[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie jestem winny, raczej rozczarowany, dałem jej lekcję, która przyda jej sięw przyszłości, stwierdziłem.Szkoda tylko, że jej reakcja była bardzospontaniczna& Wino, które trzymała w ręce, wylała wprost na moją twarz.Kiedy wykonywała ruch ręką, czas zwolnił, widziałem pojedyncze kroplewędrujące w moją stronę.Odruchowo zamknąłem oczy, patrzyłem, jak nazwężającym się obrazie czerwone pojedyncze cząstki lądowały na stoliku, krześle, moich ustach.Czułem wszystko sto razy mocniej.Dotknięciakropelek były jak uderzenia młota.Wyglądało to tak, jakbym widział kinowyobraz w zwolnionym tempie, gasnący w miarę przebiegu mikrowydarzeń.Gdy wszystko już stało się zupełnie ciemne, czas pozornie wrócił do swojegoludzkiego stanu, jednak gdy otworzyłem oczy, widok zaskoczył mnie&Stałem gdzieś na rogu dachu Bazyliki Zwiętego Piotra. XIPokazRozejrzałem się wokoło, orientując się w sytuacji.Na placu zebrała się jakaśdziwna armia, liczyła około trzech tysięcy istot nieco podobnych do ludzi,odróżniały ich poszczególne części ciała, ręce, nogi, tułów.Wydawały się byćwyższą formą ludzi lub odwrotnie.Sceną rozgrywającą się równolegle byłoprzemówienie papieża.W tle widoczne były tłumy, miliony ludzi, tak jakbyzostały na siebie nałożone dwa światy, nie jestem w stanie tego opisać.W tym przypadku żadne ludzkie słowa nie potrafią i nigdy nie zdołają tegowyrazić.Pojedyncze postaci kobiet i mężczyzn w tle były niewyrazne,wyglądały jak dekoracja, rzezby postawione pośrodku.Inni leżeli na ziemi,ich truchła były deptane i rozrywane przez wściekłe sępy.Wpatrzonyi zachęcony niesamowitym widokiem, skoncentrowany jedynie na nimzostałem zmrożony, gdy poczułem na ramieniu delikatny dotyk.Paradoksalnie nie przerywałem obserwacji, dopiero po chwili odwracającgłowę, usłyszałem. Mogę ci wytłumaczyć, o co w tym wszystkim chodzi? Czy masz ochotęposłuchać starca?  zapytał nieznajomy.Zdziwiły mnie jego słowa, stał zamną nie starzec, tylko trzydziestokilkuletni, przystojny mężczyzna. Nie mam nic przeciwko, usiądz, proszę  zadowolony z mojegozaproszenia rozmówca usiadł po turecku i wskazał na istoty, które takbardzo mnie interesowały. Wiesz, kim oni są? Nie. To zbrojna, elitarna straż przyboczna papieża  odpowiedział.Popatrzyłem na niego jak na głupca. Straż papieża? Aha& Przecież to nie jest rzeczywistość. stwierdziłem,coraz bardziej wątpiłem w jego słowa. Właśnie!  dumnie zaakcentował. To tutaj potrzebna jest największaarmia. Przed czym i kogo niby mają chronić? Zaczekaj, cierpliwości& cierpliwości, przyjacielu. Pomiędzy aniołami było trzech ludzi, bardzo wyraznych.Cała trójka byłauzbrojona w łuki.Ich twarze były zasłonięte, mieli czarne opaski na oczach,które uniemożliwiały kontrolowanie pola widzenia, mimo tego poruszali się,jakby widząc, po omacku.Ich broń była cudowna, wysadzana kamieniamiszlachetnymi, na rękach mieli zaciśnięte mocno karwasze ze wzoremz literką M.Ich napierśniki były bardzo lekkie, każdy grot mógł je bezproblemu przebić, były jednak odporne na cięcia sztyletów i mieczy.Ichkółeczka były bardzo luzno pospinane.Na nogach mieli ciężkie, stalowenagolenniki, które były najgrubszą i najtrwalszą częścią uzbrojenia.Wszyscyczekali, przygotowani, ustawieni w zwartym szyku, trzej łucznicy przewodzilireszcie.Pierwszy z nich miał do dyspozycji mniej więcej trzystu w oddziale.Głównie lekka piechota z łukami, stali na samym końcu, niemalże przydrzwiach bazyliki.Przed nimi znajdował się oddział uzbrojony w miecze,topory, tarcze, srebrne zbroje, lekkie, a zarazem niesamowicie trwałe.Byłoich około dwóch i pół tysiąca.Trzeci oddział podzielił się na dwie grupy postu ciężkich konnych na prawym i lewym skrzydle. Kim są ci łucznicy, odróżniający się od innych?  zapytałemz nieukrywaną fascynacją. To Pac i Gaudi, nie poznajesz? A ten trzeci?  dopytywałem.Wpatrywałem się w jego twarz, ale i taknie byłem w stanie go poznać.Nie dziwiła mnie ich tożsamość.Wiedziałemprzecież, że siedzą w tych celach, które bardziej przypominały nory, niedlatego że mają takie hobby.Naszą rozmowę przerwał jakiś dzwięk.Nagle zabrzmiały trąby, jakby wzywające do walki, po chwili przezdrzwi kościoła wyszedł potężny mężczyzna, miał wspaniały młot na plecach.Nie mogłem uwierzyć, że jakikolwiek człowiek potrafi podnieść coś takolbrzymiego, w lewej ręce trzymał trójkątną tarczę z herbemwygrawerowanym w stali.Jego napierśnik był srebrny, gruby, bezjakichkolwiek szczególnych znaków czy wzorów, na plecach miał żółto-białąpelerynę.Podbiegło do niego trzech łuczników dowodzących armiami,uklękli przed nim, pocałowali go w dłoń, po czym zaczęli o czymśrozmawiać.Ich dyskusja została bardzo szybko przerwana, ziemia jakieśkilkaset metrów od nich, na głównej ulicy rozstąpiła się, robiąc idealnyokrąg.Wszystko, co było ponad ogromnym kraterem, leciało w dół, drążącniesamowite wgłębienie.Wszyscy wojownicy stali nieruchomo, obserwując bieg wydarzeń.Zapanował spokój, totalny ład.Nastała piekielnieprzerażająca cisza.Po dłuższym zastanowieniu potężny wojownik wskazał naogromną przepaść i posłał na zwiad dwóch z trzech ludzi, którzy byli przynim.Cała armia stała w szyku obronnym, gotowa na atak z każdej strony.Nie wiedziałem, z kim będą walczyć, siedzący obok mnie dyskutant niezaspokoił mojej ciekawości.Kiedy zwiadowcy dotarli na sam skraj tejprzeklętej dziury, spojrzeli w dół, lecz zupełnie nic nie wskazywało na próbęataku z tamtej strony.Wtedy dopiero zrozumieli, że to zagranie miałoodwrócić ich uwagę.Było już za pózno na powrót i raport.Bieg wydarzeńprzyspieszył.Wyczuwając dezorientację, w jednej chwili z ciemnego jakheban nieba zaczęły spadać tysiące największych szkaradztw, jakiekiedykolwiek widziałem.Uderzyły wprost w oddział łuczników, którynatychmiast się przegrupował.Główny dowódca przerzucił wszystkichstrzelających na środek placu, gdy ci zmieniali pozycję, na armię bestiiruszyło dwa tysiące niebian.Nie zdołali oni jednak przełamać obrony tychistot.Nie miały one taktyki, walka opierała się na pojedynkach jednostek.Dla aniołów było to ogromne utrudnienie, wolały walkę w szyku.W jednegoz demonów uderzyła strzała ze złotym grotem.Spojrzałem nawystrzelającego, był nim jeden z tych, którzy prowadzili armię, chyba Gaudi,ale nie byłem pewien.Wtedy właśnie rozległ się ryk, po którym demonyrzuciły się na wroga.Tym razem ci z największą rangą byli w punktachkrytycznych.Vernon widocznie nie zawsze miał rację.Rycerz, najpotężniejszyz żołnierzy, dzierżący tarczę i młot, był odcięty od swoich.Myślałem, że tokoniec, że taka siła, a przede wszystkim liczebność demonów da radęjednemu pancerzowi! On jednak był spokojny, kiedy połowa potworówodpierała szarżę, druga połowa otoczyła go, odcinając jakąkolwiekmożliwość ucieczki.Co w tym było najdziwniejsze? %7ładne ze szkaradztw niepodeszło do niego.Dało się odczuć, że zwyczajnie boją się.Nie były w staniezmierzyć się z przeciwnikiem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •