[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podniósł jedną z puszek, przytknął do ucha.Potem, najwyrazniej zadowolony, rzuciłją z powrotem. Możecie jechać  przyzwolił bez dalszych ceremonii.Bram szarpnął wodze, grint zaskrzeczał, a potem ruszył z wolna.Przeszedł w ciszykilkanaście metrów, póki nie znalezli się poza zasięgiem słuchu strażnika. Jest dla mnie prawdziwym skarbem  przedrzezniała Trucizna, a łowca się roześmiał.Wnętrze sterowni było gorące, ciemne, maszyny ryczały.Musieli trochę postać w kolejceza innymi wozami, czekając na załadunek.Wreszcie i na nich przyszła pora.Trucizna patrzyła,jak ich winda zjeżdża na dół.Cieszyła się, że jest ciemno, bo mrok ukrywał jej niepokój.Windawyglądała na bardzo kruchą, była to zaledwie metalowa kolebka o płaskiej podłodze, otoczonamizerną barierką.Bram zmusił niechętnego grinta, by wszedł do środka, podczas gdy grupaspoconych pomocników utrzymywała platformę w bezruchu.Wjechały na nią jeszcze dwa innewozy, oba ciągnięte przez konie.Aowca i dziewczyna zsiedli ze swojego wehikułu.Woleli staćna metalowej podłodze, wydawało im się to bezpieczniejsze.Kiedy wrota windy zamknęły się zeszczękiem, Trucizna poczuła lekkie mdłości, potem było gwałtowne szarpnięcie, potężne kołazębate sczepiły się ze sobą i ruszyli do góry.Przez pierwszych kilka chwil wokół była tylko ciemność i zgrzyt machin.Nagle całyrumor ustał, wyjechali bowiem poza dach, ku światłu słońca, na otwartą przestrzeń.Trucizna zobaczyła, jak budynki w zastraszającym tempie nikną jej pod stopami, adrzewa, wcześniej zdające się tak wysokie, uciekają, robiąc się coraz mniejsze.Pierwszy raz wżyciu dziewczyna znalazła się ponad gęstwą czarnych bagien.Znowu zaparło jej dech wpiersiach.To było ogromne.Do tej pory w każdej chwili życia jej serce biło pod tą budzącą respektnieskończonością zieleni, pofalowanym kobiercem wilgotnych, bagiennych drzew, poprzecinanym mulistymi rzekami, o których istnieniu zresztą nie miała dotąd pojęcia.W miaręjak unosiła się coraz wyżej, płaska powierzchnia mokradeł zdawała się odchylać do dołu,odkrywając coraz więcej, aż ku skrajom znikającym wśród bagiennych oparów.Dziewczyna niemogła jednak dojrzeć przeciwległej granicy trzęsawiska, gdzie, jak mówił Bram, skała wznosiłasię równie wysoko jak tutaj.Połknęła ją krzywizna horyzontu. Czuję się taka mała  powiedziała głośno. Bo my jesteśmy mali, dziewczynko  odparł łowca, wychylając się za barierkę.Najwyrazniej nie przerażała go ziejąca pod nim przepaść.Trucizna ostrożnie przysunęła się do krawędzi platformy i też spojrzała w dół. Chciałabym, żebyś przestał nazywać mnie dziewczynką  poprosiła, bardziej po to, byzdusić w sobie odczuwaną właśnie dziwną grozę, niż dlatego, że naprawdę jej to przeszkadzało. To i tak lepiej, niż mówić na ciebie Trucizna.Co cię opętało, żeby wybrać sobie takieimię?  mruknął Bram. A co cię to obchodzi? Na tyle ci się podobało, że powiedziałeś je strażnikowi.Aowca skrzywił się. Po prostu w tak krótkim czasie nie zdążyłem wymyślić nic lepszego.Nie chciałemwzbudzić podejrzeń.Gdybym powiedział, że jesteś z bagien.No wiesz, niewielu ludzi opuszczabagna, oni nie chcą ruszać się ze swoich wiosek.A gdybyś była kimkolwiek innym niż mojącórką.i podróżowalibyśmy razem.Hm. Pod siwymi wąsami cały oblał się rumieńcem.Rondo kapelusza naciągnął głębiej na oczy. Nie chciałem żadnych kłopotliwych pytań.Trucizna oglądała widoki rozciągające się pod jej stopami.Ze zdziwieniem stwierdziła, żestrach gdzieś zniknął i teraz nie bała się ani trochę, choć winda wciąż klekotała, wznosiła sięwyżej i wyżej, a świat stawał coraz mniejszy.Spojrzała na Brama i obdarzyła go przelotnymuśmiechem. Chyba mi się to podoba  wyznała. Ha!  zakrzyknął. Wiesz, nie jesteś stworzona do życia na bagnach.Nigdy niespotkałem mieszkańca trzęsawisk, który nie zlałby się w gacie, gdyby kiedykolwiek dotarł takblisko nieba. Nagle znów poczerwieniał. Za przeproszeniem.Trucizna spojrzała na niego szczerze zdziwiona. Bram, nie ma sprawy, wiem, że za tymi wąsiskami kryje się dżentelmen!Aowca jeszcze bardziej pokraśniał, potem jeszcze raz przeprosił i udał, że niezwykleinteresuje go to, co robi grint.Trucizna starała się, jak mogła, ukryć zachwyt nad Przedmurzem oraz jegomieszkańcami, ale jak podejrzewała, niezbyt jej się to udawało.Bram wyglądał na bardzozadowolonego z siebie, rzucał ku niej ukradkowe spojrzenia, a potem chichotał w kołnierz, gdypatrzyła na niego ze złością.Jechali główną ulicą, przedzierając się przez tłum przechodniów ipojazdów.Trucizna jeszcze nigdy nie widziała tylu ludzi naraz ani nie słyszała takiego zgiełkujak ten, który czynili wszyscy razem, trajkocząc wśród rżenia koni oraz pomruków i skrzekugrintów.Przyzwyczaiła się do szarych strojów mieszkańców bagien, gdzie materiał tkano zniewielu surowców, które były tam dostępne, a jaskrawych barw unikano, bo przyciągały muchy,osy i inne, bardziej niebezpieczne stworzenia.Tutaj nie było takich ograniczeń, stroje były wręczkrzykliwe.Obfite suknie z szerokimi rękawami, koszule o plisowanych brzegach, odsłaniająceszyję; wysokie kapelusze i miękkie, skórzane buty.Dla dziewczyny wyglądało to nie tyleimponująco, co zabawnie.O wiele bardziej zachwycało ją samo miasto.Wszędzie dookoła widziała metal, rzadkospotykany i raczej nieprzydatny wśród mokradeł.W niebo wznosiły się wielkie żelazne iglice.Kopuły ze zmatowiałego brązu otoczone były dymiącymi tłokami, które poruszały się w górę i w dół niczym odnóża opuchniętych pająków.Ulice wyglądały na wytyczone w dość przypadkowysposób, domy zachodziły na siebie, jakby miasto stopiło się niczym wosk, rozpłynęło, a potemstwardniało.Brakowało typowych dla bagien skupisk jednakowych chat.Każdy z domów byłinny.Jedne okrągłe i jakby grudkowate, podobne do stosu błotnych kul, inne surowe, wysokie itrójkątne, jeszcze inne płaskie, niskie, nie wyróżniały się zbytnio [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •