[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Widzę jednak, że stają się podejrzliwi.Toprzyzwyczajenie.Każde z nich bez trudu wygrzebało zadawnione urazy, jakieinni mogli żywić wobec Caine'a, chociaż ten, likwidując Branda, ocalił naszetyłki.To samo z Bleysem: każdy znalazł jakiś motyw dla każdego z pozostałych.- Czyli chcesz złapać zabójcę szybko, z powodu jego oddziaływania namorale?- Dokładnie.Nie potrzebuję tego dogryzania i wyszukiwania pretensji.Wszystko jest jeszcze dostatecznie świeże, byśmy wkrótce znów mieli prawdziwespiski, intrygi i wendety.Może już je mamy i jakieś drobne nieporozumieniedoprowadzi do rozlewu krwi.- A czy ty sam uważasz, że to ktoś z pozostałych?- Do diabła! Jestem taki jak oni.Odruchowo staję się podejrzliwy.To całkiemmożliwe, ale jak dotąd, nie znalazłem żadnego dowodu.- A kto jeszcze wchodzi w grę?Rozprostował nogi, skrzyzował je znowu i łyknął wina.- Niech to piekło pochłonie! Naszych wrogów jest legion.Ale większościzabrakłoby odwagi.Wiedzą, jakiej zemsty mogą oczekiwać, kiedy ichodnajdziemy.Splótł dłonie za głową i zaczął się wpatrywać w rzędy książek.- Nie wiem, jak to powiedzieć - zaciął po chwili.- Ale muszę.Czekałem.- Mówi się, że to może Corwin - rzucił szybko.- Ja w to nie wierzę.- Nie - powiedziałem cicho.- Mówiłem przecież, że nie wierzę.Twój ojciec wiele dla mnie znaczy.- Jak ktokolwiek mógłby w to uwierzyć?- Chodziły słuchy, że oszalał.Sam słyszałeś.A jeśli cofnął się do przeszłegostanu umysłu, z czasów, kiedy jego stosunki z Caine'em i Bleysem nie byłycałkiem serdeczne.zresztą, z nami wszystkimi, skoro już o tym mowa? Takwłaśnie mówią.- Nie wierzę.76 - Chciałem cię tylko uprzedzić, że słyszy się takie plotki.- Lepiej, żebym ja ich nie słyszał.- Przynajmniej ty nie zaczynaj.- Westchnął.- Proszę.Są podenerwowani.Nieszukaj kłopotów.Napiłem się wina.- Tak, masz rację.- A teraz wysłucham twojej historii.Nie krępuj się, skomplikuj mi życiejeszcze trochę bardziej.- Dobrze.Przynajmniej niczego nie zdążyłem zapomnieć.Opowiedziałem wszystko raz jeszcze.Długo to trwało i zanim skończyłem, zaoknem zaczęło się ściemniać.Przerywał mi rzadko, by wyjaśnić jakiś szczegół.Wprzeciwieństwie do Billa, nie analizował poszczególnych przypadków.Kiedy zakończyłem, wstał i zapalił kilka olejowych lamp.Niemal słyszałemjego myśli.- No nie - stwierdził w końcu.- Zabiłeś mi klina z tym Lukiem.Nic wiem, co onim sądzić.A ta dama z żądłem trochę mnie niepokoi.Mam wrażenie, żesłyszałem o podobnych do niej, ale nie pamiętam, przy jakiej okazji.Przypomnęsobie.Chciałbym jednak dowiedzieć się czegoś więcej o tym twoim projekcieGhostwheel.Coś mi się w nim nie podoba.- Oczywiście.Ale przypomniałem sobie, że jeszcze o czymś muszę cipowiedzieć.- Co to takiego?- Streściłem wszystko prawie tak jak wtedy, kiedy opowiadałem to Billowi.Całkiem niedawno, więc teraz miałem uczucie, że powtarzam to samo.Ale jestcoś, o czym Billowi nie wspomniałem, ponieważ wtedy nie wydało mi się to ważne.Może bym nawet zapomniał, gdyby nie wyszła ta sprawa ze snajperem.A potemprzypomniałeś mi, że Corwin znalazł kiedyś substytut prochu strzelniczego, którydziała w Amberze.- Wierz mi, wszyscy o tym pamiętamy.- Zapomniałem o dwóch sztukach amunicji, które mam w kieszeni.Pochodząz ruin tego magazynu, gdzie Melman miał pracownię.- I co?- Nie ma w nich prochu.Zawierają jakiś różowy proszek.Nawet się nie pali.to znaczy na cieniu-Ziemi.Wyjąłem jeden nabój.- Wygląda na 30-30 - zauważył.- Chyba tak.Random wstał i pociągnął za pleciony sznur, wiszący przy półkach zksiążkami.Zanim wrócił na miejsce, ktoś zapukał do drzwi.- Wejść! - zawołał.W drzwiach stanął młody blondyn w liberii.- To było szybkie - pochwalił Random.Chłopak był wyrażnie zdziwiony.- Nie rozumiem, wasza wysokość.- Co tu jest do rozumienia? Zadzwoniłem.Ty przyszedłeś.77 - Sire, nie pełniłem służby na pokojach waszej wysokości.Przysłano mnie,bym powiadomił, że kolacja jest gotowa, kiedy tylko wasza wysokość zechceprzybyć.- Aha.Powiedz im, że zaraz będę.Muszę tylko porozmawiać z osobą, którąwzywałem.- Tak jest, panie.Sługa skłonił się i wycofał.- Tak myślałem - westchnął Bandom.- To zbyt piękne, żeby było prawdziwe.Po chwili zjawił się inny sługa, starszy i nie tak elegancko odziany.- Rolf, mógłbyś zajrzeć do zbrojowni i pogadać z tym, kto tam jest teraz nasłużbie? - rzucił Random.- Niech przeszuka kolekcję karabinów, które tammamy, odkąd Corwin przyniósł je na Kolvir w dniu, gdy zginął Eryk.Zobacz, czyznajdzie 30-30 w dobrym stanie.Niech go wyczyści i przyśle na górę.Terazidziemy na kolację.Broń możesz zostawić tam w kącie.- 30-30, Sire?- Zgadza się.Rolf wyszedł.Bandom wstał i przeciągnął się.Schował nabój do kieszeni iwskazał mi drzwi.- Chodzmy jeść.- Zwietny pomysł.Przy stole siedziało nas ośmioro: Bandom, Gerard, Flora, Bill, wezwanytrochę wcześniej Martin, przybyły właśnie z Arden Julian, Fiona, która zjawiłasię także z jakiegoś dalekiego miejsca, i ja.Benedykt miał przyjechać rano, aLlewella jeszcze dziś wieczorem.Siedziałem po lewej ręce Randoma, Martin po jego prawicy.Nie widziałem gojuż kawał czasu i byłem ciekaw, co u niego słychać.Jednak atmosfera przy stolenie sprzyjała rozmowom.Gdy tylko ktoś się odezwał, wszyscy pozostalinatychmiast patrzyli na niego z uwagą przekraczającą wymogi grzeczności.Uznałem to za denerwujące, a Random chyba również, ponieważ wezwał DroppęMaPantza, nadwornego błazna, by wypełnił chwile posępnego milczenia.Z początku Droppa przeżywał trudne momenty.Zaczął od żonglerki jedzeniem, które zjadał w locie, aż zniknęło bez reszty.Otarł usta pożyczoną serwetką, po czym obraził każde z nas po kolei.Potemopowiadał dowcipy, moim zdaniem bardzo zabawne.Bill, który siedział po mojej lewej ręce, odezwał się cicho:- Wystarczająco dobrze znam thari, żeby rozumieć większość tego, co mówi.To przecież repertuar George'a Carlina! W jaki sposób.?- Kiedy dowcipy Droppy zaczynają nudzić, Random wysyła go do różnychlokali w Cieniu - wyjaśniłem.- %7łeby zebrał świeży materiał.Jak rozumiem, jestregularnym bywalcem w Vegas.Random sam mu czasem towarzyszy, żebypograć w karty.Po chwili Droppa zaczął wywoływać uśmiechy, co rozluzniło nastrój.Kiedywyszedł na drinka, trwały już rozmowy i można się było odezwać, nie stając sięprzy tym ośrodkiem uwagi.Gdy tylko to nastąpiło, potężne ramię sięgnęło zaplecami Billa i klepnęło mnie.To Gerard odchylił się na krześle do tyłu i w bok, wmoją stronę.78 - Merlinie - powiedział.- Przyjemnie znów cię zobaczyć.Jeśli nadarzy sięokazja, chciałbym porozmawiać z tobą na osobności.- Chętnie - zapewniłem.- Ale zaraz po kolacji Random i ja musimy zająć siępewną sprawą.- Jeśli nadarzy się okazja - powtórzył.Kiwnąłem głową.Po chwili odniosłem wrażenie, że ktoś próbuje się ze mną połączyć przez Atut.Merlinie!To była Fiona.Ale przecież siedziała za stołem naprzeciwko [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl