X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tylko dlatego nie oderwał gło-wy Twi lekianinowi, �e trudno było znalex� dobrego kamerdyne-ra, przyzwyczajonego do ró�nych jego humorów i zachcianek.Kwestionujesz nie tylko inteligencj� mojego syna, ale i jego lojal-noS�.Zdaj� sobie spraw�, �e członkowie twojej rasy maj� tylkomgliste poj�cie o znaczeniu tego słowa.Ale Trandoszanie  Cra-dossk uderzył pi�Sci� we własn� pierS  maj� j� we krwi.Honori lojalnoS�, i ta wiara, która ł�czy członków rodziny a� po najdal-sze pokolenia, to zasady nie podlegaj�ce dyskusji. Dopraszam si� o wybaczenie. ze zło�onymi błagalniedło�mi Twi lekianin kiwał si� w przód i w tył przed Cradosskiemna mi�kkich ze zdenerwowania nogach. Nie miałem zamiaru oka-za� braku szacunku. Dobrze, ju� dobrze. Cradossk odesłał słu��cego szybkim,pogardliwym gestem. Poniewa� jesteS idiot�, pomin� milczeniemtwoje obraxliwe uwagi. Ale ich nie zapomni.Piel�gnowanie przezcałe lata pełnych urazy wspomnie� było jeszcze jedn� z charakte-rystycznych cech Trandoszan. A teraz precz z moich oczu, za-nim znowu dasz mi powód, bym zgłodniał.Twi lekianin wycofywał si� z komnaty zgi�ty w pół w ukło-nach.Mo�e powinienem go po�re�, zastanawiał si� Cradossk, wkła-daj�c swobodny, domowy strój uszyty ze skór swoich byłych127 podwładnych.Zachowanie pracowników wynajmowanych przezGildi� stawało si� coraz bardziej niedbałe.Znalezienie odpowied-niego personelu było problemem od dziesi�cioleci; pod tym wzgl�-dem Gildia miała te same problemy co Huttowie.Niewiele byłoistot w galaktyce na tyle zdesperowanych, by szuka� zatrudnieniaw miejscach, gdzie zagro�enie Smierci� nale�ało do codziennoSci.Zastanawiał si�, czy zdławienie Republiki przez Imperatora Palpa-tine a poprawi t� sytuacj�, czy wr�cz przeciwnie.UstanowienieImperium zapowiadało zwi�kszenie odsetka nieszcz�Sników w ga-laktyce  co bardzo odpowiadało Cradosskowi  ale z drugiej stro-ny zapowiadało SciSlejsz� kontrol� nad mieszka�cami rozmaitychSwiatów.A to rokowało niedobrze.Jest nad czym mySle�.Czuj�c ci�ar wieku, Cradossk poczła-pał do komnaty koSci pami�ci poł�czonej z bawialni�.Zapalił jed-n� ze Swiec stoj�cych we wn�ce o okopconych Scianach, na gru-bej warstwie st�ałego, Sciekaj�cego wosku; pełgaj�cy płomyk posłałdr��c� mozaik� cieni na Sciany i wisz�ce na nich skarby.Od dawna nie miał okazji powi�kszy� swojej kolekcji o kolej-ne memento.Czas polowa� ju� dla mnie min�ł, pomySlał Cra-dossk nie bez �alu.Zagł�biał si� coraz bardziej w rozjaSniony bia-łymi koS�mi mrok komnaty, pozwalaj�c płyn�� wspomnieniomo pokonanych rywalach i głupich, krn�brnych je�cach.A� doszedł do najstarszych, najcie�szych koSci.Wygl�dały,jakby pochodziły z gniazda ptaka, znalezionego na planecie, naktórej wszystkie formy �ycia wygin�ły przed wiekami.Cradosskwzi�ł kilka do r�ki i przyjrzał si� im uwa�nie.Widniały na nichSlady z�bów  male�kich, ostrych z�bków pisklaka.Z�bów niest�pionych przez twarde ciała wrogów.To były Slady jego z�bów,zostawione w chwil� potem, jak wyszedł z torby jajowej swojejmatki.KoSci nale�ały do jego braci, wyklutych z jaj o sekundypóxniej ni� on.Za póxno, jak dla nich.Cradossk westchn�ł.Zastanawiał si� nad zagadk� własnej wro-dzonej m�droSci, która zaprowadziła go tak daleko.Ostro�nie odło�yłkoSci swoich braci na wypolerowan� nag� Scian�, gdzie je trzymał.To było coS, czego istoty mniej znacz�ce, takie jak ten skretyniałyTwi lekianin, nigdy nie zrozumiej�.Rodzina, lojalnoS� i honor.Litował si� nad takimi istotami.Nie miały �adnego poczuciatradycji.128 Twi lekianin przymkn�ł drzwi do bawialni, pozostawiaj�c szpa-r�.Tylko na tyle, by widzie�, co stary Trandoszanin zamierza te-raz robi�.Cradossk przeszedł do komnaty ze swoj� makabryczn� ko-lekcj�.Płomie� Swiecy rysował cie� jego sylwetki wSród stosówkoSci.Rwietnie, pomySlał Twi lekianin.Jego szef zwykle przesia-dywał w tej komnacie godzinami, głaszcz�c koSci, wspominaj�ci czasami zapadaj�c w sen.Rnił wtedy pochrapuj�c i poSwistuj�c,tulił w pazurach czyj�S rozszczepion� gole�.Miał zatem mnóstwo czasu.Bezszelestnie domkn�ł drzwii szybko przeszedł do innej cz�Sci kompleksu mieszkaniowego GildiiAowców Nagród.Do kwater Bosska. Doskonale  podsumował jego raport młodszy Trandosza-nin. JesteS pewien? Ale� oczywiScie. Twi lekianin nawet nie próbował ukry�złoSliwoSci w uSmiechu. Słu�� twojemu ojcu ju� od dłu�szegoczasu.Dłu�ej ni� którykolwiek z jego poprzednich kamerdyne-rów.Nie prze�yłbym tak długo, gdybym nie rozumiał jego proce-sów mySlowych.Umiem odgadn��, co staremu chodzi po głowie,tak samo dokładnie, jakbym odczytywał wykresy z ekranu.I mog�ci powiedzie� jedno: ten stary głupiec darzy ci� absolutnym zaufa-niem.Sam mi powiedział, �e właSnie dlatego posłał ci� na rozmo-w� z Bob� Fettem.Rozparty w złoconym krzeSle Bossk z aprobat� kiwn�ł głow�. Jestem pewien, �e mój ojciec miał wiele do powiedzenia.O lojalnoSci i honorze.I o innych rzeczach wartych tyle, co łajnonerfa. Jak zwykle. To musi by� najtrudniejsze w twojej pracy  zauwa�yłBossk. Słuchanie tego, co plot� głupcy.Nawet sobie nie wyobra�asz, jak bardzo, pomySlał Twi le-kianin. Przyzwyczaiłem si�  powiedział na głos.Bossk znowu pokiwał głow�. Zbli�a si� chwila, kiedy nie b�dziesz ju� musiał dłu�ej wy-słuchiwa� tego akurat głupca.Kiedy ja b�d� kierował Gildi�, spra-wy b�d� wygl�da� inaczej. Tego właSnie si� spodziewam  przytakn�ł Twi lekianin,w duszy mówi�c sobie:  Akurat!.Uwa�ał jednak, by wyraz twa-rzy nie zdradził jego mySli. Do tego czasu zaS.9  Mandaloria�ska zbroja 129  Do tego czasu na twoje prywatne konto wpłynie okr�głasumka.Wyraz wdzi�cznoSci za wszystkie usługi. Bossk odpra-wił go niedbałym gestem uniesionych pazurów. Mo�esz odejS�.Ten głupiec ma racj� co do jednego, pomySlał Twi lekianin.Poczucie zadowolenia z siebie rozgrzewało go od wewn�trz, kiedyszedł w stron� swoich pokoi.Odwalał kawał dobrej roboty.dla siebie samego.Boba Fett usłyszał szcz�kni�cie otwieranych drzwi.Musiałzapanowa� nad najgł�biej zakodowanymi odruchami, dzi�ki któ-rym zdołał prze�y� w tym twardym wszechSwiecie, by nie odwró-ci� si� do nich przodem.Wi�cej łowców straciło �ycie od blasteraprzepalaj�cego ich kr�gosłup ni� w starciu z przeciwnikiem twarz�w twarz.Fett wiedział o tym lepiej ni� ktokolwiek inny  samwypraktykował ten sposób. Przepraszam. dał si� słysze� od drzwi ostro�ny głos.To dlatego stał tyłem.�eby tym, którzy przyjd� do tej wilgot-nej nory, aby z nim porozmawia�, da� wra�enie psychologicznejprzewagi.Niektórzy z członków Gildii Aowców Nagród byli co-kolwiek upoSledzeni, jeSli chodzi o odwag�.Trudno mu było wy-obrazi� sobie, dlaczego w takim razie uwierzyli, �e nadaj� si� dotego rzemiosła.Gdyby wchodz�c do pokoju zobaczyli wprost przedsob� czarny, w�ski wizjer jego hełmu, pewnie czmychn�liby z po-wrotem, zanim zdołałby otworzy� usta. Tak?  Boba Fett odwrócił si� powoli i na tyle niegroxnie,jak tylko było to mo�liwe u kogoS o jego reputacji. O co chodzi? Tak sobie mySlałem. w drzwiach stał mały łowca nagródz du�ymi owadzimi oczami i wtykami oddechowymi..czy mógł-bym zamieni� z panem słówko.Jak on si� nazywał? W oczach Boby Fetta nie ró�nili si� ni-czym od siebie.Zuckuss, przypomniał sobie.Partner Bosska, przy-najmniej ostatnio, kiedy sprz�tn�ł im sprzed nosa tego ksi�gowe-go, Nila Posonduma. OczywiScie, jeSli pan jest zaj�ty. Zuckuss zł�czył dłonienerwowym gestem. Mog� przyjS� kiedy indziej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl