[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mają wciążpory otwarte.Taka ich cholerna natura.Rozumie pan?l znów się odwrócił do kierownicy, żeby na mnie popatrzyć. Aha  powiedziałem.Dałem temu spokój.Bałem się, że rozwali wóz i mnierazem z wozem w drzazgi.Zresztą słaba przyjemność dyskutować z takim obrazliwymfacetem. Może by pan zgodził się przystanąć i wstąpić ze mną gdzieś na jednego? spytałem.Nic nie odpowiedział.Pewnie jeszcze rozmyślał o rybach.Powtórzyłempropozycję.Chłop był w gruncie rzeczy sympatyczny.l zabawny także. Nie mam, bracie, czasu wstępować na kielicha  powiedział. A ile właściwiepan ma lat? Dlaczego pan o tej porze nie leży w łóżku, w domu? Nie chce mi się spać75 Kiedy zajechaliśmy przed lokal Ernie'ego i zapłaciłem rachunek, Horwitz znowuwyjechał z rybami.Zabiłem mu ćwieka w głowę, fakt. Słuchaj pan  powiedział. Gdyby pan był rybą, matka przyroda opiekowałabysię przecież panem, co? Mam rację czy nie? Nie myśli pan chyba, że ryby po prostuwszystkie zdychają zimą? Myśli pan? Nie, ale. Nie, przysięgam Bogu, że nie!  powiedział Horwitz i ruszył wozem z miejsca,jakby go piorun strzelił.Nigdy w życiu nie spotkałem równie obrazliwego człowieka.Zczymkolwiek się do niego zwracałem, zaraz się wściekał.Mimo póznej godziny, sala była nabita.Przeważnie towarzystwo ze szkół średnichi college'ów.Tak się zawsze składa, że wszystkie szkoły puszczają uczniów na wakacjewcześniej niż ta buda, do której ja akurat chodzę.W szatni nie było gdzie palta wetknąć.Bractwo zachowywało się jednak cicho, ponieważ Ernie grał.Kiedy siadał do fortepianu,musiało być cicho jak w kościele, takie miał cholerne wymagania.Ważniak.Oprócz mnietrzy pary czekały na stolik, wszyscy wyciągali głowy i wspinali się na palce, żeby zobaczyćErnie'go.Nad fortepianem wisiało ogromne lustro, a reflektor świecił wprost na pianistę,tak że każdy mógł patrzeć w jego twarz, kiedy grał.Palców nie widziało się, tylko tęwielką twarz.Efekt cholerny.Nie jestem pewien, jaki tytuł ma ta melodia, którą Erniewłaśnie grał, kiedy wchodziłem na salę, ale fakt, że robił z niej okropną szmirę.Popisywał się jakimiś trelami bez sensu, dodawał gdzie mógł wirtuozerskie sztuczki, amnie od takich rzeczy aż bebechy bolą.No, ale trzeba słyszeć, co wyprawiali goście, kiedyskończył.Rzygać mi się chciało.Po prostu szał.Ci sami kretyni, którzy w kinach wyją ześmiechu jak hieny w momentach wcale niezabawnych.Przysięgam Bogu, że za nic niechciałbym być takim pianistą czy aktorem, czy w ogóle kimś, kogo by ci głupcy uważaliza ósmy cud świata.Nie życzyłbym sobie ich oklasków.Ludzie najczęściej klaszcząwtedy, kiedy wcale się to nie należy.Gdybym był muzykiem, grałbym w pustych czterechścianach.Tymczasem on, kiedy skończył grać, a goście klaskali, tak, że o mało im ręcenie poodpadały, okręcił się na taborecie i skłonił nisko, strasznie obłudnie, niby topokornie.Jakby chciał pokazać, że jest nie tylko wspaniałym artystą, ale takżenieziemsko skromnym facetem.To była wstrętna obłuda, bo przecież Ernie jest znanysnob.Ale mimo wszystko, kiedy przestał grać, było mi jakoś dziwnie żal.Miałemwrażenie, że on już sam nie wie, kiedy gra dobrze, a kiedy knoci.To nie jest tylko jegowina.Częściowo winni są ci wszyscy durnie, którzy klaszczą do upadłego; taka owacja76 każdemu by w głowie zawróciła.W tym bałaganie znowu zrobiło mi się okropnie smutnoi zle i mało brakowało, a byłbym odebrał z szatni palto i wrócił zaraz do hotelu, alegodzina była jeszcze za wczesna i nie miałem ochoty zostać znów zupełnie sam.Wreszcie dali mi podły stolik tuż pod ścianą, za cholernym słupem, zza któregonic człowiek nie widział [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •