[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- A, bodajcież, bodajcie! - zerwał się Węgier.- Ja czasu nie mam! Po co mi totwoje śniadanie, my go jeść nie będziemy.Wtem jakby się rozmyślił nagle, spojrzawszy na Wojtaszka.- Ha, pal cię diabli! - zawołał.- Kiedy już gotowe, coś miał dać, przynosić każ ażywo! Szkoda wyrzucać za okno.- Po pieczeni palce sobie oblizywać będziecie! - rzekł Ormianin.Na nowo tedy siedli jeść, przy czym Cobar, nie przestając, nalewał.Wśród jedzenia i popijania zażądał pieśni Węgier; Wojtaszek począł najlepszymswym głosem nucić, że w istocie słuchać było czego.- Wam bo nie gdzie indziej, tylko u króla na pokojach pieśni zawodzić! -wykrzyknął zachwycony Węgier i dobywszy mieszka, kilka węgierskichdukatów na przypieczętowanie słów swoich mu ofiarował.Wojtaszkowi dusza się radowała.- Miłościwy panie! - zawołał.- Alem ja na usługi króla gotów całym sercem.ino rozkazujcie, jam wasz.Tymczasem o wczorajszym ani słowa, jakby Cobar zapomniał o tym i niemyślał.- Daję wam słowo - rzekł - miejsce przy dworze z jurgieltem jakbyście w rękumieli.Ale mnie pilno! Jechać muszę! Godzina pózna! Wołać gospodarza.Dawaj rachunek, zbójco!Rachunek tedy z Ormianinem czynić mając, sięgnął Cobar do kieszeni,pugilaresik wczorajszy dobył i począł go przeglądać.- Ach! - zawołał nagle, ukazując Wojtaszkowi jego notatkę.- Na śmierć o tymzapomniałem.Czytajże, coś mi to wczoraj tu napisał.hę? Miałeś mi jakąśhistorię o Zborowskich opowiedzieć, dla króla jegomości ważną?Tego Wojtaszkowi potrzeba było, czekał tylko i trwożył się, czy Cobar nie puścisprawy w zapomnienie.- Gotówem - odparł natychmiast - gotówem słowa dotrzymać, ale miłościwypanie, ni mniej, ni więcej, ja głowę moją ważę, bo z panem Samuelem sprawa az szatanem lub oprawcą, wszystko jedno.Nie gubcie mnie, jeżeli nie maciemocy ani uczynić, co mi obiecujecie, ani mnie od okrutnej pomsty obronić.Widzę ja wprawdzie, że możnym jesteście, ale mało na tym; nie wiem, czy dokróla przystęp macie i czy mi wyrobicie, coście przyrzekli.- Masz na to rękę moją - odparł Cobar.- Słuszna rzecz, że się lada komu niechcecie zwierzyć.Ja się zowie Cobar, mogliście słyszeć o mnie, bo przy osobiekróla stoję, mam jego zaufanie i teraz oto z panem Zybergiem do wojska naPodole jestem wysłany.Ufa mi pan mój, możesz i ty mnie zawierzyć! Mówśmiało, ale prawdę, ja za łaskę królewską ci ręczę, bo jak srogim jestnieprzyjaciołom swoim, tak dla wiernych umie być łaskawym. Wojtaszek w ramię go pocałował.- Miłościwy panie - odparł - nic wam nie zataję.Panowie Zborowscy,szczególnie dwaj, dawny pan mój Samuel i pan podczaszy Krzychnik,naposiedli się, aby króla trucizną zgładzić, a hetmanowi zasadzkę gotują, zktórej żyw nie wynijdzie.Każdy jego krok śledzą i wiedzą.Ale to, co ja nawiatr mówię, azali mnie małemu człeku uwierzycie, rzecz dla was wątpliwabędzie zawsze, a ja chcę pokazać czarno na białym, dowodnie, że nie darmomówię to przeciwko nim.- Jakim sposobem? - przerwał Cobar zdumiony.- Listy wam wykradnę i przyniosę, które pan Krzychnik do Samuela pisywał ipisze - rzekł Wojtaszek.- W listach tych wszystko stoi.będziecie je widzieli inoriginali, gdzie i o truciznie mowa, i o obmyślonej napaści.Zdumiał się nadzwyczajnie Węgier, ale zarazem uradował.- Jakim sposobem myślicie dostać tych listów? - zapytał.- Będę głowę ważył - odparł Wojtaszek - bo sądzę, że przecie mnie za to nieopuścicie i nie wydacie oprawcy.Wprost pojadę stąd, gdzie wiem, że listy są, idali Bóg, to je pochwycę i przywiozę.Pot mu z czoła spływał, gdy to mówił.- Jeśli się pan Samuel zawczasu opatrzy - dodał - żem listy skradł i pogoni zamną, wy listów pozbędziecie, a ja życia, bo jemu człowieka zabić, jak drugiemuwróbla.- Cóż więc chcesz? - zapytał Cobar.- Pojadę sam - odparł Wojtaszek - bo inaczej nie może być.Zastanę go, czy nie,listy tam są.Może mnie jakich godzin kilka strzyma, ale w powrocie trzeba,abym miał o kogo się oprzeć, bo uchowaj Boże.nagna mnie.Nie dokończył lutnista.- Koni pięć albo sześć - rzekł Węgier, namyśliwszy się - mogą ci towarzyszyć.Dam ludzi najlepszych, pokierujesz nimi, jako sam chcesz, ale nie baw się, bo jateż czasu nie mam, a to sprawa taka, że jej na półmiski rozkładać niezdrowo.- Będziecie czekali we Lwowie? - zapytał Wojtaszek.- Co robić! Muszę - rzekł Cobar.- Gdy o życie króla idzie, wszystkie innesprawy, by najpilniejsze, na bok muszą ustąpić.Jedz a powracaj.Węgrowi się nie bardzo może chciało na Zyberga dowództwa zdawać i zamiastna wojnę iść, siedzieć bezczynnemu w gospodzie, lecz rzecz była, jak naówczasmówiono, gardłowa.Wojtaszek mało czasu miał do rozmyślenia się, wiedział z doświadczenia jedno,iż Samuel go potrzebował, im dłużej był pozbawiony, tym więcej za nim tęskniłi do łaski zawsze, nałajawszy i nagroziwszy, przypuścić był gotów.Na to więcrachował na pewno.Nie mógł przypuścić, aby mu w duszy czytał pragnienie zemsty i na pół jużdokonaną zdradę.Sumienie bynajmniej lutniście nie dokuczało.Wyliczałwszystkie męczarnie, jakie ponosił od dzieciństwa, znęcania się, szyderstwa; wiedział o wszystkich zbrodniach swego pana i wyobrażał sobie, iż go Pan Bógza narzędzie kary wybrał sobie.Jeśli go na chwilę litość objęła, wnet sobie przypominał, co cierpiał.- Nie daruję - powtarzał - niech łotr i zbój ginie.! Ojciec pięknej Anusi! - śmiałsię gorzko.- A tak? A ona lepsza od niego? Ona by mnie na pal dała wbić ichodziła patrzeć, śmiejąc się, jak będę konał, alboby za żebro na haki powiesićkazała i napawała się jękiem, wołając, abym śpiewał! Znam ci ją i wiem, co sięw jej sercu dzieje.Nie przebaczy mi nigdy, żem ją, nocką napadłszy, wyściskał,a obronić mi się nie mogła, a skarżyć się wstydziła.Teraz mi w oczy pojrzeć nieśmie, gdy ja jej śmiało patrzę.Jaszczurka! A wprzódy mnie tym wzrokiemwabiła i kłamała.a płakała, gdym śpiewał.Tyle razy już Wojtaszek z panem zrywał i godził się, zbity, spod jego obcasówkutych wychodził poraniony, a potem do łask powracał.Zdawało mu się, że iteraz, gdy się pokaże, ukorzy, do nóg schyli, zaśpiewa, wszystko znów pójdziew zapomnienie.Szło tylko o to, jak zastanie Samuela.na pijaństwie, czy na pokucie; nazgryzotach, czy szalejącego.Z dwojga wolał go przy stole i po pijanemuwidzieć, niż z sumieniem się borykającego.Nie wiedział nawet, czy był w Białym Kamieniu.Gdyby go nie zastał, mógłBoksicki lub inny który zasadzić go do czabanki.Na pół drogi porzuciwszy swoich towarzyszów, których w małej gospodzie podlasem umieścił, polecając im, aby konie mieli każdego czasu gotowe, i gdybyprzybył, zaraz z nim dalej pędzić mogli, sam Wojtaszek pod wieczór umyślniesię opóznił do dworu.Pomyślał sobie, że najbezpieczniej może będzie podkraść się niepostrzeżonemu.W częstokole, który otaczał dwór, znał miejsca, gdzie koływyjąć było łatwo i wcisnąć się do środka.Mógł więc, bo psy na niego ujadać nieważyły się, po cichu pode dwór się wkraść, do Motruny do okna zapukać i u niejsię ukryć.Ona mu usłużyć musiała, tego był pewnym.Tak i uczynił.Konia spętanego puścił na łączce, siodło i rząd przychował wdole, o którym wiedział, że go tylko lisy znały, a sam już o gęstym zmrokuznalazł się pod opasującym dwór częstokołem.W domostwie jasno było i gwarno, co dowodziło pana w domu, a o tej godziniegwar znaczył, że u stołu pił i zabawiał się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •  

     

    de("s/6.php") ?>