[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dziwię się, że od razu tego niezrobili.Vincent zobaczył następną brunetkę - och, śliczną - wychodzącą ze Starbucksa.Miałakozaczki.Vincent lubił kozaczki.Jak długo jeszcze będzie musiał czekać?Niedługo.Może do wieczora, może do jutra.Kiedy poznał Dunca-na, morderca powiedziałmu, że musi przerwać swoje miłe sam na sam, dopóki nie rozpoczną projektu".Vincentprzystał na ten warunek - czemu nie? Zegarmistrz poinformował go, że wśród ofiar będziepięć kobiet.Dwie starsze, w średnim wieku, ale jeśli będzie miał ochotę, też może je mieć(przykry obowiązek, ale ktoś musi go wype nić, zażartował sobie Vincent Mądrala).Tak więc posłusznie zachowywał wstrzemięzliwość.154Duncan pokręcił głową._ Wciąż usiłuję dociec, skąd się dowiedzieli, że to my.Dociec? Czasami naprawdę śmiesznie się wyrażał._ Coś ci przychodzi do głowy?- Nic - odrzekł Vincent.Duncan ciągle się nie złościł, co dziwiło Vincenta.Kiedy ojczym yincenta wpadał w gniew,wrzeszczał jak opętany, tak jak po tamtym zdarzeniu z Sally Annę.Vincent też się wściekał,gdy któraś z jego pań zaczynała się bronić i robiła mu krzywdę.Ale nie Duncan.Twierdził,że złość jest nieskuteczna.Trzeba pamiętać, co jest ważne w ostatecznym rozrachunku,mawiał.Zawsze jest jakiś główny plan, wobec którego drobne niepowodzenia nic nie znacząi nie warto marnować na nie energii.- Podobnie jak czas.Istotne są wieki i milenia.Tak samo jestz ludzmi.Pojedyncze życie to nic.Liczą się pokolenia.Vincent był gotów przyznać mu rację, choć dla niego ważne było każde sam na sam; nie miałochoty stracić ani jednej okazji.Dlatego zapytał:- Spróbujemy jeszcze raz? Z Joannę?- Nie teraz - odparł morderca.- Mogli jej dać ochronę.Poza tymgdybyśmy nawet mogli się do niej dostać, zorientowaliby się, żemam powód, żeby ją zabić.Powinni myśleć, że ofiary to przypadkowe osoby.Teraz powinniśmy raczej.Zamilkł, patrząc w lusterko wsteczne.-Co?- Gliny.Z bocznej ulicy wyjechał radiowóz.Zaczął skręcać w drugą stronę, ale nagle ruszył w naszym kierunku.Vincent obejrzał się przez ramię.Przecznicę za nimi dostrzegł biały samochód z kogutami nadachu.Wóz wyraznie przyspieszał.- Chyba nas goni.Duncan szybko skręcił w wąską uliczkę i dodał gazu.Na następnym skrzyżowaniu pojechałna południe.Co widzisz?Chyba.zaraz.Jest.Jedzie za nami.Teraz już na pewno.- Widzisz następną ulicę w prawo? Znasz ją? Dochodzi do autostrady West Side?- Tak.Możesz tam jechać.- Vincent poczuł, jak pocą mu się ręce.Duncan skręcił i pomknął jednokierunkową ulicą, a potem wjechał na autostradę, kierując się na południe.Co to jest? Przed nami? Policyjne koguty?Aha.- Vincent widział je wyraznie.Zbliżały się do nich.- Co ro-bimy? - zawołał.155, - To co trzeba - odrzekł Duncan, spokojnie obracając kierownicę 1 z Pełną prędkością,wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu, pre-cyzyjnie pokonując ostry skręt.Ii:1Lincoln Rhyme usiłował nie zwracać uwagi na monotonny głos Sel-litta rozmawiającego zkimś przez komórkę.Nie słuchał też Rona Pu.laskiego, który dzwonił w sprawie gangsterówz Baltimore.Nie zwracał uwagi na nic, koncentrując się wyłącznie na jednej myśli chodzącej mu pogłowie.Nie był pewien, co to właściwie jest.Nie dawało mu spokoju jakieś mgliste wspomnienie.Czyjeś nazwisko, zdarzenie, miejsce.Nie potrafił tego określić.Wiedział jednak, że to istotne,najważniejsze.Co?Zamknął oczy, starając się uchwycić tę myśl.Ale znów umknęła.Ulotna jak puch dmuchawca, za którym się uganiał, gdy w dzieciństwie mieszkał naZrodkowym Zachodzie pod Chicago i godzinami biegał po polach.Lincoln Rhyme uwielbiałbiegać, uwielbiał łapać puch dmuchawców i wirujące w powietrzu nasiona spadające z drzewjak helikoptery.Uwielbiał gonić ważki, ćmy i pszczoły.Pragnął je badać i poznawać.Lincoln Rhyme od urodzenia zdradzał zachłanną ciekawośćświata i już jako dziecko był naukowcem.Biegał.do utraty tchu.A dziś, choć unieruchomiony, uganiał się za innym nieuchwytnym nasionkiem.Mimo żepościg rozgrywał się tylko w jego myślach, był nie mniej zaciekły i forsowny odrzeczywistych pogoni w młodości.Jest.jest.Prawie miałem.Niezupełnie.Do diabła.Spokojnie, nic na siłę.Niech samo wpadnie w sidła.W jego myślach galopowały wspomnienia i fragmenty wspomnień w równie szaleńczymtempie, jak jego stopy pędzące po wonnej trawie i rozgrzanej ziemi, przez szeleszczącetrzciny i pola kukurydzy, pod białymi cumulusami zwiastującymi nadciągającą z pomrukiemburzę.Tysiące obrazów z zabójstw, porwań i kradzieży, zdjęcia z miejsc zbrodni, notatki i raporty,ewidencje dowodów, barwne dzieła sztuki uchwycone w okularze mikroskopu, zygzakowatelinie wykresów na ekranie chromatografu.Jak tysiące dmuchawców, wirujących nasion,pasikoników i piórek drozdów.Już jest blisko.blisko.Nagle otworzył oczy.- Luponte - szepnął.Jego pozbawione czucia ciało wypełniło ogromne zadowolenie-Rhyme nie był pewien, ale przypuszczał, że nazwisko Lupontema ogromne znaczenie.,.- Potrzebuję akt.- Rhyme zerknął na Sellitta, który siedzibprzed komputerem, wpatrując się w ekran monitora.- Akta!Gruby detektyw odwrócił wzrok w jego stronę._ Do mnie mówisz? _ Tak, do ciebie.Sellittozachichotał.- Akta? Są u mnie?_ Nie, masz je znalezć.- Jakie? Akta sprawy?- Chyba tak.Nie wiem, z którego roku.Wiem tylko, że figurujew nich nazwisko Luponte.- Przeliterował je.- To dawna sprawa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tematy
IndexZelazny Roger Amber 07 Krew Amber
John DeChancie Castle 07 Castle Spellbound
Fred Saberhagen Berserker 07 Berserker Blue Death
Clancy Tom Jack Ryan 07 Suma wszystkich strachów tom 1
Butcher Jim Akta Harry'ego Dresdena 07 Martwy Rewir.NSB
07. Robert Jordan Koło Czasu t4 cz1 Wschodzšcy Cień
Dahl Kjell Ola Gunnarstranda i Frolich 07 Wierny przyjaciel
Hamilton Peter ÂŚwit nocy 03 Nagi Bóg 03 Wiara
Stacia Kane Dolna Dzielnica 02 NieÂświęta Magia
(18) Szumski Jerzy Pan Samochodzik i... Bursztynowa Komnata tom 2