[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Henryk pojawił się na szczycie tak niespodziewanie, że chłopiec nie miał czasu mu się przyjrzeć - zwalista postać z ramionami falującymi na tle nieba.Bezwiednie wykonał ruch, aby go ostrzec - co z uwagi na odległość i tak nie miało większego sensu - przed gwałtownym uskokiem.Henryk jednak, niebaczny na nic, poślizgnął się na kamieniu i dziko wymachując rękami w celu zachowania równowagi jednym susem znalazł się na dole, niby potężny zwierz, pradawny biały byk, w pełni kontrolując sytuację.Pochylona głowa oraz skłębiona masa włosów i brody zasłaniająca twarz nadawały mu z daleka przerażający i jakby nieziemski wygląd.Pęd powietrza lub jakiś przypadkowy gest uniósł mu włosy, spiętrzając je po obu stronach głowy na podobieństwo rogów, co dodatkowo potęgowało wrażenie.Cała postać, srebrzyste włosy i biała odzież - uwolniona ze spodni koszula przypominała kolczugę - lśniła, jakby emanując własnym światłem, a nie odbitym blaskiem słońca zawisłego nad wzgórzem.Chłopca najbardziej poruszyła determinacja, z jaką Henryk brnął przed siebie.Parł do przodu w linii prostej, przesadzając nierówności i przedzierając się przez kolcolist z łoskotem uciekających mu spod stóp kamieni.Kiedy zszedł na dół, co wydawało się ledwie chwilą, w rzeczywistości zaś, mimo tempa, w jakim się posuwał, trwało znacznie dłużej, i skierował się ku rzece, chłopiec uskoczył na bok, szukając schronienia za pniem drzewa.Niewytłumaczalny strach przyprawił go o mdłości; albo mężczyzna podejdzie bliżej, albo skręci sobie kark w rzece, której koryto było w tym miejscu dość szerokie.Z powodu tegorocznych upałów poziom wody był niski, Cień Słońca 83dzięki czemu przestrzeń pomiędzy brzegami wydawała się nadzwyczaj głęboka i najeżona ostrymi głazami, które połyskiwały oliwkowozielonymi kępkami mchu.Henryk stanął na brzegu, po czym ignorując most, bez namysłu wkroczył jedną nogą do rzeki i opierając stopę na śliskim kamieniu, gładko przetransportował się na drugi brzeg.Otrząsnąwszy się, wyszedł na słońce i ruszyłw stronę następnego wzgórza.Chłopiec mimowolnie przeniósł wzrok w kierunku, skąd nadszedł nieznajomy, chcąc ujrzeć, jaka siła go popychała, lecz słoneczna dolina świeciła pustkami, a horyzontu nie mąciło żadne niecodzienne zjawisko.Ponownie więc skierował spojrzenie na Henryka, który z niezmienną prędkością sunął ku kolejnej przełęczy.Henryk bał się tego, ku czemu zmierzał czy raczej co go ku sobie ciągnęło.W istocie znał już na tyle swój obecny nastrój, aby móc przewidzieć rezultat wędrówki.W pewnym sensie również mógł nad nim czuwać, wiedział też, po co idzie i jak daleko może zajść.Co więcej jednak, za każdym razem przeżywał wszystko na nowo, co przy jego obecnym, jeszcze w miarę racjonalnym stanie ducha, stanowiło przerażającą perspektywę.Najchętniej dałby za wygraną i spokojnie wrócił do domu, musiał jednak iść przed siebie, wszystko jedno, jak daleko, iść, dopóki nie opuszczą go wszystkie siły - obecnie zaś czuł się niestrudzony.To, co z upodobaniem określał precyzyjnym, medycznym określeniem jako „ataki wizji", spłynęło na niego stopniowo, osiągając szczyt, gdy on sam był mniej więcej w wieku Anny.Początkowo przybierało formę niewytłumaczalnej czujności, wyostrzenia wzroku; obraz zarejestrowany i utrwalony jako wizualny kamień probierczy, drzewo niczym rozszczepiona i płonąca świeca, uwieńczona trzaskającym płomieniem zielonego światła.Lecz pewnego dnia, na głównej ulicy miasteczka, gdzie mieszkał jako chłopiec, obraz odcisnął na nim niezatarte piętno, uruchamiając niezmienioną odtąd lawinę wypadków.Po raz pierwszy ujawniła się wizualna ostrość - twarde kontury, tnące i nieoczekiwanie niebezpieczne pęknięcia w chodniku, łososiowe róże i mętne, ceglane czerwie-84 A.S.Byattnie frontonów domów zgęstniały, zapierając mu dech w piersi.Owe wizje nie sprawiały Henrykowi przyjemności, co obecnie przypisywał swemu ówczesnemu brakowi wiedzy na temat natury zjawiska oraz powodowanym strachem próbom jego zdławienia.W momencie gdy obraz ulegał zmianie, następował po nim oszałamiający przypływ płynącej z wnętrza siły, dzięki czemu, tak jak teraz, wydłużał krok i spychając z drogi wszystko i wszystkich, parł naprzód.Towarzyszyła temu obłędna myśl, czy wzorem Samsona nie mógłby wyrwać z ziemi słupów latarni i osadzić ich głębiej.Z biegiem lat nauczył się godzić z podobnymi atakami [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •