[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ilekroć ją widziałem, z ust jej lał się nieprzerwany potok wymowy i nie potrafiłem jej sobie wyobrazić inaczej.- Jeżeli ktoś udaje kogoś innego, trzeba ustalić, w jakim celu to robi - rzekł dydaktycznie Hurst.- Oczywiście.- A odpowiedzi należy szukać w tym oto kopcu - bo inaczej, po co by się w nim grzebał?- Raison?tre do myszkowania po okolicy - powiedziałem.Hurst nie znał francuskiego, zemścił się więc na mnie, mówiąc ozięble:- Jest to punkt widzenia amatora.- Ale nie znaleźliście przecież walizki - zaoponowałem.- Znajdziemy ją, proszę księdza proboszcza, nie ma co do tego żadnych wątpliwości.- Nie jestem tego pewien - odparłem.- Zastanawiałem się nad tą sprawą.Panna Marple twierdzi, że dziewczyna po bardzo krótkiej chwili wróciła z pustymi rękami.W takim razie nie miała dość czasu na to, żeby dojść aż tutaj.- Kto by tam zwracał uwagę na gadanie starej panny.Jak taka zobaczy coś ciekawego, zaczyna sobie zaraz kombinować setki rzeczy i czas jej zlatuje jak z bicza trząsł.A poza tym kobiety w ogóle nie mają poczucia czasu.Zastanawiam się często, czemu to cały świat tak jest skłonny do uogólnień.Uogólnienia bardzo rzadko są prawdziwe, a najczęściej bywają absolutnie nieścisłe.Ja sam odznaczam się kiepskim poczuciem czasu (dlatego właśnie nastawiam zegarek o kwadrans naprzód), a panna Marple ma to poczucie rozwinięte w wysokim stopniu.Zegary jej chodzą punktualnie co do minuty, ona sama zaś nigdy i nigdzie się nie spóźnia.Nie miałem jednak ochoty spierać się na ten temat z Hurstem.Pożegnałem się z nim, życzyłem mu powodzenia i odszedłem.Zbliżałem się już do domu, kiedy olśniła mnie pewna myśl.Nic mnie na nią nie naprowadziło, po prostu zabłysła mi nagle jako możliwe rozwiązanie.Czytelnicy pamiętają zapewne, że badając po raz pierwszy tę ścieżkę, nazajutrz po morderstwie, dostrzegłem, że krzaki w pewnym miejscu są połamane i stratowane.Myślałem wówczas, że połamał je Lawrence, który przyszedł tam w tym samym celu, co ja.Przypomniałem sobie jednak, że potem razem z nim natrafiłem na inny ślad, jak się okazało, ślad przejścia inspektora.Po zastanowieniu się przypomniałem sobie dokładnie, że pierwszy ślad (Lawrence’a) był znacznie wyraźniejszy niż drugi, jak gdyby przechodzono tamtędy niejeden raz.Przyszło mi do głowy, że najwidoczniej ta okoliczność ściągnęła na ten ślad uwagę Lawrence’a.Może więc przejście to wydeptała pierwotnie panna Cram albo doktor Stone?Przypomniałem sobie ponadto, że widziałem tam, na połamanych gałązkach, kilka zwiędłych liści.Jeśli tak, to przejście musiano wydeptać dawniej, nie zaś w dniu naszych poszukiwań.Zbliżałem się właśnie do opisywanego miejsca.Po znałem je bez trudu i raz jeszcze przecisnąłem się przez krzaki.Tym razem zauważyłem świeżo połamane gałązki.Ktoś więc przechodził tędy już po mnie i po Lawrensie.Doszedłem wkrótce do miejsca, gdzie spotkałem Lawrence’a.Ślad jednak ciągnął się dalej i poszedłem nim.Znalazłem się nagle na maleńkiej polance, na której widać było, że ktoś tu niedawno poruszał ziemię.Polanka była miniaturowa i nie miała więcej niż kilka stóp średnicy.Po drugiej stronie zarośla znów były bardzo gęste i nie ulegało wątpliwości, że nikt tamtędy nie przechodził.W jednym miejscu wszakże można było poznać, że ktoś poruszał krzaki.Podszedłem tam i ukląkłem, rozsuwając krzaki na bok.Nagrodą był mi błysk brązowej, lśniącej powierzchni.Niezmiernie podniecony wsadziłem rękę w zarośla i z wysiłkiem wyciągnąłem małą, brązową walizeczkę.Z piersi wyrwał mi się okrzyk tryumfu.Udało mi się! Mimo oziębłych uwag Hursta dowiodłem, że rozumowanie moje było słuszne.Bez wątpienia miałem przed sobą walizeczkę, którą przyniosła tutaj panna Cram.Spróbowałem ją otworzyć, lecz była zamknięta na klucz.Wstając zauważyłem mały, brązowawy kryształek, leżący na ziemi.Podniosłem go machinalnie i wsunąłem do kieszeni.Potem chwyciłem znaleziony skarb za rączkę i pomaszerowałem ścieżką.Byłem już przy drodze, gdy jakiś głos zawołał z przejęciem.- O, ksiądz proboszcz ją znalazł! Brawo! Mówiąc sobie w duszy, że jeśli chodzi o sztukę widzenia, nie będąc sama widzialną, panna Marple jest niedościgniona, postawiłem walizeczkę na dzielącym nas parkanie.- To ta - stwierdziła panna Marple.- Poznałabym ją wszędzie!Była to moim zdaniem lekka przesada.Istnieją tysiące identycznych brązowych walizeczek.Trudno by poznać akurat tę jedną, zwłaszcza gdy się ją widziało o północy i ze znacznej odległości, rozumiałem jednak, że cała sprawa walizki jest osobistym tryumfem panny Marple i ma ona prawo do drobnej, a wybaczalnej przesady.- Jest pewnie zamknięta’.’- Tak.Chcę ją właśnie zanieść na posterunek policji.- Może lepiej zatelefonować?Oczywiście, lepiej było zatelefonować.Spacer przez miasteczko z walizką w ręku musiałby bez wątpienia wywołać zbyteczne komentarze.Otworzyłem więc furtkę ogrodu panny Marple, wszedłem do jej domu przez, taras i z zacisza jej salonu podałem inspektorowi przez telefon nowiny.Inspektor Slack oznajmił, że stawi się za minutę.Przyszedł w jak najgorszym nastroju.- A więc jest walizka, co? - powiedział.- Doprawdy, ksiądz proboszcz nie powinien mieć przede mną tylu tajemnic.Jeżeli się ksiądz domyślał, gdzie jest ukryty poszukiwany przedmiot, powinien był powiadomić o tym właściwe władze.- Był to zupełny przypadek - odparłem.- Po prostu olśniła mnie nagle myśl.- Bajki! Blisko trzy czwarte mili bezdrożem leśnym, a ksiądz proboszcz idzie sobie prościuteńko na miejsce i wyciąga walizkę!Byłbym wyjaśnił inspektorowi, jakie rozumowanie doprowadziło mnie do tego właśnie miejsca, ale udało mu się jak zwykle zirytować mnie, wobec tego nic nie powiedziałem.- Cóż - rzekł inspektor Slack, spoglądając na walizkę z udaną obojętnością - zobaczmy, co tam jest w środku.Przyniósł z sobą cały asortyment kluczy i wytrychów.Zamek był prosty i po sekundzie walizka była otwarta.Nie wiem, co spodziewaliśmy się ujrzeć - w każdym razie coś niezwykłego.Pierwszą jednak rzeczą, która ukazała się naszym oczom, był brudny wełniany szalik.Inspektor wyjął go.Następną warstwę stanowił spłowiały, granatowy płaszcz, mocno zniszczony.Pod nim leżała czapka w czarno-białą szachownicę.- Nędzne łachy - orzekł inspektor.W walizce pozostała jeszcze para sfatygowanych, zdeptanych butów oraz, paczka zawinięta w gazetę.- Pewnie frakowa koszula - zauważył z goryczą inspektor, rozdzierając papier.Zaraz jednak wydal okrzyk zdumienia.W paczce bowiem były jakieś niepozorne srebrne przedmioty i okrągła taca z tego samego metalu.Oczy panny Marple zabłysły.- Solniczki! - zawołała [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •