[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Esko szedł dalej, w kierunku Siódmej, jak zwykle szukając ratunku w chłodnym cieniuPennsylvania Station.Jednym z arkadowych wejść wszedł do poczekalni, rozbrzmiewającejcichymi echami głosów i typowymi dla dworca dzwiękami.Wysokie na piętnaście pięter,pięknie sklepione pomieszczenie, zaprojektowane ponad dziesięć lat temu przez CharlesaMcKima (współpracownika zamordowanego Stanforda White a), wypełnione było lekkimipowiewami i cichym szmerem wachlarzy, magazynów i gazet, pustych papierowych toreb,programów teatralnych, a w braku czegoś większego nawet biletów, którymi z zapałemwachlowało się kilkaset siedzących na ławkach osób.Esko obszedł całą salę, tak cudownieskonstruowaną, chłodną i zupełnie inną od pogrążonej w piekielnym upale alei.Spojrzał naolbrzymie okna, przez które wpadały wielkie pasma przyćmionego światła, muskającmarmurową posadzkę.Pomyślał nagle, że McKim doskonale rozumiał, iż przyjazdy i odjazdymają w sobie coś mistycznego, nawet dla młodych mężczyzn w płóciennych spodniach iurzędniczek w ukrywających linię bioder letnich sukienkach.Wszyscy oni codziennieodbywali pospieszne podróże między Nowym Jorkiem i New Jersey, lecz nawet ichwypełniały cudowne nadzieje i oczekiwania, i tych kilka minut, jakie spędzali na stacji,mogło natchnąć ich poczuciem, że oni także są istotami o nieograniczonych możliwościach.Pennsylvania Station, nawet w taki dzień jak ten, najupalniejszy i najbardziej nieznośny zewszystkich letnich nowojorskich dni, łączyła w sobie poczucie twardej rzeczywistości zewspaniałą nadzieją na to, jaki może być świat.Esko przychodził tu codziennie po południu odponad miesiąca, od dnia, kiedy odkrył to niezwykłe miejsce.Nie pracował już z nitowaczami.Gunnar i Cristof wyjechali do Kalifornii, do LosAngeles, gdzie podobno lada dzień miała ruszyć budowa nowego miejskiego ratusza.Bo dałsię ponieść nerwom lub, jak sam mówił, odzyskał rozsądek, i przestraszony wydarzeniamitamtego potwornego dnia, na dobre porzucił pracę na wysokości.Został serdecznymkumplem Paula Mantiliniego, a niedawno zaręczył się z jego siostrą, Teresą.Esko nie widziałsię z Bo i z Paulem od dnia pogrzebu, który odbył się na wznoszącym się na wzgórzu nadQueens cmentarzu, skąd ledwo widać było odległe drapacze chmur na Manhattanie.Ani firmabudowlana, ani finansujący budowę hotelu inwestorzy nie przysłali przedstawicieli, natomiastPetroski zamówił wieniec dla uczczenia pamięci dwóch zabitych (Steffano przeżył, miałjednak zmiażdżone biodro i połamane obie nogi, i nie wiadomo było, czy jeszczekiedykolwiek będzie mógł chodzić).Wieniec miał kształt gigantycznego nitu i całkowicieusunął w cień wszystkie inne wiązanki.Paul Mantilini chwycił wieniec, odrzucił go daleko odgrobu i powiedział, że nie życzy sobie, aby cokolwiek przypominało mu, w jaki sposóbzginęli jego bracia.Esko poczuł, że swędzi go dłoń.Zdarzało się to zawsze przy upalnej pogodzie, tego dniablizna piekła go od rana.Na pogrzebie Mantilini nie wspomniał ani słowem o tym, cowydarzyło się między nim i Esko, o ich braterstwie krwi.Esko nie miał mu tego za złe, wręczprzeciwnie, czuł dużą ulgę.Tamten gest Paula wydawał mu się gwałtowny imelodramatyczny, nawet jeżeli zrozumiały.Uważał, że najlepiej będzie zapomnieć o całejsprawie, lecz w głębi serca wiedział, iż nigdy nie opuści go wspomnienie tamtej chwili na rusztowaniu, kiedy patrząc w oczy młodego Włocha dostrzegł w nich jakąś cząstkę siebie:dziwne zdecydowanie, namiętność, chęć zrobienia wszystkiego, co konieczne, aby przetrwaći iść dalej, aż do końca.Obawiał się trochę, że Paul Mantilini będzie przypominał mu oistniejącej między nimi więzi, a główną przyczyną tych obaw było przekonanie, iż Paul jestbardzo niebezpiecznym młodym człowiekiem.Esko uważał, że Mantilini zapewne świetnieby pojął fińskie pojęcie sisu, ponieważ naprawdę robił wrażenie zdolnego do wszystkiego.Esko niepokoiła także myśl, że Mantilini posiadł jakiś mroczny sekret dotyczącyAmeryki, którego on sam nie był gotów przyjąć i pojąć.Bo przecież mimo wypadku nabudowie, mimo niemożności skontaktowania się z Kateriną, mimo braku pieniędzy (znowuchronicznego) i nawet mimo straszliwego upału, Esko był pełen optymizmu co do swoichperspektyw w Nowym Jorku.Naprawdę wierzył, że w jakiś sposób, kiedyś, uda mu sięurzeczywistnić marzenie i zbudować drapacz chmur.Był tego równie pewny jak tego, żekiedy kupi w kiosku notatnik, sięgnie do kieszeni i wyjmie z niej ołówek firmy Ticonderoga inaszkicuje parę detali arcydzieła McKima.Wszystko wskazywało na to, że budynekPennsylvania Station natchnął go wreszcie pragnieniem rysowania, którego od przybycia doAmeryki w ogóle nie odczuwał.Optymizm był ulubioną narodową substancją chemicznąAmerykanów, ich ukochanym narkotykiem i najwyrazniej Esko wraz z nowojorskimpowietrzem wchłonął już jakąś jego porcję [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •