[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.-No, już - powiedział.- Może pani odbębnić papierkowąrobotę, kiedy ten skurwysyn znajdzie się pod ziemią.-Proszę - podała mu notatkę.- Chcieliśmy mieć pewność, żenie sprowadzi pan gniewu Bożego na szarego obywatela i jegoBogu ducha winne dzieci, żyjących w cieniu Disneylandu,panie sekretarzu.-Disneylandu? - zdziwił się Wycoff i spojrzał na kartkę zadresem: Playa Del Rey 1531AnaheimWycoff wypadł z sali, nie zaszczycając ich słowem pożegnania.Ztelefonem przyciśniętym do ucha głośno przeczytał adres.- Masz? Poślij tam kawalerię.Zdejmij wszystkich.Tak,do kurwy nędzy, w tej chwili.Jeśli to coś ma puls, to już jestmartwe.Agent, który ustalił adres, wyglądał na skołowanego:- Zaraz, agentko Brielle, sekretarz dostał chyba zły.Na szczęście Riggins przybył jej z pomocą.Położył rękęna ramieniu mężczyzny i odprowadził go z powrotem do fotela nakółkach.- Agentka Brielle wie co robi - zapewnił.- A teraz siadajszybko do komputera i zdobądz mi jakieś nagrania domupod tym adresem.Kilka minut pózniej Constance weszła do damskiej toalety iskierowała się do kabiny na samym końcu.Uniosła spódniczkę,ściągnęła majtki i usiadła na sedesie.Po chwili przyłapała się nabezmyślnym gapieniu się w szare, metalowe drzwi.Nie mogłazrozumieć, jak to się stało, że jej życie zawodowe znalazło się wtym konkretnym punkcie.Wreszcie wzięła się w garść izadzwoniła do Darka.-Co jest? - zapytał tylko.-Zwróciłeś uwagę na małe okno w rogu ekranu?-Nie - przyznał Dark.- Co to takiego?-Najlepszy trop, na jaki kiedykolwiek trafiliśmy w tej sprawie.Namierzyliśmy to miejsce, mamy adres.Ale jest pewienproblem.Ludzie Wycoffa już tam wyruszyli.-Potrzebuję więcej czasu. -I masz go - mówiła dalej.- Podałam sekretarzowi błędnąulicę.Prawdziwy to San Martin Drive 1531 w Anaheim.Mogęich zwodzić przez jakieś piętnaście minut, zanim się wreszciezorientują.Spiesz się.-Dzięki, Constance.Jeślibym nie.-Ruszaj już.Dark docisnął pedał gazu w ukradzionym wozie.Pędził napołudnie drogą 405, prosto do Disneylandu. San Martin Drive 1531, Anaheim, Kaliforniaom wyglądał, jakby przeniesiono go w czasie i przypadkowoDpostawiono przy San Martin Drive 1531, w samym środkuwspółczesnego, spalonego słońcem przedmieścia.Ogromnywiktoriański budynek na tle pobliskich domów w styluranczerskim wyróżniał się wspornikami okapów i ozdobionąwerandą frontową.Wzniesiono go, zanim mieszkańcy południowejKalifornii rozstrzygnęli, jak powinna wyglądać miejscowaarchitektura, dlatego bardziej przywodził na myśl budownictwo zprzełomu wieków charakterystyczne dla Nowej Anglii.Wnętrza utrzymano w odcieniach bieli - okna, ściany, sufity,nawet podłogi były tego koloru.Dark cały ubrany na czarnoskradał się po białym dywanie.Pistolet z laserowym wskaznikiemcelu przypiął do prawego boku, a niewielką torbę ze sprzętem dolewego.Przyszedł mu do głowy fragment z Raymonda Chandlera: wyglądał mniej więcej tak dyskretnie jak na przykład tarantula nabiszkoptowym cieście"*.Sqweegel miał widać hopla na punkcie światła i mroku.Ale tojuż nie miało znaczenia.Wszystko, czego Dark po-* Raymond Chandler, %7łegnaj laleczko, przel.Ewa %7łycieńska, Warszawa1978, s.5. trzebował, to wycelować małą, czerwoną kropką w ważną częśćjego ruchliwego ciała, na przykład w czoło.Potem wystarczynacisnąć spust i będzie po sprawie.Na białych, drewnianych drzwiach, niedaleko gałki dostrzegłplamę krwi.Bardziej dosadny byłby tylko znak z napisem:KIERUNEK MARSZU.Najwyrazniej Sqweegel się go spodziewał.Agent schodził po białych, marmurowych schodach, podążającza krwawymi śladami stóp.Były przybrudzone i rozmazane,zwrócone w obydwu kierunkach, jakby ktoś doszedł do drzwi, anastępnie się rozmyślił i zawrócił.Czy to ślady Sibby?Dark zatrzymał się w drzwiach.Na dole panował półmrok.Agent bezszelestnie wydobył lusterko na cienkim metalowympręcie i wysunął je za róg.Podobnymi lusterkami sprawdzalizagrożenie snajperzy.Zobaczył odbicie Sibby przywiązanej do szpitalnych noszy,całej we krwi.Ran było tyle, że nie dało się określić, gdzie siękończyły, a gdzie zaczynały.Nie myśl o swojej rodzinie.Nie rozpamiętuj, co im zrobił.Sibby żyje i tylko to się liczy.Bez względu na to, jak jąskrzywdził, wyzdrowieje.Wszyscy wyjdziemy z tego cało.Musisz tylko uśmiercić bestię, zabrać stąd żonę i wrócić dodomu.Dark upuścił lusterko, mając gdzieś ostrożność.Regułyprzestały obowiązywać.Gierki nie miały już sensu.Wyciągnąłbroń i skręcił za róg, żeby ujrzeć Sqweegela.Potwór trzymał dziecko na wysokości piersi.- Byłem pewny, że nie będziesz chciał tego przegapić-powiedział.- Jesteś gotów wypełnić swoje przeznaczenie? ark mierzył w czoło Sqweegela.Pomieszczenie byłoDmroczne, ale nie na tyle, żeby nie mógł dostrzec jegobladego, obłego, poskręcanego ciała.Z perspektywy schodówbiały kombinezon zdawał się fosforyzować, a wszystkie stawypotwora pracowały jak tłoki w takt melodii, która rozbrzmiewaławyłącznie w jego głowie.Niemowlę również otulała błyszcząca poświata,-Połóż dziecko bo.-Bo co, Steeeeeve? Zabijesz mnie? Nie odważysz się strzelić.Zbłąkana kula mogłaby trafić moje kochane maleństwo.-To nie jest twoje dziecko - syknął Dark.- Czemu nas nie zastrzelisz i sam się nie przekonasz?Zrób nam obojgu badanie krwi i zobacz, jak prawda wychodzi na jaw.Prawda zawsze zwycięża.Zawsze.Ale ty jużto wiesz.Zrozumiałeś, że Bóg nieustannie nas obserwuje.Dark usiłował wycelować, ale czerwona kropka wskaznikabezładnie skakała po ciele potwora.Korciło go, żeby mimowszystko nacisnąć spust.Jednak za każdym razem, kiedy wydawało mu się, że trafi,Sqweegel cofał się i zmieniał pozycję dziecka, używając go jakżywej tarczy.Piwnica była za ciemna.Ryzyko pomyłki okazywałosię za wysokie. Na dodatek niemowlę zaczęło płakać.Nie zachwycało gonieustanne bujanie, unoszenie, opuszczanie.Piwnica była zimna iprzesiąknięta trupim odorem.Co też ono musiało sobie myśleć?Chryste, Dark jeszcze nawet nie trzymał maleństwa na rękach.Większość ojców przytulała niemowlę niedługo po porodzie,tymczasem ich dziecko przyszło na świat w piwnicznym lochujakiegoś szaleńca.Pierwszymi dzwiękami, jakie usłyszało, byłykrzyki torturowanej matki i kłamstwa tego porąbańca.A teraz doszło światło laserowego wskaznika broni, którątrzymał jego ojciec.Witaj na świecie, maluszku.To miejsce paskudniejsze, niżmożna by przypuszczać.- Jakieś problemy? - szydził Sqweegel.- Może aż poświecić?Potwór trącił łokciem metalowy włącznik w szpitalnym stylu.W tej samej chwili loch zalało fluorescencyjne światło i włączyłysię setki monitorów wiszących na ścianach.Rozjaśniały sekretne miejsce, które Sqweegel z powodzeniemukrywał od trzydziestu lat.Miejsce, które przebudowywał i przekopywał przez całedorosłe życie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •