[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Coraz to ktoś sam lub w kilku ich szło po lasach za Piastunem, zawsze nadaremnie.Młodego tylkosyna, jakoby zakładnika, trzymano sądząc, że łatwiej tym sposobem ojca starego, który do jedynakaprzywiązanym był, do powrotu zmuszą.Lecz ani w lesie znalezć, ani go w zagrodzie, około której czatowano, przydybać nie mogli.Upłynęło tak całych sześć dni, gdy około grodziska zjawiła się wędrująca wiecznie Jaruha.Od czeladzi, która przy koniach stała, dowiedziawszy się, że Piastun uszedł w lasy i w nich się ukrywał,rozśmiała się starucha, nie wierząc temu, żeby ludzi tylu w pogoń za nim posyłanych z niczym wróciło.Szła zatem do Zcibora i starszyzny, którzy na nią i patrzeć, i mówić z nią nie chcieli.- A ja go tu przyprowadzę - rzekła.- Lasów pewnie lepiej nie zna nikt ode mnie, com nieraz obok zniedzwiedziem pod kłodą nocowała; przede mną się on nie skryje, ja go znajdę.Tym bardziej że się z niej śmiano, starucha się uparła iść, Piastuna szukać, a że tak pewną siebie siębyć zdawała i drudzy pomyśleli w końcu, że bez przyczyny to być nie może, młodszych dwu z dala zanią pociągnęli.Jak dzień, z grodziska ruszyła Jaruha wprost się ku lasom kierując z takim bezpieczeństwem, jakbyzawczasu wiedziała, gdzie ma szukać kryjówki starego bartnika.Idący za nią z trudnością moglipodążyć i przedrzeć się przez gąszcze, wśród których ona dróżyny przez zwierza dzikiego wydeptaneznała jak swe własne.W wielu miejscach puszcza, jak zasiekami, zawalona była połamanymi wichrem istarością drzewami, które całe wały nieprzebyte stanowiły, porosłe gęstymi chwasty i puszczającymi sięna próchnie krzewami.Przebywać było trzeba moczary, gniłe strumienie leśne, niziny wodą zzieleniałązalane.Spod stóp wyskakiwały spłoszone dzikie stworzenia, z trawy nagle do góry podnosiły głowywęże ogromne.%7ładen z nich jednak nie rzucił się na Jaruhę, która do nich jakimiś dziwnymiprzemawiała słowami.Około południa stara na kłodzie siadła spocząć, dobywszy z torby kawałek chleba spożyła go, dałanogom się wyprostować i szła znowu.Las podnosił się nieco ku górze i składał z nadzwyczajnejwielkości dębów, lip i grabów, podszytych leszczyną, która także do niezwykłej wysokości się wznosiła.Uszedłszy nim kawał drogi ujrzeli jakby wał stary, zieloną okryty trawą, porosły również drzewy, którewiek jego znaczyły.Wśród niego było jedno wnijście na stare hradyszcze.Jaruha wsunęła się nimrozglądając dokoła, a idący za nią w ślad zatrzymali podglądając.W rogu, gdzie się dwie ściany wałów schodziły z sobą, był szałas, a w nim na suchym z liści posłaniuujrzeli Piastuna, który z łyka wiązał proste obuwie, jakiego naówczas najubożsi używali.Jaruha weszła, a Piastun poruszył się jakby przelękły, gdy ją zobaczył.Stanęła naprzeciw niego spierając się na kiju.- Tom was przecie znalazła - rzekła - a pora! Tam się ludzie rozbijają czekając, a mały Ziemko płacze,bo go jakby w niewoli trzymają! Zlitujcie się nad dzieckiem waszym a wracajcie.Piastun, nie odpowiadając, ręką jej wskazał, ażeby zamilkła, gdy tuż i posłani Bolko z Sobiesławemweszli na hradyszcze, kłaniając się kneziowi.Ujrzawszy ich, ręce załamał stary.Jesteśmy po was posłani - rzekli - wszystek zbór czeka na was, ludzie proszą, wracajcie, gdy takabogów wola.My bez was stąd nie pójdziemy.Zbliżywszy się tedy prosić go zaczęli usilnie, aby woligromady zadośćuczynił.Nie rzekł już nic, tylko:- Pójdę z wami.Jaruha siedząca na ziemi śmiała się z radości.- A tom ja was, miłościwy panie, zdradziła - rzekła.- Niechaj ludzie znają, że baba coś może.Chodziliby miesiąc i nie znalezli was, gdyby nie ja.Gdy Bolko, Sobiesław i Piastun szli razem nazad, bo się już im ani opierał, ani sprzeciwiał, staruchasiadła na hradyszczu, porozwiązywała nogi i sama jedna została tu spoczywać.Nie lękała się tak samo zwierza dzikiego, jak wężów i wszelkiego stworzenia.Wygodnie umieściwszy sięzaraz w opuszczonym szałasie, przygotowywała do noclegu.Piastun sam poprowadził swoich towarzyszów ku zagrodzie przez łąkę, na której stado z pastuszkiemznalazłszy, konie z niego dla pośpiechu wzięli.Lecz dla gąszczy w lesie pośpieszyć nie mogąc, ku nocydopiero w zagrodzie Piastuna stanęli, skąd Sobek sam przodem na grodzisko ruszył oznajmując, iżknezia znalezli i jutro go przywiodą.Milcząc przesiedział cały wieczór gospodarz na ławie.O dniu Bolko, wstawszy wcześnie, już był nastraży.Piastun też, nie przeciwiąc się, na konia siadł i jechali.Na pół drogi do grodu starszyzna byławyszła na spotkanie.- Miłościwy panie - zawołał, ręce ku niemu wyciągając, Krak - przecz nas opuściłeś? Wszak ci to woląbyło bogów, abyś nam panował i rozkazywał.Na was jednego zgodziły się gromady.- Nie czułem się na siłach i nie czuję - mówił Piastun - trwoga mnie ogarnia.Ulitujcie się nade mną.Wiem w ubóstwie, co czynię i jak idę; gdy mi moc dacie, azali ja sam znam, na co ją obrócę?Wołanie wielkie go zagłuszyło: - Piastun! Piastun!Wtem tłum się rozstąpił i dwaj owi goście nieznani, których przyjmował w zagrodzie, stanęli przed nim.Zbliżali się z uśmiechem i pokłonem.- Przychodzimy jeszcze raz, aby mężowi sprawiedliwemu w imię Boga jedynego przynieśćbłogosławieństwo.Krzyki znowu i im mówić nie dały, wesele stało się w tłumach.Myszkowie, którzy znać przygotowanymieli kołpak kneziowski z piórem, przecisnąwszy się przez ciżbę przynieśli go Piastunowi - młodszy zgości, uczyniwszy nad nim znak, na siwe włosy starca go nałożył.I znowu wrzawa powstała, radość, głosy, wołania.Starzec stał zamyślony, niemal smutny.A gdy się doń cisnęli wszyscy - rzekł:- Widzieliście sami, że władzy nie pragnąłem anim się jej dobijał.Kazaliście mi ją wziąć, biorę, dzierżyćbędę tak, aby ład krzewiła, aby sprawiedliwość niosła, a jeśli surowym być zmusicie mnie, będę nim;pomnijcie, żeście mnie zmusili do tego.- Rozkazuj i rządz! - zaczęto wołać ze wszech stron - niech będzie -jako rzekniesz - niech będzie.Jeszcze raz okrzyknięto kneziem Piastuna, Zcibor mu rzekł kłaniając się do kolan:- Czuwaj nad nami, jakeś nad pszczołami swymi miał pieczę.Gwar wielki wrzał dokoła.Ujrzano, że obrany miecza nie miał, Zcibor wnet swój odpasał i na znak władzy własnymi rękami goPiastunowi na biodrach zawiesił.Drugi laskę białą dał w dłonie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tematy
IndexOrlicki Józef Szkice z dziejów stosunków polsko żydowskich 1918 1949
Dowodzenie w operacjach antykryzysowych i połšczonych Józef Władysław Michniak
jozef tischner historia filozofii po goralsku (osloskop)
Bocheński, Józef M. Wspolczesne Metody Myslenia
Sobiesiak Józef i Ryszard Jegorow Burzany
[ICI][PL] Krasicki Ignacy Rozmowy zmarlych
Jozef Flawiusz Wojna Zydowska
Janczak Józef Zakłócanie informacyjne 2
Kossecki Józef Cybernetyka kultury
Lorenz Iny Córa płomieni