[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Krzyknęła z bólu i zaskoczenia, a ciężka księga z łoskotem upadłana podłogę.RLT Roztarła dłoń, ale doznanie sprzed chwili było tak ulotne, że nawet nie byłapewna jego realności.Pochyliła się nad starą księgą, chcąc sprawdzić, czy jej nieuszkodziła.Biblia leżała otwarta, otoczona tumanem kurzu wzbitego przez upadek nadywan.Po jej kartach pełzało ruchliwe, żółte światło lampki naftowej.Klęcząc,Connie wyciągnęła rękę, by podnieść Biblię, gdy zauważyła coś małego i lśnią-cego wystającego spomiędzy kartek.Przysunąwszy lampkę bliżej, powiodłaczubkiem palca po górnych krawędziach stron, aż wreszcie natrafiła na ten in-trygujący przedmiot.Powoli wyciągnęła go z kryjówki.Był to klucz.Staroświecki, długi na mniej więcej trzy cale, z ozdobnymuchwytem i wydrążonym trzpieniem, prawdopodobnie zaprojektowany do drzwialbo dużego kufra.Obróciła klucz w delikatnym świetle lampy zaciekawiona,dlaczego schowano go w Biblii.Wydawał się zbyt gruby jak na zakładkę.Gdyogrzewała przedmiot w dłoniach, próbując dociec jego przeznaczenia, zauważyłaskrawek papieru wystający z końca pustego trzpienia.W skupieniu zmarszczyłabrwi.Ostrożnie, z wielką uwagą ujęła koniec papieru kciukiem i palcem wskazu-jącym i powoli wyciągnęła.Znalezisko wyglądało jak miniaturowy pergaminciasno zwinięty w rurkę.Położyła sobie klucz na kolanach, a kawałek kruchegopergaminu podniosła do światła i zaczęła go rozwijać milimetr po milimetrze.Był brązowy, poplamiony i nie dłuższy od jej kciuka.Wyblakłym atramentem, w migotliwym świetle prawie już nieczytelnym,wypisano słowa:  Deliverance Dane".RLT InterludiumSalem, Massachusettspołowa czerwca 1682 rokuMajor Samuell Appleton poruszył palcami w bucie i skrzywił się.Już od ty-godni nie przestawał się martwić dotkliwym tępym bólem.Czuł, że duży palecma spuchnięty i gorący, głęboko obtarty sztywną skórą buta.Grube wełnianepończochy tylko wzmagały wrzenie w palcu."Westchnął.Może żona położy mukolejny kompres, kiedy już skończy dzień pracy.Niespokojnie poruszył się nakrześle i otarł wilgotne czoło chustką.Przed sobą miał nudne popołudnie, wy-stosował więc osobistą prośbę do Boga, by ten czas minął jak najszybciej.Dzień był leniwy i ciepły, żółte promienie słońca wpadały przez okna dozboru i rozlewały się, tworząc kałuże światła na deskach podłogi.Appleton sie-dział w wytwornym, obitym drogocenną tkaniną fotelu za ustawionym na środkupokoju wielkim rzezbionym stołem, łokciami podpierając na blacie założone rę-ce.Sala przed nim szumiała od cichych rozmów, ludzie tłumnie zajmowali miej-sca na ławach i krzesłach, oczekując na rozpoczęcie posiedzenia sądu.Białeczepki pochylały się nad dzianymi robótkami i tamborkami, mężczyzni z ogo-rzałymi twarzami zwracali się ku sobie i kiwali głowami.Ci, którzy mieli stanąćprzed sądem za swe przewinienia, siedzieli z posępnymi minami z przodu, nie-którzy załamywali ręce.Appleton odchrząknął.Podczas rozpraw zawsze zapo-RLT wiadało się niezłe przedstawienie.Jak na bogobojnych ludzi przystało, jego są-siedzi nigdy nie omieszkali wykazać zainteresowania grzechami innych.Toż tosame kurwy i szubrawce, sztuka w sztukę, pomyślał.Zerknął w lewo na chędogą grupkę przysięgłych, zajmujących krzesła z pro-stymi oparciami w oczekiwaniu na to, by móc stanowić o winie swych ziomków.Większość z nich znał z widzenia.Porucznik Davenport, przewodniczący ławyprzysięgłych, był poczciwym człowiekiem o budzącej lęk powierzchowności.Odczasu walk z Indianami na wschodzie policzek przecinała mu głęboka różowablizna, z powodu której wydawał się okrutny i zapalczywy, choć taka fizjonomiatylko maskowała szczerą duszę.Obok niego siedział William Thorne, jowialnykarczmarz prowadzący gospodę przy drodze do Ipswich, oraz jegomość Palfrey,powroznik, który nieustannie zgłaszał się na ochotnika do wszystkich komisjipowoływanych przez miasto.Appleton z niesmakiem parsknął pod nosem.Pal-frey zasiadał w tym roku niemal we wszystkich ławach przysięgłych, a niezależ-nie od tego wybrano go miejskim nadzorcą murów.Krążyły też plotki, że wystą-pił o pełne członkostwo w Kościele.Appleton pogardzał ludzmi, którzy nie znaliswego miejsca.Pozostałych trzech mężczyzn nie znał, zapewne byli miejscowy-mi rzemieślnikami, wystarczająco zamożnymi, by mogli udzielać się w służbiepublicznej, lecz mimo wszystko bardzo podłego stanu.Appleton skinął na kancelistę, wątłego, nerwowego młodzieńca nazwiskiemElias Alder.Ten drobny człowieczek zerwał się z miejsca, potykając się o własnenogi, przesunął po stole ku sędziemu grubą kartkę papieru i wycofał się na stro-nę, ze zdenerwowania przytykając koniec pióra do warg [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •