[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Byłyśmynormalne, niezepsute sukcesem i bardzo go głodne.Uważałyśmyna szkoleniach, cyzelowałyśmy raporty i za każdym razem, gdymenedżer poprawił je nam na czerwono, przeżywałyśmy gorzką chwilę upokarzającego zawstydzenia.Byłyśmy ambitne,zaangażowane i pracowałyśmy ciężko.Myślę, że zdecydowanieciężej niż nasi koledzy.Nie miałyśmy nic, a chciałyśmy wszystko.Marzyłyśmy o awansie, szkoleniu w Bostonie, własnymmieszkaniu, samochodzie oraz szczęśliwym małżeństwie.Dostawałyśmy z reguły tylko pierwsze cztery z tej listy.Bo wnaszych siermiężnych mieszkaniach rzadko rezydowali mężczyznirozumiejący nasze aspiracje i naszą codzienną walkę.Niektórzy znich zajęci byli własną karierą, inni  jak Marek  rozpieszczeniprzez życie i niezachwiani w swojej pewności siebie, nieaspirowali do niczego, sądząc, że im się zwyczajnie należy.Cipierwsi dawali minimum szansy na zrozumienie tego, z czymkażda z nas boryka się każdego dnia.Ale oni mieli własne polabitew, własne ambicje i wielką zaciekłość w pokonywaniukolejnych szczytów.I podobnie jak faceci, którzy byli ichprzeciwieństwem, oni też byli nami zniecierpliwieni.W czasach konsultanckich moją najbliższą koleżanką byłaAgata.Z tej samej krakowskiej uczelni, przyjęta do tego samegodziału doradztwa strategicznego.Była moją kalką.W równietanich ubraniach, z tą samą farbą do włosów i zaimportowanym doWarszawy mężem.Rozumiała mnie, bo sama miała identycznąhistorię i takie same problemy.Chodziłyśmy razem na lancze iprzerwy do parku Zwiętokrzyskiego.Na wyjazdowych szkoleniachdzieliłyśmy z sobą pokój, gadałyśmy o pracy, kolegach z piętra,ciuchach i kosmetykach.Nigdy o mężczyznach.O tym, że Agatarozwiodła się ze swoim mężem, dowiedziałam się krótko poswoim rozwodzie.Nie musiałam pytać dlaczego.Kiedy kilka lat pózniej spotkałyśmy się na jakiejś imprezie obie w aurze zawodowego sukcesu i w nowych udanychmałżeństwach  Agata wciąż przypominała mnie.Lepiejopakowaną, ale wciąż walczącą kobietę.Różnica polegała na tym,że teraz nie musiałyśmy przeliczać zawartości koszyka w Tescoprzed podejściem do kasy, a nasza życiowa batalia ograniczała sięwyłącznie do pól bitewnych w pracy.Nasi drudzy mężowie teżbyli do siebie podobni.Tak samo jak pierwsi.  Dlaczego to wszystko ciągnęłaś? Nie mam pojęcia.Naprawdę.Może z naiwności, może zprzekonania, że tak właśnie wygląda dorosłość, a może dlatego, żenie widziałam innej możliwości.Nie czułam się szczególniepredestynowana do szczęścia.O ile w Krakowie miałamminimalne poczucie własnej wyjątkowości, o tyle w Warszawiepozbyłam się go momentalnie.Byłam jedną z wieluprzyszarzałych kobiet zaludniających najniższe szczeble wielkichfirm.%7ładną tam gwiazdą.Warszawa utrwaliła we mnieprzekonanie zaszczepione przez rodziców i przez lata dokarmianeprzez Marka, że jestem przeciętna.Jedyną wartością, w jaką przezte lata wierzyłam, był mój mózg.Reszta  wygląd, kobiecość,pochodzenie, status społeczny i stan posiadania  stawiała mnieznacznie poniżej benchmarku.Nie miałam w Warszawie zaplecza,rodziny, kontaktów ani przyjaciół.Nie miałam niczego.Byłamsamotna, biedna, ciężko pracująca i oszczędzająca.Jak wszyscyimigranci z mojego pokolenia.Nic mnie nie wyróżniało i nic nieskłaniało do myślenia, że zasługuję na więcej.Kiedy teraz o tymmyślę, to czuję, że idealnie pasuję do amerykańskiego żartu: Jasne, że wiem, że czasem bywam durna.Nie znasz mojegoeks?. Konrad zaśmiał się głośno, ale bez przekonania.Możezamiast o Marku pomyślał o sobie? Nie wiem.Przez dziesięć latwmawiał mi, że jestem lepsza od niego, choć przeczyły temuwszystkie dane.To on, gdy się poznaliśmy, był gwiazdąwarszawskiej palestry i członkiem nowojorskiego baru.O nimpisano artykuły, jego nazwisko otwierało czołówki prawniczychrankingów w Polsce i mieściło się w zestawieniachmiędzynarodowych.Miał pieniądze, stanowisko, światowej klasywizytówkę.W swoim środowisku był sławny i pożądany.Miałnade mną osiem lat zawodowej przewagi, która plasowała go wzupełnie innym miejscu niż to zajmowane przeze mnie.Z naszejdwójki to on świecił jaśniej.Jeśli tego nie zauważał, to być możedlatego, że przeszedł tę samą drogę, co ja parę lat pózniej i wciążpamiętał smak zawiniętej w papier bułki z żółtym serem.A możedlatego, że zajęty pracą nie zauważał przesuwających się za oknemkrajobrazów  wciąż uwięziony mentalnie na stacji, z którejwyruszył.Jakakolwiek była przyczyna, z pewnością miała te samekorzenie, co mój brak wiary w siebie.Oboje musieliśmyudowodnić swoją wartość.Nie światu, palestrze, biznesowi czynaszym małżonkom, tylko sobie.I paradoksalnie, mimo że wiekbył jego sprzymierzeńcem, to ja jako pierwsza dojrzałam doprzekonania, że jestem w porządku i we właściwym miejscu.Mając trzydzieści pięć lat, po raz pierwszy poczułam, że nie muszęjuż nic udowadniać.%7łe stać mnie na ryzyko powiedzenia, comyślę, nawet za cenę społecznego ostracyzmu czy zawodowejniepopularności.Przestałam się łasić, cenzurować, macać stopągrunt przed postawieniem każdego kolejnego kroku.Jako pierwszaz naszej dwójki zrozumiałam, że nigdy nie będę kochana przezwszystkich.I że to w gruncie rzeczy w porządku, bo ja też wieluosób zwyczajnie nie znoszę.Zaakceptowałam polaryzację światana osoby, które mnie szanowały i lubiły, i pozostałych [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl