeś księdzu Długoszowi biegał donosić, cotu o nim na zamku mówiono.Dziś z rana nakazał mi król, abym cię ze dworuodprawił.- Ma on przyjaciół snadz dosyć, opieki mojej nie potrzebuje.Wypłaćcie mużołd, dajcie na drogę i niech nie przychodzi mi na oczy ani żegnać się ze mną.Niech sobie idzie, kędy chce, wiedzieć o nim nie chcę.- Wstawiałem się za wami - mówił dalej ochmistrz - ale na próżno.Pan słuchaćnie chciał.Sam winieneś, Jaszku, sam.a straciłeś więcej, niż myślisz.Azy misię z oczów polały, stałem niemy.Wiedziałem i ja, że ten wyrok był nie do odwołania, i domyślałem się, komumgo był winien.W jednej chwili z bezpiecznego żywota pod skrzydłem pańskim przechodziłemdo najstraszniejszego sieroctwa i niedoli.Wiedzieli wszyscy, żem u króla naopiece był, precz odpędzony nie mogłem się spodziewać, aby mi kto dałprzytułek.Musiano mnie posądzić o to, żem się łaski pańskiej stał niegodnym.Nawet gdybym winnym był, kara mnie spotkała nad miarę ciężka.Mogłem ci korzystając z niełaski króla do Tęczyńskich iść, a byliby mniechętnie, na przekór jemu, przygarnęli, alem tego uczynić się wzdragał.Pochlebiałem sobie, że się król pózniej ulituje nade mną.Z żołdu, który mi wypłacić miano, wprawdzie przez czas jakiś żyć mogłem, a wostatnim razie i ów nieszczęsny łańcuch starosty sprzedać, ale wszystko to niestarczyło.Coś postanowić, życie jakieś nowe rozpocząć trzeba było, a nie wiedziałem,dokąd i jak się obrócić.Powołania w sobie nie czułem naówczas żadnego.Wyszedłszy od ochmistrza, wprost do izby naszej powlokłem się, aby zabraćwęzełki moje, bom wiedział, że tu mi długo pozostać nie dadzą.Ludzie zaraz podpatrzyli, że ściągam rupiecie i chodzę jak struty.Dowiedziałsię Zadora i jak burza wpadł.Rzuciłem mu się na szyję, opowiadając, co mnie spotkało.- Sprawa to Rożyca - rzekł - nie ma co nawet jej dochodzić.Już my mu tu,mimo jego psich umizgów, taką łaznię zgotujemy, że jej długo nie strzyma.Aleco to wam pomoże, iż on stąd wyleci.- Co z sobą myślisz czynić? - zapytał Zadora. - Uderzyło to we mnie jak piorun niespodzianie - odpowiedziałem - myślizebrać nie miałem czasu.To tylko wiem jedno, iż za Tęczyńskich ukarany, choćdo nich serca nie mam, nie udam się ku nim.W mieście będę szukał sobiechleba kawałka, bakałarstwa, pracy jakiej, a bodaj się i rzemiosła uczyć.Zakrzyczał Zadora na mnie:- Gdybyś się tego dopuścił, znać bym cię nie chciał! Możesz u szlachcicarycersko służyć jako zaciężny; a gdy raz ręce sobie zmażesz rzemiosłem, tośprzepadł.Pisać i czytać umiesz, a łaciny dobrześ liznął, prosta rzecz, że sutannęwdziejesz.Toć już lepiej, gdyby innego się nic nie znalazło.Na to ja głową potrząsałem, bom się nie czuł stworzonym na księdza.- Chociaż król, gdy raz słowo rzecze, nigdy go nie odwołuje - dodał Zadora - nieoddalaj się z miasta.Przesiedz jakiś czas bodaj u Krzaczkowej w komornym.My tu za tobą się wstawić nie wstawić, ale coś uczynić spróbujemy.KromRożyca nieprzyjaciół nie masz.Tegoż dnia wieczorem ze łzami na oczach z zamku się wyniosłem, tak abyludzie nie spostrzegli, gdym wychodził i nie urągali się, a nie dopytywali.Nadworze tylko o tym mówiono; poczuł zaraz Rożyc, iż go posądzono, chciał sięoczyszczać, ale nikt z nim nawet nie mówił, odwracali się wszyscy od niegomilczący.Nie czyniono mu wymówek żadnych, ale też ich i słuchać niechciano.Zadora, który do mnie zabiegał, opowiadał mi potem, że Rożyc do króla skarżyćsię chodził, na co mu on odparł:- Kiedy ci tu zle, ruszaj z Bogiem.Co mi do uszu podałeś, bezkarnie ujść niemogło, a niemniej zdradziłeś towarzysza i przyprawiłeś go o zgubę.I Rożyc tedy wkrótce po mnie się ze dworu wynosić musiał, alem ja z tegopociechy nie miał.Pierwszych dni, gdy mnie to srogie spotkało nieszczęście, siedziałem uKrzaczkowej w nędznym jej dworku, przybity, pognębiony tak, że z miejsca sięnie ruszając, jak padłem na ławę, tak cały boży dzień z niej nie wstałem.Krążyły mi myśli wszelakie po głowie, a jedna się drugiej nie trzymała [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •