[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.William, ciągle naburmuszony, nie zgodził się, żeby Lucien goteleportował.Uparł się przy helikopterze i postawił na swoim.Dotarlina wybrzeże Arktyki.Lot był paskudny.Lucien omal nie ucałowałśniegu, kiedy wreszcie opuścili śmigłowiec. Wsiedli na czekające już quady, niewielkie, zgrabne pojazdyporuszające się po każdym terenie.Piękny William pomyślał owszystkim.- Moglibyśmy zabrać plecaki i śmignąć, gdzie chcemy, zamiastwytrząsać tyłki na tych maszynach - mruknęła Anya, zrównując się zLucienem.- Racja.- Nie będzie żadnego śmigania - powiedział William.- Ja tudecyduję.Albo będziecie słuchać, albo was zostawię.Anya wychyliłasię z siodełka i przyłożyła pięknemu Willowi w ucho.- Musimy dostać się na najwyższy szczyt - powiedział Lucien.Przed podróżą odebrał SMS - a od Torina, który przejrzałdostępne w sieci zdjęcia satelitarne regionu, nie natrafił jednak nażaden ślad Hydry.Na koniec radził, by szukać potwora w najtrudniejdostępnych miejscach.- To ten, tutaj.- William wskazał lodowy szczyt przed nimi.-Nie próbujcie tylko śmigać.Nie zdobędziecie szczytu beze mnie.Podrodze umieściłem.prezenty dla nieproszonych gości.- Przechyliłlekko głowę.- Zapomnijcie o śmiganiu.Tak mnie wkurzyliście, żechyba nie wspomniałem o pewnym drobiazgu.Nie można mnieśmigać.- Skąd wiesz? - zapytał Lucien.- Możesz mi wierzyć na słowo.Lepiej nie próbować.Popełniłemkiedyś poważny błąd.Stuknąłem Herę i Zeus mnie pokarał.%7ładnabogini nie mogła mnie już śmignąć w bezpieczne miejsce.Zazdrośnimężowie to idioci.No a potem Hera kropnęła się, że posuwam innepanie, i nie wiedzieć kiedy wylądowałem w kiciu.Z babami zawszekłopot.Na znak dany przez Willa włożyli kaski z wbudowanymimikrofonami i słuchawkami.Ziemska technologia bywa czasamibardzo przyjemna.- Ale fajnie.- Miał wrażenie, że Anya mówi mu prosto do ucha.William odpalił swojego quada, Anya i Lucien ruszyli tuż za nim.- Chyba powinienem wam powiedzieć, że trzy dni temu za kołempolarnym pojawiła się jakaś ekipa.Raczej nie mnie szukają -zabrzmiał w słuchawkach głos Willa.Lucien nie musiał widzieć jegotwarzy, bez tego wiedział, że piękniś uśmiecha się od ucha do ucha.- Skąd wiesz? - To ludzie.Ja nie zadaję się ze śmiertelniczkami.- Aowcy? - zainteresowała się Anya.- Najprawdopodobniej - przytaknął Lucien.Jak tutaj trafili? Ci, których spotkał smutny koniec w Grecji,narzekali, że nic nie wiedzą.Być może Kronos dostarczał iminformacji.Tak mogło być.Co oznaczało, że wojownicy mieli marneszanse.- Wiesz, gdzie są teraz?- Może już nie żyją.- William wzruszył ramionami.- A może sątam, na szczycie.- Boisz się zazdrosnych mężów i obserwujesz te tereny -mruknęła Anya.- Powinieneś wiedzieć.- Może zniszczyli moje kamery.Może, może, może.Nachyliła się, chwyciła bryłkę lodu i walnęła nią pięknego Willaw plecy.- Jesteś żałosny.Jak będziesz tak się zachowywał, to zapomnij oksiążce.William nawet się nie odwrócił.Jechał dalej wyprostowany,napięty, jakby w każdej chwili spodziewał się ataku.Coś było nie tak.Bardzo nie tak.Lucien czuł to, niestety.Czas wlókł się niemiłosiernie.Anyę bolała już pupa od jazdy ponierównościach, plecak obijał się o plecy.Wszystko ją irytowało.Niemieli planu działania, nie wiedzieli, czego się spodziewać.Williamnajwyrazniej nie mówił im wszystkiego.Czuła się paskudnie.Jeśli Lucien rzeczywiście zacznie słabnąć, mowy nie ma, żebypokonał Hydrę.O ile ją znajdą.Tyle zastrzeżeń: Jeśli",  o ile".Niemogła znieść myśli, że Lucienowi coś się stanie.Kochał ją.Wyznał tobez wahania, w jego słowach było tyle czułości.Kochał ją taką, jakąbyła, nie chciał, by się zmieniła.Muszą znalezć Hydrę, po prostumuszą.Jeszcze niedawno chciała użyć artefaktów jako monetyprzetargowej dla ratowania własnego życia.Teraz już wiedziała, żenie może tego zrobić Lucienowi.Użyje ich raczej dla ratowania jegożycia.Kronos nadal będzie ją prześladował.Nie zrezygnuje łatwo zklucza.Chyba że zabije drania, co nie byłoby najgorszymrozwiązaniem.Musi się zastanowić, pomyślała, zaciskając usta.W końcu komu bardziej wypada targnąć się na życie króla niż boginiAnarchii?Lucien wkurzyłby się strasznie, gdyby wiedział, co chodzi jej pogłowie.Nie dopuści przecież, żeby się narażała.Nieważne, że gotowabyła zrobić to dla niego.Dla nich.Niech się Lucien złości, niech sięwścieka, trudno.Nie zamierzała przyglądać się bezczynnie, jak opadaz sił.To, co czujesz, coraz bardziej przypomina miłość.Szybko odegnała tę myśl, zanim zdążyła na dobre zagniezdzić sięw głowie.Jeśli przyzna, że go kocha, nie będzie w stanie mu sięoprzeć.Już była niebezpiecznie bliska kapitulacji ze wszystkimikonsekwencjami takiej decyzji.Jeśli ulegnie, a Lucien zginie, będziego opłakiwała przez całą wieczność.Nawet arcyklucz nie pomoże jejzerwać raz na zawsze zadzierzgniętych więzów.Zrobiło się jej niedobrze.Ciało ogarnęło odrętwienie.Nie, nie,nie.Lucien nie zginie.Nie wolno ci tak myśleć.Uczynisz wszystko,co w twojej mocy, żeby go uratować.Miała ochotę wyciągnąć rękę, dotknąć jego dłoni.Zeskoczyć zquada i umościć się na kolanach Luciena.Niechby ją objął, przytuliłdo piersi.Nie zrobiła tego.Nie pora teraz na czułości.Grali o zbytwysoką stawkę.Pózniej.Jechali przez śnieżne pustkowia.Anya nie dostrzegała nigdzieśladu obecności człowieka, odcisków butów czy opon.Może Aowcysię wycofali.Może.- Dalej będą druty kolczaste - ostrzegł William.- Jedzcie za mnąi nie zbaczajcie ani na metr z trasy.Anya i Lucien zwolnili i sunęliteraz gęsiego.Ona w środku, Lucien zabezpieczał tyły.Jej obrońca.- Skąd wiesz? - zwróciła się do pięknego Willa.- Sam je zakładałem.Musisz się jakoś zabezpieczać, kiedy dybiąna ciebie nieśmiertelni.Może Aowcy nie wycofali się, tylko zginęli?- Masz dla nas jeszcze jakieś niespodzianki?- A jakże - przytaknął, ale nie powiedział nic więcej.- Jakie? - chciał wiedzieć Lucien.W jego głosie słychać było napięcie.Niepokoi się o mnie,pomyślała Anya.Jaki on słodki.Znowu miała ochotę wskoczyć mu nakolana i objąć mocno za szyję. - Materiały wybuchowe, trujące jagody, jamy wykute w lodzie.Wiecie, różne zasadzki z filmów klasy B.- Fajnie - ucieszyła się Anya, ale uśmiech natychmiast zniknął zjej twarzy.A jeśli Aowcy zastawili zasadzkę na nas? ROZDZIAA SIEDEMNASTYNa Aowców natknęli się trzeciego dnia podróży, w połowie drogina szczyt.Lucien powinien być szczęśliwy.Nic nie sprawiało mu większejsatysfakcji, niż likwidowanie tych obłąkanych naprawiaczy świata.Anya była mu jednak droższa nad wszystko, ważniejsza odprzyjemności, którą czerpał z walki.Nie cieszyło go spotkanie zwrogiem, nie czuł zwykłego w takich razach podniecenia.Był słaby i coraz bardziej opadał z sił.Nie pokonałby nawet myszy, a co dopiero zacietrzewionegoAowcę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •