[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.George Rowland opuścił biuro wuja z uczuciem zawodu i wyszedł na ulicę londyńskiego City.Będąc człowiekiem praktycznym, uznał, że niezbędną rzeczą dla dokonania przeglądu sytuacji jest zjedzenie porządnego lunchu.Spożył więc posiłek, po czym skierował kroki do rodzinnej rezydencji.Drzwi otworzył mu Rogers.Widok George'a o tak niezwykłej porze nie wywołał zdziwienia lokaja; twarz jego miała jak zwykle nienagannie bezosobowy wyraz.- Witaj, Rogers.Spakuj moje rzeczy.Wyjeżdżam.- Dobrze, proszę pana.Wyjeżdża pan na długo?- Na zawsze, Rogers.Wybieram się do kolonii jeszcze dziś po południu.- Doprawdy, proszę pana?- Tak.To znaczy, jeśli znajdę odpowiedni statek.Wiesz może coś na temat statków, Rogers?- A do której kolonii zamierza pan się udać?- Nie mam specjalnych wymagań.Wszystko mi jedno.Powiedzmy do Australii.Co o tym sądzisz, Rogers?- Słyszałem, proszę pana, że chętnie przyjmują tam każdego, kto naprawdę chce pracować.George Rowland obrzucił lokaja wzrokiem pełnym zainteresowania i podziwu.- Trafnie to ująłeś, Rogers.Też tak pomyślałem.Nie pojadę do Australii, w każdym razie nie dzisiaj.Przynieś mi ABC.Wybierzemy coś położonego bliżej.Rogers przyniósł przewodnik.George otworzył go na chybił trafił i zaczął szybko wertować strony.- Perth.za daleko.Putney Bridge.zbyt blisko.Ramsgate? Nie.Reigate też przyprawia mnie o dreszcze.Och, ależ to niezwykłe! Istnieje miejscowość o nazwie Rowland's Castle! Słyszałeś o niej kiedyś, Rogers?- Przypuszczam, że jedzie się tam z Waterloo.- Niebywały z ciebie facet, Rogers.Wszystko wiesz.Rowland's Castle! Ciekawe, co to za miejscowość.- Sądzę, że to nic wielkiego, proszę pana.- Tym lepiej.Mniejsza konkurencja.Te wioski zachowały wiele z dawnego feudalnego charakteru.Ostatni z prawdziwych Rowlandów powinien od razu zyskać tam uznanie.Nie zdziwiłbym się, gdyby w ciągu tygodnia wybrano mnie na burmistrza.- Zamknął z trzaskiem ABC.- Kości zostały rzucone.Zapakuj mi, proszę, małą walizkę, Rogers.Pozdrów ode mnie kucharkę i poproś, żeby wyświadczyła mi przysługę i wypożyczyła kota.Zachowam się jak Dick Whittington, rozumiesz.Kiedy człowiek pragnie zostać burmistrzem, kot jest niezbędny.- Przykro mi, proszę pana, ale obecnie kot nie jest osiągalny.- A dlaczego?- Ośmioro kociąt, proszę pana.To się stało dziś rano.- Nie może być! Myślałem, że nazywa się Peter.- To dla nas wszystkich wielka niespodzianka, proszę pana.- Fałszywe określenie płci i pochopne nadanie imienia? A zatem pojadę bez kota.Spakuj szybko moje rzeczy.- Dobrze, proszę pana.- Rogers wahał się chwilę, a potem podszedł do George'a.- Proszę mi wybaczyć śmiałość, ale na pańskim miejscu nie przywiązywałbym zbytniej wagi do tego, co pan Rowland powiedział dziś rano.Wczoraj wieczorem uczestniczył w jednym z tych oficjalnych przyjęć i.- Nie mów nic więcej! - przerwał George.- Rozumiem.- I mając skłonność do podagry.- Wiem, wiem.Dla ciebie, Rogers, musiał to być męczący wieczór, z nami dwoma.Postanowiłem jednak zasłużyć się dla Rowland's Castle - historycznej kolebki mego rodu.To ładnie zabrzmi, nieprawdaż? Telegram albo dyskretne ogłoszenie w porannej gazecie przywoła mnie stamtąd w każdej chwili, jeśli na obiad będzie przygotowywana potrawka cielęca.A teraz - na Waterloo!, jak powiedział Wellington w przededniu historycznej batalii.Tego popołudnia na dworcu Waterloo nie było tak rojno i gwarno, jak zazwyczaj.George Rowland znalazł w końcu pociąg, który miał zawieźć go do celu.Był to zupełnie przeciętny, niczym nie wyróżniający się pociąg, taki, którym właściwie nikt nie miał szczególnej ochoty podróżować.Mgła spowijająca miasto raz podnosiła się, to znów opadała.Peron świecił pustkami.Ciszę przerywał tylko astmatyczny dźwięk parowozu.George zajął miejsce w przedziale pierwszej klasy z przodu pociągu.Naraz, niespodziewanie, wydarzenia zaczęły toczyć się z oszałamiającą prędkością.Najpierw pojawiła się dziewczyna.Gwałtownym ruchem otworzyła drzwi i wskoczyła do przedziału, wyrywając George'a Rowlanda ze stanu niebezpiecznie bliskiego drzemki.- Och! - krzyknęła.- Niech mnie pan ukryje! Proszę mnie ukryć!George był z natury człowiekiem czynu; nie zastanawiał się, tylko wkraczał do akcji na oślep.W przedziale kolejowym można się schować tylko w jednym miejscu - pod siedzeniem.Dziewczyna znalazła się tam w ciągu siedmiu sekund, a walizka George'a, dotąd niedbale stojąca pod oknem, posłużyła za parawan.Zdążyli wykonać te manewry w ostatniej chwili, bowiem ni stąd, ni zowąd w oknie wagonu pojawiła się rozwścieczona twarz.- Moja siostrzenica! Pan ją ukrył! Żądam wydania mojej siostrzenicy!George, choć jeszcze lekko zdyszany, zdążył już rozsiąść się wygodnie i zagłębić w kolumnie sportowej popołudniowej gazety.Odłożył popołudniówkę, starając się sprawiać wrażenie człowieka powracającego myślami z oddali.- Słucham pana? - spytał uprzejmie.- Chodzi o moją siostrzenicę.Co pan z nią zrobił? George uznał, że najlepszą formą obrony jest atak.- Co, u diabła, ma pan na myśli? - wykrzyknął, z powodzeniem naśladując ton głosu swego wuja.Mężczyzna zamilkł na chwilę, zaskoczony tym nagłym wybuchem złości.Był tęgi i dyszał ciężko jak po długim biegu.Miał ostrzyżone na jeża włosy i wąsy a'la Hohenzollern.Przemawiał gardłowym głosem, a sztywność w ruchach wskazywała, że człowiek ten najlepiej czuje się w mundurze.George żywił, typowe dla Brytyjczyka, uprzedzenie do cudzoziemców, a cudzoziemcy o niemieckim wyglądzie budzili w nim szczególny niesmak.- Co, u diabła, ma pan na myśli? - powtórzył gniewnie.- Weszła tu - odpowiedział tamten.- Widziałem ją.Co pan z nią zrobił?George cisnął gazetę w kąt i wychylił się przez okno.- A więc to tak? - krzyknął.- Szantaż, czyż nie? Wybrał pan jednak niewłaściwą osobę.Przeczytałem wszystko o panu w porannym „Daily Mail”.Strażnik, tutaj! Strażnik!Usłyszawszy kłótnię, funkcjonariusz przybył pośpiesznie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl